„Tożsamość Rodneya Cullacka” - recenzja
Dodane: 09-08-2014 20:04 ()
Fantastyka to trudny gatunek, szczególnie gdy autor chce, żeby była dopracowana w warstwie naukowej, a nie stanowiła jedynie zlepek fantasmagorii. W Ameryce popularny jest zwłaszcza jej nurt militarny, czyli przeniesienie w przestrzeń kosmiczną naszych ziemskich waśni. Choć realia, jakimi operują przy tym mistrzowie gatunku, są często żałosne z punktu widzenia nauki lub choćby zwykłej logiki, ludzie zaczytują się historiami o podboju obcych terenów i walce z kosmitami. Zdają się przy tym wierzyć, że cały wszechświat jest rodzajem Dzikiego Zachodu, pełnego wrogo nastawionych Indian. Wszystko wskazuje na to, że czytelnicy chcą takich właśnie książek, skoro się je wydaje, pomijając przy tym dzieła utrzymane w innym duchu. Czasem jednak można połączyć jedno z drugim i to właśnie postarał się zrobić Przemek Angerman w powieści „Tożsamość Rodneya Cullacka”.
Ludzkie społeczeństwo po wyniszczającej wojnie ze sztuczną inteligencją musiało ulec gruntownej przebudowie. Obecnie największe prawa mają w nim agenci potężnej organizacji, którą kieruje Matka – druga po Imperatorze najpotężniejsza osoba na Ziemi. Nowatorskie techniki treningu pozwalają im na osiągnięcie niemal nadludzkich możliwości, płacą jednak za to wielką cenę, niż ktokolwiek by się spodziewał. Od momentu zwerbowania podlegają nie tylko drobiazgowej kontroli, ale i są obiektem bezwzględnej manipulacji. Ich umysły stanowią własność władz tak samo jak ciała, a w tych czasach wymazywanie wspomnień i tworzenie nowych jest rzeczą bardzo prostą. Jeden z agentów, Richard Zonga, posiadający najwyższy dopuszczalny stopień, po większej rozróbce trafia na terapię do niejakiego Rodneya Cullacka, który niespodziewanie składa mu pewną ofertę. Powodowany ciekawością agent zgadza się na jego propozycję i w zamian za sporą sumę otrzymuje pakiet ściśle tajnych informacji. Wywracają one do góry nogami wszystko, w co młody człowiek dotąd wierzył i stawiają pod znakiem zapytania wszystko, co wie. Co gorsza, momentalnie staje się on obiektem polowania ze strony dotychczasowych kolegów. Musi uciekać. Jedyną jego szansą jest dogrzebanie się do prawdy i musi to zrobić za wszelką cenę, jeśli chce przeżyć. Po drodze odkrywa, że nie jest jedynym, który coś wie, a ta zakazana wiedza może szybko zburzyć obowiązujący porządek świata...
Powieść Przemka Angermana stanowi połączenie military fantasy z fantastyką naukową w coś, co w założeniu miało przypominać futurystyczną wersję „Tożsamości Bourne’a”. Czy był to zabieg udany? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Trzeba podkreślić fakt, że prezentowane przez autora koncepcje są ciekawe, również nie można narzekać na wartką akcji. Czasem jest nawet zbyt szybka, tak że można się pogubić. Co razi w tej powieści, to bezsprzecznie język, szczególnie na początku. Nie ma co zresztą owijać w bawełnę, autor bezsprzecznie wie jak posługiwać się wulgarnym i prostackim słownikiem. Jest to tym bardziej godne ubolewania, że sam temat wydaje się naprawdę interesujący. Wykonanie jednak cokolwiek szwankuje. Odbiór treści mocno utrudnia jej aż zanadto dosadny język, wspomniane już wulgaryzmy, opisy różnych okrucieństw i półpornograficzne wtręty. Jest to w całej krasie „język rynsztokowy”, który nadużywany męczy. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że byłby to bardzo dobry scenariusz na grę RPG lub komputerową „strzelankę”.
Główny bohater, na którym opiera się cała intryga, nie wydaje się zbyt dobrze skonstruowany. Sposób myślenia agenta - podobno niezwykle inteligentnego skoro zaszedł tak wysoko – jest tak prymitywny i chamski, że wprost wyklucza jakiekolwiek wyższe IQ, niezbędne w takiej pracy. Oczywiście czytelnik wie, że Richard Zonga musi wygrać, w taki czy inny sposób, choćby dlatego że jest narratorem, ale po stosunkowo krótkiej lekturze może to przestać kogokolwiek obchodzić. Nawet osoba tytułowego Rodneya Cullacka niespecjalnie intryguje, choć i tak jest ciekawsza niż sam Zonga i polująca na niego agentka, nieodparcie przywodząca na myśl Hana Solo w spódnicy skrzyżowanego z Xeną wojowniczą księżniczką. Najciekawszy z wątków zaś – mogę to chyba napisać nie ujawniając zbyt wiele – bardzo przypomina „Łowcę androidów” a rebours. Czy wobec tego lepiej odpuścić sobie tę lekturę?
Trzeba jasno podkreślić, że nie jest to powieść dla wszystkich. Oderwana od logiki abstrakcja miesza się w niej z dosadnością, która może nawet zniesmaczyć bardziej wysublimowanego czytelnika. Jeśli ktoś lubi mało finezyjne „przemyślenia”, pornografię słowną i brutalność rodem z gier komputerowych, a to wszystko podane w futurystycznym sosie – będzie zachwycony. W przeciwnym razie lepiej niech sobie tę lekturę daruje. Nie chcę przez to powiedzieć, że ta książka jest nieudana. Po prostu stanowi pozycję z cyklu „tylko dla smakoszy gatunku”. Niezaprzeczalną jej wadą jest natomiast okładka – to znaczy, wcale niebrzydka, z wytłaczanego kartonu, ale jej stylizowana grafika pasowałaby raczej do bajki dla dzieci. A „Tożsamość Rodneya Cullacka” należy jak najskrupulatniej chować przed nieletnimi.
Tytuł: „Tożsamość Rodneya Cullacka”
- Autor: Przemek Angerman
- Gatunek: fantastyka
- Ilość stron: 384
- Okładka: miękka
- Rok wydania: 05. 2014
- Wydawnictwo: UROBOROS
- ISBN: 978-83-280-0930-1
- Cena: 39.90 zł
Dziękujemy wydawnictwu Uroboros za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus