"Najlepsi wrogowie. Historia relacji pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Bliskim Wschodem cz. 1 1783-1853" - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 11-03-2014 16:37 ()


Nie od dziś wiadomo, że komiksowe medium może stanowić nośnik nie tylko walorów estetycznych czy rozrywkowych, ale też często niezbyt finezyjnej propagandy. Przekonali się o tym m.in. czytelnicy pamiętnego magazynu „Relax”. W ów nurt opowieści obrazkowych wpisuje się również komiks duetu Jeana-Pierre’a Filiu i Davida B. traktujący o zawikłanych relacjach Stanów Zjednoczonych z cywilizacją islamu.

„Najlepsi wrogowie” przenoszą nas do czasów (a konkretnie do schyłku XVIII w.), gdy młoda republika amerykańska, ledwie co okrzepła po konfrontacji z brytyjską metropolią, podejmuje wysiłki na rzecz poskromienia plagi północnoafrykańskich piratów. Rozmach tego przedsięwzięcia być może nie zwaliłby z nóg admirałów angielskich, francuskich czy nawet mocno wówczas podupadłej Holandii. Niemniej determinacja i konsekwencja wykazywana przez Amerykanów w zamiarze oczyszczenia odległych szlaków morskich z uciążliwych rabusiów mogła wydawać się godna pochwały. Tymczasem niczego takiego tutaj nie uświadczymy. Miast tego ukazano wizję cwanych Anglosasów, którzy nie stronią od mało honorowych zagrywek  - m.in. zaatakowania okrętu libijskich piratów (tutaj określanych dawnym mianem trypolitańskich) pod brytyjską banderą. Można śmiało rzecz, że ów model prezentacji amerykańskiej strony konfliktu determinuje całość utworu. Co więcej, im bliżej naszych czasów, tym ta tendencja ulega wyraźnemu nasileniu. Widać to zwłaszcza przy okazji wzmożenia kontaktów pomiędzy przedstawicielami amerykańskiej dyplomacji z rodem Saudów w dobie międzywojnia oraz skrupulatnie przybliżonej mechaniki obalenia irańskiego premiera Mohammada Mosaddegha. Zanim jednak autorska spółka przechodzi do meritum, poprzedza je obszernym wprowadzeniem inspirowanym fragmentem „Eposu o Gilgameszu”. Jak się okazuje pod koniec tej części opowieści - nieprzypadkowo.

Taktyka narracyjna zaproponowana przez twórców tego projektu odbiega od preferowanych współcześnie tendencji w komiksie historycznym głównego nurtu. Stąd zamiast klarownej osi fabularnej z udziałem konkretnego bohatera (bądź też ich grupy) mamy do czynienia z ciągiem ilustracji, częstokroć powiązanych z sobą w stopniu co najwyżej luźnym. Wyjątkiem pod tym względem są głównie sceny konfrontacyjne. Choć również przy ich okazji kluczową rolę w procesie właściwego przyswojenia sensu przekazu odgrywa wszechwiedzący narrator. A zatem środek wyrazu charakterystyczny dla dawnych metod prezentacji obrazkowych opowieści.

Dobór tej – co tu kryć – nieco już archaicznej formuły  ma o tyle dobre strony, że pozwala na stosowne do cezury chronologicznej utworu (lata 1783-1953) przeskoki oraz wielostronne ujmowanie ukazywanych wydarzeń bez oglądania się na ewentualnych głównych bohaterów. Zwłaszcza, że ta rola przypada tutaj nie tyle szczególnym jednostkom (bądź też całym społecznościom), co raczej procesowi zderzenia dwóch odmiennych cywilizacji. Stąd posługiwanie się wszechwiedzącym narratorem wydaje się o tyle uzasadnione, że zyskuje przez to poznawczy walor tego utworu. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z narracyjnym reliktem, któremu pod tym względem znacznie bliżej do klasycznych „Dziejów Świętej Rusi” Gustava Doré, niż dajmy na to realizowanych według nowoczesnych prawideł (tj. przewagi obrazu nad słowem) niektórych komiksów historycznych z naszego rodzimego podwórka.

Wydawnictwo Kultura Gniewu zwykło szczycić się wysoką jakością edytorską swoich publikacji. Istotnie w przypadku „Najlepszych wrogów” możemy mówić o tego typu produkcie. Niestety znacznie gorzej z redakcją merytoryczną. Już tylko pierwszy kadr zawiera błąd chronologiczny umiejscawiający Gilgamesza – mitycznego władcę sumeryjskiego miasta Unug – ok. 2400 lat temu. Tymczasem we wspomnianym momencie dziejowym (tj. w IV wieku p.n.e.) po Sumerach pozostały co najwyżej mgliste wspomnienia w ramach stopniowo zamierającej tradycji mezopotamskiej. Według ustaleń współczesnych asyriologów możemy przypuszczać, że pierwowzór bohatera najstarszego ze znanych nam dotychczas eposów żył być może ok. 2700 r. p.n.e., a zatem „kilka lat” przed okresem wspomnianym w komiksie. Ów błąd być może dałoby się potraktować w kategorii incydentalnej literówki (brak „p.n.e.”), gdyby nie okoliczność jego powtórki pod koniec części opowieści poświęconej Gilgameszowi i Enkidu. A to wskazuje, że mamy do czynienia z niedopatrzeniem na etapie redakcji merytorycznej. Nawet jeśli autorom francuskojęzycznego oryginału zdarzyło się popełnić błąd, polska redakcja powinna go skorygować przynajmniej w postaci przypisu z wskazaniem właściwego czasu akcji tej części fabuły. Niestety tak się nie stało.

Drobnym, acz rzucającym się w oczy niedopatrzeniem jest również mapa Europy (s. 24), na której dziedziczne posiadłości Habsburgów określono jako „Arcyksięstwo Austriackie” (pisane przy tym jako „Austryjackie”). Jako żywo u schyłku XVIII w. tworu politycznego o zbliżonym zasięgu terytorialnym nie znano. Owszem, arcyksięstwo Austrii istotnie wchodziło w skład monarchii władanej przez przedstawicieli wspomnianego rodu. Nie obejmowało jednak tak rozległych obszarów (m.in. kadłubowego Królestwa Węgierskiego oraz tzw. Galicji i Lodomerii) jak zdaje się to sugerować owa mapa. Fuszerka być może drobna, niemniej z gatunku tych, które raczej nie powinny się w polskiej edycji przytrafić.

Nieco innego typu nieścisłością jest poczynione przez autorów komiksu odniesienie do artefaktu wywodzącego się również z czasów rozwoju cywilizacji sumeryjskiej, tj. steli sępów. Gwoli wyjaśnienia warto wspomnieć, że ów unikalny zabytek (pochodzący prawdopodobnie z ok. 2450 r. p.n.e.) ma tę wspólną cechę z „Najlepszymi wrogami”, że również pełnił rolę propagandowej tuby. W tym akurat przypadku chodziło o rozsławienie nietrwałego zwycięstwa władcy miasta Lagasz (niejakiego Eanatuma; stąd stela ta zwana jest niekiedy zamiennie także od jego imienia) nad sąsiednią Ummą[1]. Relief zdobiący powierzchnie zachowanych fragmentów steli tak jak twierdzą autorzy rzeczywiście wyobraża (obok samego władcy na czele formacji piechoty oraz sępów pożerających ciała zabitych wrogów) stos poległych. Tyle, że wbrew insynuacjom Jeana-Pierre’a Filiu i Davida B. owo przedstawienie dotyczyło uroczystego pogrzebu, nie zaś sugerowanego przez autorów ułożenia zwłok pokonanych przeciwników tak, by utworzyły one rodzaj makabrycznego monumentu. Rzecz jasna możemy złożyć tę nieścisłość na karb błędnego zinterpretowania fragmentu steli, bowiem mezopotamscy artyści nie znali niestety odkrytej we wczesnorenesansowych Włoszech perspektywy zbieżnej i tym samym spiętrzenie ciał zmuszeni byli ukazywać jako jedno obok drugiego. A to istotnie może sprawiać wrażenie jakbyśmy mieli do czynienia z piramidą poległych wojowników. Tyle, że ledwie pobieżne sięgniecie po pierwszy z brzegu podręcznik historii sztuki starożytnej oraz porównanie tegoż fragmentu steli sępów z innymi reliefami z okresu sumeryjskiego i akadyjskiego (a także późniejszych) jednoznacznie wskazuje, że ta tendencja wynikła z braku znajomości wspominanej perspektywy zbieżnej i tym samym zamiast niej stosowano jej skonwencjonalizowany substytut (co widać m.in. na niemniej słynnej steli Naramsina).

Dlaczego jednak poświęcono w niniejszym tekście tak wiele miejsca temuż zdawałoby się mało znaczącemu szczegółowi? Ano dlatego, że już tylko na tym przykładzie dostrzegamy zamysł twórcy skryptu doszukującego się analogii przypisywanych przezeń Sumerom ze skandalicznymi praktykami amerykańskiej obsługi więzienia Abu Gharib w rok po II wojnie w Zatoce. Nie wnikając w przyczynę zastosowania tegoż zestawienia można wysnuć graniczące z pewnością przypuszczenie, w myśl którego mamy do czynienia z celową manipulacją. Znamion tego typu podejścia do podjętego przezeń tematu jest tu zresztą więcej.

Dziwi to o tyle, że autor skryptu tej opowieści, anonsowany jest jako „(…) uznany francuski historyk i ekspert w sprawach Bliskiego Wschodu”. Stąd tym większe zdziwienie wzbudzają błędy merytoryczne zawarte w podpisanej jego nazwiskiem publikacji. Zwłaszcza na tak elementarnym poziomie jak miało to miejsce przy okazji Gilgamesza (w końcu również władcy rodem z Bliskiego Wschodu). Wątpliwości co do kompetencji rzeczonego wzbudza również jego opinia o bitwie pod Lepanto z roku 1571, której przypisywane niegdyś znaczenie jest już od co najmniej trzech dekad w sposób przekonujący zakwestionowane. Wbrew temu co Filiu powtarza za przestarzałą historiografią, klęska osmańskiej floty we wzmiankowanej batalii nie stanowiła daty granicznej ekspansji Turków na Morzu Śródziemnym. Ta bowiem znalazła swój kres podczas nieudanej próby podboju Malty zakończonego prestiżową i militarna porażką muzułmanów we wrześniu 1565 r.  

Zarówno ta okoliczność jak i wyżej przytoczona nadinterpretacja tzw. steli sępów niestety nie wzbudza zaufania wobec kompetencji rzeczonego historyka, który zgodność z dotychczasowymi ustaleniami swoich kolegów po fachu wydaje się podporządkowywać wymogom ideologicznym tego projektu. Trudno orzec czy w tym przypadku uległ on namowom wspierającego go w tworzeniu scenariusza Davidowi B. czy też rzeczony dał się ponieść narodowej dumie. Na drugą z wymienionych ewentualności może wskazywać nie tylko bezceremonialna krytyka poczynań Amerykanów, ale też drobne, acz powtarzające się z zastanawiającą regularnością akcenty frankofilskie. Region, w którym przez dziesiątki lat nieskuteczni okazali się zarówno amerykańscy dyplomaci jak i kolejne eskadry US Navy, bez większych problemów opanowuje w roku 1830 Karol X Burbon. Oczywiście dla korony francuskiej. Podobnie rzecz się ma w przypadku tendencji w ukazywaniu wzmiankowanego wyżej premiera Iranu. Mosaddegh jawi się tu jako schorowany mąż opatrznościowy, stawiający twarde warunki zarówno Brytyjczykom jak i Amerykanom. Jako absolwent Instytutu Studiów Politycznych w Paryżu z emisariuszami anglosaskich władz porozumiewał się wyłącznie po francusku, co autorska spółka odnotowuje z wyraźną satysfakcją. O dziwo, obaj panowie szerokim łukiem omijają te obszary Bliskiego Wschodu i muzułmańskiej Afryki, gdzie dyplomacja (a nierzadko również siła militarna) Republiki Francuskiej ramię w ramię z Amerykanami (np. w Syrii i Palestynie) rozgrywała swoje interesy. I to bez wykazywania choćby śladowych skrupułów wobec ludności autochtonicznej.

Jeżeli komukolwiek się obrywa to właśnie Brytyjczykom i przede wszystko (jakże by inaczej!) Amerykanom. Jest w tym coś z zakompleksiania przedstawicieli narodu, który niegdyś odgrywał znacznie istotniejszą rolę w międzynarodowych przepychankach, a dziś pozostaje mu co najwyżej kontemplacja wspomnień minionej chwały. Z drugiej strony powyższa tendencja ogólnie cieszy, bo daje wyraz przywiązaniu autorów tegoż utworu do nacji oraz obszaru kulturowego, z których obaj się wywodzą. Biorąc pod uwagę, że identyczną postawę zwykło się np. w Polsce czy na Węgrzech interpretować w kategorii niemodnego wynaturzenia, ta okoliczność pozwala wyzbyć się kompleksów wszystkim tym, którzy niekiedy obawiali się deklarować przywiązanie do narodu, z którego się wywodzą. Wszak skoro w tzw. postępowej Europie pod tym względem sobie nie żałują, to czemuż my mielibyśmy być gorsi…

Nie da się ukryć, że najmocniejszą stroną tej publikacji jest jej warstwa ilustracyjna. David B. (pod którym to pseudonimem skrywa się Pierre-François Beauchard) utwierdził swą pozycje w komiksowej branży nagrodą na festiwalu w Angoulême (w roku 2000) za scenariusz do „Rycerzy świętego Wita”. Autobiograficzna, do bólu realistyczna (pomimo  nierealistycznej maniery plastycznej) opowieść o trawiącej jego brata epilepsji została doceniona zarówno przez krytyków jak i czytelników, prędko uzyskując status klasyka. Najwyraźniej jednak rzeczony autor ani myśli osiąść na przysłowiowych laurach racząc nas kolejnymi efektami swojej twórczości. „Par les chemins noirs”, opublikowany również u nas „Uzbrojony ogród” czy pierwszy tom „Journal d'Italie” to tylko część z nich. Wśród wymienionych tytułów szczególne miejsce zajmują „Najlepsi wrogowie”. Po pierwsze z racji aktualności tematu, po drugie ze względu na okoliczność, że potencjalny czytelnik zyskuje okazję wejrzeć w dzieje kontaktów amerykańsko-muzułmańskich z perspektywy, zdawałoby się, obiektywnego obserwatora. Niestety, jak już wspomniano przy okazji omawiania wkładu Jeana-Pierre’a Filiu, ów obiektywizm jest co najmniej dyskusyjny.

Zawarte w niniejszej publikacji określenie Davida B. mianem „(…) jednego z największych współczesnych rysowników” wypada potraktować co najwyżej w kategorii marketingowego sloganu (chyba, że owo hasło dotyczy jego wzrostu). Trudno jednak odmówić temuż twórcy stylistycznej spójności i pomysłowych rozwiązań formalnych. Już tylko pobieżne zapoznanie się z preferowaną przezeń stylistyką wskazuje, że pozostaje on pod dużym wpływem metod wypracowanych m.in. przez niektórych twórców skupionych wokół magazynu „Raw”. Tym samym daje o sobie znać podobieństwo wobec przejawów twórczości innego wielbiciela tegoż przedsięwzięcia, tj. Aleksandra Zografa i jego autorskich „Pozdrowień z Serbii”. Maniera Davida B. charakteryzuje się większą skalą dokładności w oddawaniu detali, kultury materialnej danej epoki oraz indywidualnych rysów portretowanych postaci. Ponadto wykazuje on niemało inwencji w komponowaniu kadrów o wymowie alegorycznej, co w przypadku opowieści w sposób syntetyczny ujmującej dłuższy okres czasu wydaje się jak najbardziej wskazane. Przy czym chwilami można odnieść wrażenie (zwłaszcza w sposobie rozrysowywania postaci) adaptowania przezeń niektórych rozwiązań formalnych charakterystycznych dla sztuki naiwnej. Równocześnie zastanawia stopień zależności stylistyki obecnej w twórczości Marjane Satrapi  od prac twórcy „Rycerzy świętego Wita”. Bo chociaż wspomniana autorka skłania się ku rysunkowym uproszczeniom i ograniczeniu szczegółów do niezbędnego minimum, to jednak m.in. w obu odsłonach „Persepolis” dostrzegalne jest jakościowe pokrewieństwo z pracami Davida B.

Na pewno miło byłoby ujrzeć w wykonaniu tego autora komiksową adaptacje „Eposu o Gilgameszu” (choć raczej wolną od zaangażowanych politycznie i światopoglądowo nawiązań do współczesności). Zwłaszcza, że zaprezentowana w początkowych partiach „Najlepszych wrogów” wyprawa mitycznego władcy Unug po cedry Libanu plastycznie prezentuje się wyjątkowo dobrze.

Na przykładzie pierwszej odsłony „Najlepszych wrogów” Jean-Pierre Filiu i David B. udowodnili, że potrafią odnaleźć się w roli twórców szermujących tendencyjnymi interpretacjami wydarzeń historycznych oraz wątpliwymi analogiami. Stąd już teraz, ze względu na znajomość zakresu tematycznego kolejnego tomu tej epopei, można pokusić się o przypuszczenie, że przy następnej okazji obaj panowie prześcigną samych siebie.

[1] Po więcej szczegółów w tym zakresie ewentualnych zainteresowanych wypada odesłać do wydanej częściowo również u nas „Historii świata w obrazkach” Larry’ego Gonicka (a konkretnie tomu trzeciego pt. „Królestwa rzek”).

 

Tytuł: „Najlepsi wrogowie. Historia relacji pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Bliskim Wschodem cz. 1 1783-1953”

  • Scenariusz: Jean-Pierre Filiu i David B.
  • Rysunki: David B. 
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Irmina Cisek
  • Wydawca: Kultura Gniewu  
  • Data premiery: październik 2013 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami” 
  • Format: 19,5 x 26,5 cm
  • Druk: czarno-biały
  • Liczba stron: 120 
  • Cena: 39,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus