Graham Masterton „Infekcja” - recenzja

Autor: Łukasz Kaszkowiak Redaktor: Motyl

Dodane: 22-08-2014 12:46 ()


„Infekcja” to kontynuacja pierwszego cyklu Grahama Mastertona, zaczętego jeszcze w 1975 r. przez horror „Manitou”. Poszczególne części, zapewne z powodu dużego rozrzutu czasowego w ich wydawaniu, są ze sobą dość luźno powiązane, a łączą je zasadniczo dwie rzeczy – fałszywy jasnowidz Harry Erskine oraz całkowicie realny, nieumarły czarownik Misquamacus. Fundament tych historii to obowiązkowy pojedynek pomiędzy szamanem żądnym zemsty na białych a cwaniaczkiem z Nowego Jorku.

Ponieważ Erskine ma więcej szczęścia niż rozumu, udało mu się przetrwać poprzednie przygody (siedem książek, kilka opowiadań) i wreszcie ostatecznie wygnać czarownika z naszego wymiaru. Po wydarzeniach z „Armagedonu” postanowił osiąść na Florydzie, gdzie bajeruje postarzałe milionerki „przepowiadając” im przyszłość z osiemnastowiecznej talii tarota. Poza pracą prowadzi życie podstarzałego lowelasa i pomieszkuje w chatce na ogródku swojego meksykańskiego przyjaciela.

W „Infekcji” wątek florydzkiej emerytury Erskine'a jest prowadzony równorzędnie do historii profesor Anny Gray. Ta wybitna epidemiolog, która przy okazji jest piękną blondynką o figurze modelki, pracuje w St. Louis nad wirusem z Meramac. Jednakże, pewnej nocy zostaje przywieziony zakrwawiony pacjent z nieprawdopodobnie wykrzywioną twarzą. Jego pojawienie w tajemniczy sposób wiąże się również z niepokojącym brodaczem w garniturze i złowieszczymi głosami słyszanymi tylko przez Grey.

Jak widać powyżej, zarys fabuły tej napisanej w 2013 r. książki mile kojarzy się z latami osiemdziesiątymi, a wraz z rozwojem historii będzie tego więcej i więcej. To żaden pastisz, parodia czy inna postmodernistyczna dekonstrukcja, o nie, to rasowy straszak z ósmej dekady dwudziestego wieku. Czy to dobrze? King przecież ewoluuje, Barker ewoluuje, różni inni ewoluują, zmieniają się mody, pisarze się dostosowują, a Masterson stoi w miejscu i trzaska wciąż to samo. Odpowiedź zależy od tego, czy lubicie literackie horrory z lat osiemdziesiątych. Jeżeli tęsknicie do tamtych klimatów, to proza Brytyjczyka przypadnie Wam do gustu, znajdziecie tam dokładnie to co lubicie, a czego brakuje podążającym za modami pisarzom.

Z drugiej strony, miłość do stylistyki to jedno, ale osobną kwestią jest odporność na niedoróbki w książce, a tych jest w niniejszej pozycji dość dużo. Masterton miał jakiś ogólny zarys tej powieści, ale z pewnością nie przemyślał go dokładnie. Z tego powodu „Infekcja” ma bardzo nierówne tempo, w tej raptem 339 stronicowej powieści sto, sto pięćdziesiąt stron można spokojnie wyciąć bez straty dla historii. Dla odmiany, ostatnie czterdzieści gna na złamanie karku ku szybkiemu rozwiązaniu wszystkich wątków. Poza tym, „zwroty akcji” są kompletnie nieprzemyślane, a więc albo da się je przewidzieć na kilkadziesiąt stron przed bohaterami, albo też postacie wyciągają genialne rozwiązania wprost z kapelusza. Niestety, czasem dzieje się naraz i jedno, i drugie. W „Infekcji” roi się od deus ex machin i zwyczajnego pisarskiego wygodnictwa (ci co czytali niech zwrócą uwagę na scenę pierwszego spotkania Grey i Erskine'a). Fabuła posuwa się do przodu, kiedy jest to wygodne Mastertonowi i spowalnia, kiedy trzeba nabić wierszówkę. Najbardziej odbija się to na zakończeniu, które wydaje się być bardziej naciągane niż jest w rzeczywistości.

Inną konsekwencją nieprzemyślanej opowieści jest bardzo dziwna kompozycja. Wątek Gray tłumaczy wiele rzeczy związanych z zarazą, ale, jeżeli chodzi o losy jej samej, jest kompletnie nieangażujący. Epidemiolog to postać sympatyczna, ale jednocześnie kompletnie bezbarwna. Jej rozterki nas nie wciągają, a losy nie obchodzą. Nie po to kupiliśmy tę książkę. Poza samym motywem z chorobą, cała reszta sprawia wrażenie zapchajdziury.

Co innego wątek Erskine’a. O ile historia Gray zdaje się być w dużej pisana na siłę, to wątek jasnowidza zaskakuje swoją lekkością. Różnica jest dostrzegalna już na poziomie samych bohaterów - pani epidemiolog otacza się samymi nudziarzami, za to Harry zawsze pojawia się w towarzystwie typów tylko nieco mniej barwnych od niego samego. Bohaterowie jego wątku, chociaż sami w sobie mało istotni dla wątku zarazy, są kreowani z taką przesadą, że świetnie komponują się z kiczowatym horrorem, który autor serwuje nam od czasu do czasu. Nie jest to wszystko jakoś szczególnie zabawne albo błyskotliwe, ale na pewno dużo bardziej naturalne dla świata powieści, niż wyciosani z marmuru profesjonaliści otaczający Gray. Z nią samą włącznie.

Chociaż dzięki Harry’emu już na początku książki dowiadujemy się co jest przyczyną zarazy, przez większość czasu jego wątek to wymuszone przez Mastersona snucie się po USA. Dopiero pod koniec powieści Erskine otwiera Google i dokonuje na temat sprawy przełomu większego niż pani epidemiolog (tak, tak...). A prawda ta bywa dość fikuśna, bo mamy tu indiańskie duchy, szamanów, zakonnice, demony, proces inkwizycyjny z XVII wieku, a wszystko to połączone w jedną, niekoniecznie przekonującą całość - rozwiązanie zagadki jest tak kuriozalne, że nawet miłośnicy cudów z Phantom Pressu mogą poczuć się lekko zażenowani. Albo zachwyceni, to zależy jakimi czytelnikami jesteście. Tak czy inaczej nie jest to typowy współczesny horror.

Nie jest to dobra powieść na rozpoczęcie znajomości z tym autorem, dla wielu czytelników może być zbyt szokująco dziwaczna. Jeżeli jednak jesteście miłośnikami Mastertona i nie znudziliście się jego stylem – czytajcie. Jeżeli się wahacie – lepiej sięgnijcie po coś bardziej klasycznego jego autorstwa. Powieść polecam miłośnikom świadomych kuriozów, do których sam się też zaliczam.

 

Tytuł: "Infekcja"

  • Autor: Graham Masterton
  • Wydawnictwo: Rebis
  • Tłumaczenie: Piotr Kuś
  • Miejsce wydania: Poznań
  • Data wydania: 06.2014 r.
  • Liczba stron: 344
  • Format: 135x215 mm
  • Oprawa: miękka
  • Wydanie: I
  • Cena: 29,90 zł

 

Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus