„Superman” tom 3: „U kresu dni” - recenzja
Dodane: 02-06-2014 11:36 ()
Wśród scenarzystów specjalizujących się w komiksie superbohaterskim zapewne trudno byłoby znaleźć osobnika, który oparłby się pokusie rozpisywania rewitalizowanego miesięcznika „Action Comics”. Wszak to właśnie na kartach tegoż szacownego magazynu narodził się ów nurt komiksu, który po dzień dzisiejszy stanowi jeden z wiodących segmentów branży historyjek obrazkowych. Nie dziwi zatem, że możliwości podjęcia tego wyzwania nie zlekceważył również Grant Morrison.
Tak się bowiem złożyło, że wraz z decyzją zarządu DC Comics o gruntownej rewitalizacji oferty tego wydawnictwa, to właśnie rzeczonemu zaoferowano opiekę nad fabularną stroną „Action Comics”. Ów wybór nie był zresztą przypadkowy, bo wspomniany twórca nie tylko ma w swoim dorobku zasłużenie cenioną mini-serię „All-Star Superman”, ale też wielokrotnie dawał on wyraz swej sympatii dla postaci Człowieka ze Stali. Co więcej, już u schyłku minionego stulecia tzw. Szalony Szkot (jak zwykli zwać Morrisona zarówno wielbiciele jego dokonań, jak również czytelnicy posądzający go o grafomanię) oferował się z pomysłem odświeżenia wizerunku Kal-Ela, który po krótkotrwałej hossie związanej z jego śmiercią i wskrzeszeniem, wyraźnie tracił na swej popularności. Przedstawiciele ówczesnego zarządu nie zdecydowali się jednak na radyklane zmiany postulowane przez Morrisona. Tym samym nieszablonowy scenarzysta zmuszony był zadowolić się skumulowaniem swojej interpretacji Supermana w formie wspomnianej mini-serii. Osadzony poza wiodącym kontinuum „All-Star…” niemal zgodnie uznawany jest za jeden z wybitniejszych utworów traktujących o Człowieku Jutra w całej historii tej postaci. Angaż Morrisona do odrestaurowanej serii „Action Comics” zdawał się zatem w dużej mierze uzasadniony.
Nie da się jednak ukryć, że brzemię odpowiedzialności wiążące się z podjętym zadaniem przytłoczyłoby niejednego weterana komiksowego rzemiosła. Tymczasem szkocki scenarzysta z werwą i brawurą zabrał się do rekonstrukcji nieco zaśniedziałej mitologii Człowieka ze Stali. O dziwo, taktyka przezeń wybrana raczej dowartościowuje dziedzictwo Złotej i Srebrnej Ery niż ją dezawuuje. Stąd, w powstałych według jego pomysłu opowieściach wręcz roi się od licznych odniesień do komiksów z pierwszych trzydziestu lat (choć nie tylko) rynkowego bytu Kal-Ela. Zwykle są to sygnalizowane jakby mimochodem drobiazgi (np. w tomie „Kuloodporny” zawarto m.in. nawiązanie do opowiastki z kart „Superman’s Pal, Jimmy Olsen” nr 53 z czerwca 1961 r., a w niniejszym wśród istot zmagających się na str. 70 z tzw. Zastępami dostrzegamy pochodzącego z planety Valeron herosa Vartoxa). Jest ich jednak na tyle dużo, że to właśnie z nich Morrison utkał świat przedstawiony w autorskiej reinterpretacji Człowieka ze Stali. Przy czym z miejsca widać, że jako osoba, oczytana w dawnych produkcjach DC Comics (a przy tym niewolna od pewnej dozy sentymentu wobec klasycznych przygód Supermana) czerpie on z cytowania swoich poprzedników mnóstwo nieskrępowanej radości. Tym samym przypomina on dokonania dziś już nieco zapomnianych twórców – m.in. Cary’ego Batesa, Elliota S. Maggina, Boba Haneya, Nicolasa Petera Cardy’ego, Murphy’ego Andersona, CurtaSwana oraz wielu innych osobowości komiksowej branży - które w istotny sposób wpłynęły na kształt legendy Ostatniego Syna Kryptonu. Stąd staż Morrisona w „Action Comics” wypadałoby odbierać nie tylko jako zlecenie sensu stricto, ale też rodzaj hołdu dla komiksów, którymi Szalony Szkot zwykł się za młodu emocjonować.
Sęk w tym, że z wychwyceniem owych nawiązań problem mogą mieć nie tylko młodsi stażem czytelnicy zza oceanu, ale tym bardziej odbiorcy dla których tradycje Złotej i Srebrnej Ery są zupełnie obce. A do tej właśnie grupy zaliczają się polscy czytelnicy, którym przeważająca cześć odniesień jawić się może jako kompletnie niezrozumiała, a nawet wręcz dziwaczna. Żonglowanie cytatami ma swój największy urok w sytuacji, gdy odbiorca dzieła potrafi w pełni je dostrzec i docenić. Do tego zaś niezbędny jest zasób wiedzy, w którą niestety większość z nas (tj. rodzimych fanów komiksu) niestety nie miała sposobności się uzbroić. Taki też jest prawdopodobnie główny powód stosunkowo chłodnej recepcji w Polsce „Supermana” według Granta Morrisona. Zapewne także z tego względu, że ów autor, uznawany od schyłku lat osiemdziesiątych minionego wieku za twórcę co najmniej wybitnego, prawdopodobnie nie jest już w stanie (a przede wszystkim nie chce) rozpisywać standardowo konstruowanych fabuł. Dla niego byłoby to po prostu zbyt trywialne. A to niestety może skutkować zarzutami o popadanie w bełkotliwość oraz brak ogólnej komunikatywności.
Abstrahując od zwyczajowego dystansu wykazywanego nad Wisłą wobec perypetii Człowieka ze Stali, zastosowane przez tegoż autora zaburzenie chronologii zdarzeń może okazać się dla potencjalnego odbiorcy wyjątkowo trudnym do zaakceptowania zabiegiem. Oto bowiem wydarzenia z życia tytułowego bohatera tej opowieści prezentowane są w pozornie wyzbytej logiki kolejności. Dopiero w niniejszym tomie – „U kresu dni” – scenarzysta dopina rozpoczęte wątki kumulując je we względnie spójną całość. Bo faktycznie mamy do czynienia z jednolitą kompozycją, na którą składają się wszystkie trzy tomy. Trzeba przyznać, że Morrison czyni to w sposób przekonujący odwołując się m.in. do teorii wielo- i nadświatów sięgając równocześnie po jednego z klasycznych adwersarzy Supermana. Pomysłodawca „The Invisibles” nie byłby jednak sobą gdyby nie wkomponował w swoją opowieść co najmniej kilku niedopowiedzeń. O ile jednak w mocno krytykowanym „Final Crisis” z 2008 r. autor jakby nieco „odpłynął”, o tyle w tym przypadku kredyt zaufania dany tej serii może zaowocować satysfakcjonującą lekturą. Bowiem wszystkie tomy „Action Comics” według Morrisona czytane za przysłowiowym jednym posiedzeniem zyskują zarówno na przyswajalności jak i ogólnej atrakcyjności. Nawet jeśli niektóre rozwiązania fabularne mogą wydać się odrobinę niedorzeczne.
Uzupełnienie głównego nurtu opowieści stanowią zwięzłe nowelki na końcu tomu, do których skrypt przygotował Sholly Fish. Kojarzony przede wszystkim z miesięcznikami opartymi na produkowanych przez Warner Bros serialach animowanych („Batman: The Brave And The Bold”, „DC Super Friends” oraz „Looney Tunes”) przynajmniej w niniejszym tomie zdaje się on dotrzymywać Morrisonowi kroku. We wspomnianych opowieściach zawarto odpowiednią dozę nostalgii („Gwiazdka z nieba…”, „Pożegnanie”) jak i lekko przewrotnego humoru („Czas przyszły”). Nota bene to właśnie za sprawą prośby Szalonego Szkota zauroczonego serialem „Batman: The Brave And The Bold” Fish dołączył do zespołu realizującego „Action Comics”.
Jak to zwykle bywa w wydaniach zbiorczych kolekcji „Nowe DC Comics!” także i w tym wizualizacja skryptów jest dziełem całkiem licznego sztabu plastyków. Prym ponownie wiedzie Rags Morales, którego amerykańska publika doceniała m.in. za jego udział przy tworzeniu miesięcznika „Hawkman vol.4”, a zwłaszcza bestselerowym „Identity Crisis”. Skłaniający się ku nieco wyidealizowanemu realizmowi z reguły nie ma on większych problemów z efektownych podkreśleniem dramatycznych zwrotów akcji (a jest tu ich całkiem sporo). Miewa natomiast okazjonalne problemy z zachowaniem unikalności rysów twarzy występujących tu postaci. Choć gwoli ścisłości Kal-El w jego wykonaniu zdaje się niekiedy przypominać Kirka Alyna (m.in. na stronie 36), aktora, któremu u schyłku lat czterdziestych XX w. dane było wcielać się w postać Człowieka ze Stali w kinowym serialu. Odrobina wrażliwości dostrzegalna w obliczu Clarka podkreśla altruistyczny charakter tej postaci. Podobnie jak znaczna cześć najmowanych przez DC i Marvela rysowników, także Morales skupia się przede wszystkim na sylwetkach obecnych tu osobowości traktując dalsze plany co najwyżej umownie.
Ta tendencja jest w jeszcze większym stopniu dostrzelana u Travela Foremana („Animal Man vol.2”, „Birds of Prey vol.3”), artysty, któremu przypadło zilustrowanie epizodu otwierającego „U kresu dni”. W tym jednak przypadku przejrzysta stylistyka zdaje się być w pełni uzasadniona środowiskiem, w którym rozgrywa się ta opowieść tj. osławioną Strefą Widmo. Miłą niespodzianką jest udział w tej produkcji również Chrisa Sprouse’a, plastyka, którego cześć polskich czytelników być może pamięta z opublikowanej na łamach naszego przedruku „Batmana” - trylogii „Burzyciel” (nr 9/1993). Trzeba przyznać, że jego łatwo rozpoznawalna kreska wygląda nieco bardziej nowocześnie niż w czasach, gdy był on znany przede wszystkim jako ilustrator miesięcznika „Legion of Super-Heroes vol.4”. Niemniej rozrysowane przezeń w tym tomie nowelki (m.in. z udziałem wspomnianej chwilę temu formacji) zachowują dyskretny urok wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Równocześnie okazał się on całkiem wprawnym rysownikiem także w zakresie stylistyki animacyjnej (retrospekcje rozgrywające się w piątym wymiarze). Wydanie zbiorcze uzupełniono alternatywnymi okładkami poszczególnych epizodów serii oraz ich alternatywnych wersji. Szczególną ciekawostką są natomiast szkice koncepcyjne niektórych postaci (m.in. Lorda Vyndktvx’a) wykonane przez autora skryptu.
„Action Comics” według Granta Morrisona to propozycja skierowana przede wszystkim do wielbicieli nieszablonych zagrywek tego scenarzysty. Fani Supermana, którym mimo wszystkich przeciwności (czyt. znamion fabularnego chaosu w „Ludziach ze stali” i „Kuloodpornym”) udało się dobrnąć do „U kresu dni” również nie powinni doznać rozczarowania. A kto wie… Być może będą nawet mile zaskoczeni.
Tytuł: „Superman” tom 3: „U kresu dni”
- Scenariusz: Grant Morrison i Sholly Fisch
- Szkic: Rags Morales, Brad Walker, Travel Foreman, Chris Sprouse
- Tusz: Travel Foreman, Andrew Hennessy, Mark Propst, Karl C. Story
- Kolory: Brad Anderson, Jordie Bellaire, Jay David Ramos, Gabe Eltaeb
- Ilustracja na okładce: Rags Morales i Brad Anderson
- Tłumaczenie: Michał Cetnarowski
- Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data publikacji wersji polskiej: 5 maja 2014 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 17 x 26 cm
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Liczba stron: 224
- Cena: 89,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „Action Comics vol.2” nr 13-18 (grudzień 2012-maj 2013 r.)
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus