„Skarga Utraconych Ziem – Rycerze Łaski" tom 2: „Gwinea Lord” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 20-05-2014 07:10 ()


Gdy w poprzednim tomie Rycerze Łaski nie bez trudu rozprawili się z wyjątkowo przebiegłą Moriganą, wydawało się, że sytuacja w wyspiarskim władztwie została opanowana. Oczywiście nic bardziej mylnego, bo prastare zło uosabiane przez czarownice władające niegdyś tym skrawkiem lądu nie zamierza łatwo dać za wygraną. Tym bardziej, że zyskuje ono cennego i wzbudzającego respekt sojusznika.

Jest nim nie kto inny jak tytułowy Gwinea Lord, zakuty w zbroję osobnik, którego przysadzista sylwetka dominuje na okładce tej odsłony „Skargi Utraconych Ziem”. Kim jest, skąd pochodzi, jakie są jego zasadnicze cele i zamierzenia? Odpowiedzi na te pytania w niniejszym albumie nie uświadczymy. Wiadomo natomiast, że owo nie przebierające w środkach indywiduum może okazać się przeciwnikiem godnym renomy Rycerzy Łaski. Równolegle rozwijany jest wątek młodego Seamusa. Przy czym z miejsca widać, że dramatyczne wydarzenia, do których doszło w poprzednim tomie, nie pozostały bez wpływu na jego emocjonalną kondycje. Daje się to szczególnie zauważyć w relacjach rzeczonego z innym akolitą zakonu, Eirellem. Jak się prędko okazuje rówieśnik przyszłego doradcy Sioban ma do odegrania znacznie istotniejszą rolę niż się to z pozoru może wydawać. Podobnie zresztą jak młoda niewiasta imieniem Sanctus, podejrzewana o przynależność do grona coraz śmielej poczynających sobie Morigan.

W odróżnieniu od epizodu inicjującego tę serię, niniejsza jej odsłona nie stanowi zamkniętej fabuły. Tym samym potencjalny odbiorca raczej nie powinien spodziewać się pełnego rozwikłania wiodącej intrygi. Miast tego scenarzysta stopniowo zagęszcza atmosferę tej sagi. Mroczne siły zdają się zwierać szeregi do konfrontacji, w której stawką jest odzyskanie dawnych wpływów utraconych na rzecz nowego porządku. Przy czym autor jakby nie w pełni potrafi przyznać, że głównym obiektem agresji zmiennokształtnych czarownic jest coraz bardziej wpływowe chrześcijaństwo. Ta niekonsekwencja przejawia się również w ogólnej prezentacji Rycerzy Łaski, którzy pomimo podjętej przez nich misji zwalczania reliktów dawnego zła, nie mają nic przeciwko, by zasięgać rady u istot demonicznych. Przy czym trudno orzec czy taki stan rzeczy to pochodna nadmiernego skonwencjonalizowania autora (stale powtarzający się w innych jego seriach motyw wieszczbiarski) czy też raczej osobistych uprzedzeń rzeczonego.

Jak zwykle w przypadku przejawów twórczości Jeana Dufauxa, także i w tym przypadku część czytelników (do których zalicza się również piszący te słowa) może poczuć się nieco zdezorientowana niektórymi rozwiązaniami fabularnymi. Autor bowiem wyraźnie nadużywa  zabiegu znanego jako Deus ex machina, z definicji nie przejmując się zbytnio logicznym uzasadnieniem ciągu przyczynowo-skutkowego. Rzecz jasna można bronić zastosowanej przez scenarzystę taktyki gatunkową przynależnością tej opowieści. Pech w tym, że konwencja fantasy nie usprawiedliwia sięgania po środki wyrazu pozbawione chociażby śladowych znamion logiki. Mimo tych regularnie powtarzających się w utworach tego autora mankamentów przyznać trzeba, że ponura aura świata przedstawionego, poczucie nasilającego się zagrożenia, a przede wszystkim na swój sposób charyzmatyczna postać Gwinei Lorda sprawiają, że zarówno „Morigany” jak i ów album z korzyścią wyróżniają się w dorobku twórcy skryptów m.in. „Krucjaty” i „Giacomo C.”.

Do ogólnie udanego odbioru tego utworu przyczyniają się w dużej mierze staranne rysunki wykonane przez Philippe’a Delaby’ego. Z tym większym żalem wypada ubolewać nad śmiercią tego artysty (w styczniu 2014 r.), który odszedł jako plastyk w pełni sił twórczych i o łatwo rozpoznawalnym stylu. Co prawda we współczesnym komiksie europejskim zwykło się raczej cenić niechlujstwo, minimalizm i najzwyczajniejszy brak realnych umiejętności usprawiedliwiane poszukiwaniem „nowych form ekspresji”. Niemniej dla odbiorców skłonnych docenić klasyczny kunszt rysunku Delaby – bez względu na to czy ilustrował on „Murenę”, „L’Étoilepolaire” czy właśnie „Skargę Utraconych Ziem” - gwarantował warstwę wizualną, której wspomniani oczekiwali. Odtworzenie realiów wczesnego średniowiecza przy równoczesnym ich wzbogaceniu o akcenty rodem z fantasy i horroru ujął on z miłą oku pieczołowitością i precyzją godną klasyków realistycznego rysunku. Szczególnie przekonująco wypada wizerunek tytułowego adwersarza Rycerzy Łaski, demona Kryptosa  oraz Morigany znanej jako Mornoir. Delaby nie zapomniał również o dopracowaniu dalszych planów częstokroć pomijanych przez wielu współczesnych twórców.

Podobnie jak w poprzednim tomie także i tutaj do uzyskania wysokiej jakości warstwy wizualnej przyczynił się Jérémy Petiqueux, kolorysta współpracujący z Delabym również przy „Murenie”. Nie dość na tym to właśnie ów liczący sobie ledwie trzydzieści lat artysta brawurowo zilustrował serię „Barracuda” według scenariusza – nomen omen – Jeana Dufauxa. Kto wie… Może to właśnie temu twórcy dane będzie rozrysować trzecią już serię w ramach „Skargi Utraconych Ziem”, tj. „Czarownice”.

 

Tytuł: „Skarga Utraconych Ziem – Rycerze Łaski tom 2: Gwinea Lord”

  • Tytuł oryginału: „Complainte des landesperdues- Les Chevaliersdu Pardon: Le Guinea Lord”
  • Scenariusz: Jean Dufaux
  • Rysunki: Philippe Delaby
  • Kolory: Jérémy Petiqueux
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
  • Wydawca: Egmont Polska
  • Data premiery: 6 maja 2014 r.
  • Wydanie II
  • Oprawa: miękka 
  • Format: 21 x 29 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 56
  • Cena: 29,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus