"Niesamowity Spider-Man 2" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 28-04-2014 22:25 ()


Studia filmowe rywalizujące ze sobą o prym w kinie superbohaterskim czasami zapominają, że zazdrość nie prowadzi do niczego dobrego. Chęć dorównania przeciwnikom, mocarstwowe plany dążące do zbudowania własnej linii produkcji bazujących na uniwersum Spider-Mana, to nie tyle pomysł nietrafiony, co zwyczajnie nudny. Wchodzący właśnie na ekrany kin „Niesamowity Spider-Man 2” ma sprawować rolę inicjatora wydarzeń, które pociągnął za sobą szereg pobocznych filmów. Cóż z tego, że Marc Webb i spółka naładowali swoje komputerowe widowisko masą smaczków, skoro nie są one gwarantem satysfakcjonującej rozrywki.

Prawdę powiedziawszy historia Petera Parkera – silnie powiązana z przeszłością jego ojca, staje się czymś w rodzaju pojedynku. Parkerowie kontra Oscorp. Moloch stworzony przez Normana Osborna przypomina fabrykę wypluwającą ze swoich trzewi nadludzi – przypadkowo lub celowo – którzy pragnął zemścić się na Spider-Manie tylko za to, że jest uwielbiany lub nie spełnił ich zachcianki. Prowadzi to do niezwykle powierzchownego potraktowania oponentów, którzy jawią się jako postaci płytkie, wręcz nieciekawe, słabe fajtłapy lub obrażalscy bogacze. Gdzież jest ten wielki Otto brawurowo grany przez Alfreda Molinę? W tym obrazie podobnych ról nie ma. Ktoś powie, że film nie musi być tożsamy z komiksem i oczywiście przyznam mu rację, ale nie znaczy to, że z widzów należy robić półgłówków, którzy każde rozwiązanie scenarzystów przywitają z euforią i uśmiechem na twarzy.

Druga część „Niesamowitego Spider-Mana” jest krokiem do tyłu, zaśmiecaniem superbohaterskiego kina produktem o przeciętnej wartości. Szkoda zmarnowanego potencjału pary aktorów. Andrew Garfield i Emma Stone ratują widowisko od niechybnej zagłady. Ich wzajemne relacje, naznaczone wspomnieniami tragicznej śmiercią kapitana Stacy, ogląda się z przyjemnością. To nie tylko chemia między aktorami, ale ich zaangażowanie, dojrzałość i lekkość w kreowaniu ról sprawiają, że wypadają nad wyraz naturalnie. Związek Gwen i Petera spycha całą resztę na dalszy plan. Nawet odkrywanie przeszłości Richarda Parkera staje się jedynie formalnością, bo znużony widz zdążył już wszystko sam wydedukować.

Najwidoczniej Marc Webb nie mógł się zdecydować czy kręcić film akcji (wrzucił kilka długich i zbędnych scen – jak cały wątek z ciocią May prowadzący donikąd lub kłopoty ekipy lotniczej mające zagęścić atrakcje podczas blackoutu), czy postawić na dramat, a patrząc przez pryzmat przyszłości Gwen mógł sobie swobodnie na to pozwolić. Ze smutkiem muszę przyznać, że mu się nie udało osiągnąć żadnego z wymienionych celów. W nadmiarze dostarczył za to ekwilibrystycznych wygibasów na sieci generowanych komputerowo, do znudzenia pokazywanych w slow motion, przeciwników o rozumie wielkości orzecha laskowego z nagrodą najgłupszego villiana w historii kina dla Paula Giamattiego. Twórcom można postawić ten sam zarzut co w przypadku pierwszej części – sygnalizują wątek, którego finału nie uświadczymy, albo dane zdarzenia mają miejsce nie wiadomo w jakim celu – poza ukazaniem Spider-Mana śmigającego na sieciach. Zlepek scen mających w założeniu dać film fabularny. Przemilczmy już fakt braku ujęć ze zwiastuna, bo to już typowa bolączka współczesnego „Holiłudu”.  

Osobnym tematem pozostają umiejętności niejakiego Maxa Dillona. O możliwościach Elektro nie będę się wypowiadał, autorom zamarzył się prądożerny bóg, który po latach upodleń nagle pragnie być na językach całego Nowego Jorku. Jego przemiana z zakompleksionego elektryka w  najpotężniejszą istotę na Ziemi, potrafiącą się dematerializować, rozgrywa się w ciągu chwili, kiedy staje się niewyobrażalnie zły. Szkoda, że twórcy ograbili go ze śladowych ilości inteligencji. Mieszane uczucia wywołuje też Harry Osborn, którego postać została znacznie zmieniona. Dodatkowo w interpretacji DeHaana spadkobierca ogromnej fortuny wypadł niezamierzenie komicznie.

Na plus na pewno należy odnotować wszelkie nawiązania do uniwersum Spider-Mana, a także ewentualnych potencjalnych przeciwników – w małej rólce pojawia się Alistair Smythe i mimo jedynie dwukrotnego mignięcia przed kamerą sprawia wrażenie osoby demonicznej. Na przeciwległym biegunie znajduje się sekretarka o swojsko brzmiącym imieniu Felicia. Jeżeli będzie to ekranowa Black Cat to nie wróżę jej świetlanej przyszłości. Ponadto na ekranie mignęło jakże wymowne słowo Venom.

Przed trzecią częścią na pewno pojawi się sporo pytań. Nie wiem w jaki sposób autorzy pragną wrzucić w wir akcji Mary Jane (która miała pojawić się już teraz) skoro związek Petera i Gwen został bardzo autentycznie odegrany przez parę głównych aktorów i trudno sobie wyobrazić, aby nagle w sercu bohatera zabliźniła się rana i znalazło się miejsce dla drugiej kobiety. Obojętnie kto by jej nie zagrał, będzie to zadanie z tych niemożliwych. Istnieje prawdopodobieństwo, że namnożenie przeciwników w liczbie pół tuzina spowoduje brak miejsca na inne wątki. Jeżeli tak by się stało, patrząc na poziom akcji w niniejszym obrazie, kolejny restart przygód Spider-Mana okaże się zbędny.

P.S. Na napisach końcowych warto chwilę poczekać i obejrzeć zapowiedź "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie", w której czołową rolę odgrywa Mystique. 

 5/10

Tytuł: "Niesamowity Spider-Man 2"

Reżyseria: Marc Webb

Scenariusz: Jeff Pinkner, Alex Kurtzman, Roberto Orci

Obsada:

  • Andrew Garfield
  • Emma Stone
  • Jamie Foxx
  • Paul Giamatti
  • Dane DeHaan
  • Denis Leary
  • Colm Feore
  • Felicity Jones
  • B.J. Novak
  • Sally Field
  • Chris Cooper
  • Campbell Scott
  • Marton Csokas

Muzyka: Hans Zimmer, Pharrell Williams, Johnny Marr

Zdjęcia: Daniel Mindel

Montaż: Pietro Scalia

Scenografia: Mark Friedberg

Kostiumy:  Deborah Lynn Scott

Czas trwania: 143 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus