„X-Men: Lifedeath” – recenzja
Dodane: 27-06-2014 06:39 ()
Dawno, dawno temu Chris Claremont na łamach „Uncanny X-Men” opowiedział o kobiecie, która niegdyś potrafiła latać. I choć ta opowiastka nie spotkała się z entuzjazmem polskich czytelników w erze TM-Semica, to od jakiegoś czasu jest ponownie dostępna za sprawą eleganckiej, twardookładkowej reedycji w języku angielskim. Zbiór „Lifedeath” jest reklamowany co prawda jako definitywna historia o Storm, afrykańskiej mutantce potrafiącej kontrolować pogodę. Tak naprawdę jednak to wielki hołd Marvela dla talentu Barry’ego Windsora-Smitha i jako dopełnienie po lekturze „Weapon X” wypada wyśmienicie.
Omawiane wydanie zbiorcze koncentruje się na historii „Lifedeath” i „Lifedeath II”, znanych u nas dzięki TM-Semic jako „Życie/Śmierć” (polskie „X-Men” #07-08 (2-3/93)). W X-kanonie owa historia zyskała już rangę klasycznej, a w wielu fanowskich rankingach plasuje się w ścisłej czołówce najlepszych komiksów o X-Menach. W trakcie prób werbowania Rogue do ekipy Charlesa Xaviera, Storm zostaje postrzelona bronią pozbawiającą mutantów ich nadnaturalnych mocy. Pozostawiona na pastwę losu w trakcie walki, Ororo Munroe zostaje uratowana przez Forge’a, potrafiącego konstruować urządzenia wyprzedzające ludzkie dokonania o lata świetlne. Jak na ironię, to Forge zaatakował Storm i Rogue wraz z oddziałem agentów federalnych, o czym sama Ororo nie jest do końca przeświadczona – po uświadomieniu sobie utraty mocy traci ona bowiem kompletnie chęć i sens życia, zagłębiając się w depresję.
Forge stara się pomóc Ororo odzyskać wiarę w siebie, zabierając ją do swego przecudownego mieszkania w Eagle Plaza. Po części czyni to w ramach rehabilitacji, jednocześnie rozumie jej tragedię. Jako były żołnierz uczestniczący w wojnie wietnamskiej stracił nogę. Doskonale wie jak to jest nagle utracić wolę życia, być biernym, czekać bezwiednie na śmierć. Współczucie, wyrozumiałość i troska sprawiają, że tych dwoje zbliża się do siebie. Ich przelotny romans kończy się jednak wraz z przypadkowym odkryciem przez Storm zamierzeń Forge’a i jego związków z FBI. Okazało się, że kochanek, wcześniej czy później, mógł posłużyć się Ororo do odnalezienia innych mutantów, w szczególności X-Menów. Rozczarowana i przerażona Storm postanawia odejść od niego i zrobić coś przed czym uciekała właściwie przez całe życie. Wyrusza w podróż, która nie tyle ma ją nauczyć żyć bez swoich mocy, co pozwoli jej stanąć oko w oko z swoimi fobiami. W tym celu wybiera się do rodzimej Afryki…
Marcin Rustecki, legendarny redaktor naczelny TM-Semic, wspominał swego czasu że „Lifedeath” pomimo swego piękna było i jest opowieścią skierowaną do bardziej wysublimowanego czytelnika. Przy okazji dodawał, że w Polsce historia ta spotkała się z bardzo złymi opiniami. Jak sam mówił: „cytując niektóre opinie: "Nudy", "Ględzenie"”. Czytając pierwszą część historii trudno nie zrozumieć braku przychylności polskiego czytelnika. Odbiorca zostaje w nieelegancki sposób wrzucony w same głębiny mutanckiej mitologii bez dostatecznego wytłumaczenia, co działo się wcześniej. Hermetyczność fabuły, pobieżne retrospekcje, anachroniczne dialogi i równie przestarzałe metody opowiadania mogą skutecznie odstraszyć od dalszej lektury. Nawet na rysunkach Windsora-Smitha czas odcisnął swoje piętno, pomimo nowo nałożonych kolorów w reedycji. To nie są komiksy ze spektakularnym zwrotem akcji. Skupiają się bardziej na intymnych, wyciszonych chwilach, kontemplując poczucie bezradności, niekiedy rozpaczy wobec nieoczekiwanych zdarzeń, na które wpływu mieć nie można. One się po prostu zdarzają i trzeba się z nimi liczyć.
Po monotonnym, bardzo insiderskim wprowadzeniu następuje istna magia. Dopiero po zapoznaniu się z „Lifedeath II” można zrozumieć, dlaczego ta opowieść jest tak kultowa dla fanów Storm. Jej podróż do Afryki to egzystencjalna, uduchowiona wędrówka do odkrycia samej siebie na nowo oraz próby uporania się ze strachem przed doznaniem czegoś nowego, nieznanego, niezbadanego. Kadry Windsora-Smitha nawet nie wskazują z początku, że Storm jest rzeczywiście w Afryce. Już w poprzedniej części przestrzenie i tło były na tyle ubogie, że nie wiadomo do końca było gdzie akcja się toczy. Wielu polskich czytelników narzekało na to, zarzucając fabule jak i rysunkom brak przejrzystości i czytelności. Jak dla mnie, większość z nich nie zrozumiała, że nie było istotne to, co się działo na zewnątrz, ale to, co się rozgrywało się wewnątrz życia poszczególnych bohaterów. Akurat tutaj, pustka scenograficzna większości kadr została użyta z premedytacją – miała oddać poczucie nicości, totalnego zagubienia, utraty nadziei i drogowskazu dla dalszych etapów życia. Ten zabieg wcale nie umniejsza historii. To wręcz potęguje heroiczny, trzymający za serce wyczyn Storm, która ostatkiem sił próbuje przezwyciężyć życiowe dramaty. Choć są momenty, gdy wręcz marzy ona o rychłej śmierci, odebraniu sobie życia, to wiernie idzie naprzód, aby zmierzyć się z przeznaczeniem. Jak się okaże, życie będzie dla niej nie tyle łaskawe, co pełne niespodzianek, dzięki którym zda sobie sprawę, że nawet bez swych talentów jest w stanie pomagać ludziom. Na nowo odkryje siebie i przywróci sobie blask, dzięki czemu w „Lifedeath” zawarta jest ponadczasowa mądrość, nadająca opowieści metafizyczny, wręcz terapeutyczny wymiar.
Oprócz historii ze Storm w recenzowanym wydaniu zbiorczym zawarto praktycznie wszystkie prace Windsora-Smitha związane bezpośrednio z X-Men, nie mające już jednak praktycznie nic wspólnego z przewodnią historią. Na zdecydowaną uwagę zasługuje „The Wounded Wolf” („Uncanny X-Men” (Vol. 1) #205), wydany także u nas jako „Ranny wilk” (polskie „X-Men” #08 (3/93)). Zamknięta w ramach jednego zeszytu historia, w której Wolverine walczy o swoje życie wraz z przypadkowo napotkaną dziewczynką-mutantką i ucieka przed zabójcami kierowanymi przez Lady Deathstrike, dobrze oddaje poczucie osaczenia i element dzikości Logana. W dodatku relacja Oyamy Yuriko z Rosomakiem jest na tyle interesująco zarysowana, że historia łączy ciekawie cechy dobrego westernu, tudzież samurajskiej przypowieści z etycznym morałem w tle.
W "With Malice toward all!" („Uncanny X-Men” (Vol. 1) #214) grupa stawia czoło Malice, istocie potrafiącej wykorzystać negatywne emocje ofiary tak, by przejąć nad nią kontrolę. Gościnnie występuje tutaj Dazzler, mutantka postrafiąca przetwarzać fale dźwiękowe w światło, dzięki czemu zyskała miano królowej muzycznych parkietów. Oprócz tego, że historia udowadnia silną wolę Storm (aczkolwiek nie tłumaczy, jak wróciła z Afryki do Szkoły Xaviera) i w ciekawy sposób ukazuje moment kryzysu w zespole, to nie jest ona szczególnie zajmująca. To samo można powiedzieć o 53 zeszycie „Uncanny X-Men”, który w zasadzie był pierwszą robotą jaką Barry Windsor-Smith otrzymał w Marvelu. Komiks z 1969 jest potworną ramotą i w zasadzie stanowi jedynie dziejową ciekawostkę udowadniającą, jak wielką pracę wykonał artysta w poszukiwaniu własnego stylu i tożsamości. Podobnie jak Jim Lee, który za młodu mocno wzorował się na Johnie Byrnie czy George’u Perezie, Windsor-Smith rysował z początku łudząco podobnie do Jacka Kirby’ego. To nieprawdopodobne, że na początku kariery potrafił tworzyć tak kanciaste postacie i małpował wręcz Kirby’ego. Niestety, opowieść sama w sobie jest tak tendencyjna i anachroniczna, że nie da się jej wręcz czytać.
Na deser kolekcji pozostawiono pokaźną galerię okładek Windsora-Smitha dla mutanckich tytułów, jakie narysował na przestrzeni lat oraz kilka szkiców i rysunków konceptualnych. Niniejsze elementy, jak i same komiksy sprawiają, że „Lifedeath” to gratka głównie dla fanów twórczości Barry’ego Windsor-Smitha, wielbicieli Storm, jako ulubionej mutantki z całego szeregu X-Men i zatwardziałych fanów tej franczyzy, zakochanych w retro-klimatach „Dark Phoenix Saga”. Z racji tego, że jest to autorskie wydanie zbiorcze to nie pokuszono się o zawarcie opowieści mogących wytłumaczyć chociaż niektóre niuanse fabularne, przez co czytelnik może się poczuć nieraz skonfundowany i wręcz zagubiony w perypetiach bohaterów i ich przeszłości. Niemniej jednak sama zawartość przewodniej historii sprawia, że warto poświęcić uwagę niniejszemu zbiorowi. Claremontowi i Windsorowi-Smithowi udało się opowiedzieć przejmującą, mądrą historię o baśniowym zabarwieniu, dotyczącą wychodzeniu z traumy i definiowaniu siebie na nowo. To wzruszająca historia utrzymująca w przekonaniu, że nigdy nie jest za późno na odkrycie w sobie nowego potencjału i choć czasami tlą się chęci samobójcze wobec przeżywanych tragedii, to nigdy nie należy pozbawiać siebie nadziei na nadejście lepszych dni.
Co intrygujące zresztą, Windsor-Smith pracował nad domknięciem przypowieści o Storm poprzez trzecią częścią „Lifedeath”, którą Marvel ostatecznie nie zgodził się opublikować – korporacja miała już inne plany wobec Ororo. Uznała, że dyptyk w zupełności wystarczy i że nie ma potrzeby rozwijania dalej tej historii. Zwłaszcza, że zakończenie proponowane przez artystę prowadziło Storm w rejony, z których powrotu już nie było. Windsor-Smith przekonany jednak o słuszności swej wizji przeredagował historię i wydał ją własnym sumptem za sprawą wydawnictwa Fantagraphics. Komiks zwie się „Adastra in Africa” i jest w pełni autorską, niepociętą przez redaktorów świata 616 wizją rysownika stanowiącą codę dla losów Storm. To odpowiednik dla niej takich historii jak „Co się stało z zamaskowanym krzyżowcem?” albo „Whatever happened to the Man of Tomorrow?”. Pogłębia mądrości z afrykańskiego szamanizmu i tamtejszych plemion dotyczące przemijania, spełnienia i kontaktu z naturą, nadając dotychczasowej opowieść filozoficznej wymowy. Naprawdę warto się z tym zaznajomić oraz wyrobić samemu sobie opinię, czy Marvel podjął słuszną decyzję.
Tytuł: "X-Men": "Lifedeath"
- Scenariusz: Chris Claremont, Barry Windsor-Smith, Arnold Drake
- Rysunki: Barry Windsor-Smith
- Tusz: Barry Windsor-Smith, Terry Austin, Bob Wiacek, Mike Esposito - 'Espo'
- Kolorystyka: Barry Windsor-Smith, Christie Scheele - 'Max', Glynis Wein, Glynis Oliver
- Liternictwo: Tom Orzechowski - 'Tom Orz', Herb Cooper
- Wydawca: Marvel Comics
- Data publikacji: 27 lipca 2011
- Oprawa: twarda
- Druk: kolorowy
- Papier: kreda
- Zawiera: Uncanny X-Men (Vol. 1) #53, 186, 198, 205, 214
- Format: 264x175 mm
- Stron: 152
- Cena: US $24.99
Dziękujemy sklepowi ATOM Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji. Komiks możecie kupić w sklepie ATOM Comics.
comments powered by Disqus