China Miéville "Ambasadoria" - recenzja
Dodane: 18-02-2014 20:23 ()
China Miéville jest jednym z pisarzy pełniących we współczesnej fantastyce rolę wyrzutów sumienia: jego teksty pokazują, jak wiele pozostało jeszcze do zrobienia nawet bez wychodzenia poza przesuwane przezeń granice genre’u. Inne światy to potencjalnie nieskończenie wiele rodzajów innych istot, innych praw natury odczytywanych przez inne nauki, innych systemów politycznych, innych języków, innych cywilizacji – i zanurzonych w tym wszystkim innych opowieści. Miéville eksploruje tę potencjalność konstruując swoje uniwersa bez przyjmowania wielu popularnych w fantastyce założeń. Nie znaczy to, że pisze w próżni. W „Ambasadorii” pod barwnym płaszczykiem akcji i nietypowego romansu doszukać się można filozofii, językoznawstwa i – jak zwykle u Miéville’a – politologii.
Ambasadoria – państwo na planecie Arieka, leżącej nieopodal krawędzi skolonizowanego świata – jest kolejną egzotyczną metropolią charakterystyczną dla New Weird, miejscem pokojowych, lecz pełnych napięć spotkań różnych ras i kultur; jej nieco duszna atmosfera i wszechobecne problemy językowe przywodzą na myśl Punktown Jeffreya Thomasa. Nie jest też samodzielnym organizmem, lecz przyczółkiem większego imperium; stąd nazwa i specyficzne zadania, polegające na utrzymywaniu możliwie pozytywnych relacji z Gospodarzami, rodowitymi mieszkańcami Arieki, w których języku – Języku – niemożliwe jest kłamstwo. Mowa Ariekenów wymaga wymawiania jednocześnie dwóch strumieni głosek, a jednocześnie znaczenie posiada w niej wyłącznie to, co bezpośrednio odbija jakiś fragment świata postrzegany przez umysł mówiącego – dlatego mogą z nimi rozmawiać tylko specjalnie szkolone pary Ambasadorów, ludzi żyjących w umysłowej symbiozie pozwalającej im wygłaszać wspólnie jeden komunikat. To oni, jako jedyni uznawani przez Gospodarzy za osoby, są arystokracją Ambasadorii, nieobjętą licznymi ograniczeniami wiążącymi pozostałych mieszkańców i powoli przeprowadzającą plan prowadzący do uniezależnienia planety od centrum. Wydaje się to tym łatwiejsze, że Ambasadorianie nauczyli się już wytwarzać towary i technologie niedostępne w dalekiej metropolii, z którą łączność utrudnia także dzieląca oba punkty czasemprzestrzeń; mogą przez nią podróżować tylko wyszkoleni w tym celu zawodowcy – zanurzacze, do których należy główna bohaterka powieści. (Podróże te, o których dowiadujemy się bardzo niewiele, kojarzą się nieco ze znanym ze świata Planescape’a spelljammingiem). Choć poznajemy tylko rozciągający się wokół planety-przyczółka fragment powieściowego świata, to, co widzimy, jest spójne i wiarygodne, a jednocześnie pociągająco obce dzięki (ładnie przetłumaczonym) neologizmom określającym poszczególne elementy alternatywnej biologii i techniki.
Oczywiście, ten ogólny zarys wypełniony jest wieloma szczegółami: na drugim planie pojawiają się inne istoty i kultury, a także prawne i społeczne komplikacje wynikające z obecności istot umiejscowionych na całym obszarze osi rozpiętej między zwierzęciem, człowiekiem a maszyną. Służą one jednak głównie dodaniu opowieści wiarygodnego tła, a czytelnik nie dowiaduje się o nich zbyt wiele – Miéville informuje go głównie o tym, co konieczne do zrozumienia głównej intrygi: subtelnej walki o władzę nad Ambasadorią między Ambasadorami a Bremen, reprezentowaną przez słabego namiestnika i znaną mieszkańcom planety głównie z opowieści. Niepojęci Ariekeni stają się w tej walce kartą przetargową, dopóki ich Język nie zaczyna ulegać zmianom prowadzącym do wojny bardziej morderczej i bardziej konwencjonalnej niż dotychczasowe gospodarcze i dyplomatyczne rozgrywki. W centrum wydarzeń znajdują się, połączeni węzłem związku drugiego stopnia (niewyłączne małżeństwo z miłości), zanurzaczka Avice Benner Cho i zafascynowany Gospodarzami językoznawca Scile, usiłujący odczytać specyfikę Języka w kategoriach religijnych. Nie będzie spoilerem, jeśli powiem, że rzecz kończy się opisem negatywnych konsekwencji spełnionego w powieści wittgensteinowskiego marzenia o izomorfizmie (określenie Miéville’a!) myśli i świata, a możliwość kłamstwa okaże się wybawieniem.
Nawiązań do filozofii języka jest więcej – choć nie tak wiele, by odwracać uwagę od narracji – i nie są one nigdy przypadkowe. W ustach bohaterów pojawiają się terminy langue i parole, nazwiska Lakoffa i Ricoeura i żart ze sporu o istnienie duszy, a Ariekeni krwawo pozbawieni możliwości komunikacji to „monady opętane żądzą mordu” (str. 382), ogarnięte „zupełnie nieprzeniknionym solipsyzmem”. „Ambasadorię” można odczytać jako przypowieść o niemożliwości języka idealnego i nieodzowności metafory jako pomostu między prawdą i fałszem, a także środka nadającego myśli elastyczność. Ci, którzy uważają niemożność kłamstwa za wartość samą w sobie, to fanatycy religijni – zdaje się mówić Miéville – a w świecie, w którym spotykają się diametralnie różne istoty, liczy się umiejętność zmiany tonu i przechodzenia między różnymi mapami pojęć, warta zniszczenia języka w doskonały sposób oddającego myśl. To ironiczne odwrócenie snu filozofów nie jest czymś, o czym bohaterowie rozmawiają, choć jest wplecione w ciąg wydarzeń, w którym biorą udział bohaterowie, obejmujący także sferę polityczno-społeczną. Przemiany społeczne towarzyszące procesom zmieniającym Język i wpisujące się w znane skądinąd poglądy Miéville’a nigdy nie wchodzą jednak na pierwszy plan: podobnie jak „Babel-17” Delany’ego, „Ambasadoria” to przede wszystkim opowieść o relacji między językiem a myślą – i, jak często bywa w science fiction, o odmienności i sposobach jej przełamywania.
Mimo wszechobecności zaawansowanej technologii i tego, że historia opowiedziana w „Ambasadorii” to jedna z możliwych przyszłości naszego świata, etykieta science fiction także byłaby myląca – zdobycze techniki są tu, mimo wszystko, tylko elementem sztafażu, i to nie dzięki nim rzeczywistość Arieki przechodzi kluczową przemianę. „Ambasadorii” znacznie bliżej do częściej kojarzonej z Miévillem New Weird, a jej klimat miejscami może się kojarzyć ze slipstreamowymi opowiadaniami Le Guin w rodzaju „The Fliers of Gy” – choć w powieści Miéville’a znacznie więcej się dzieje, a filozoficzny szkielet historii jest wyraźniej widoczny, co jakiś czas prześwitując przez powłokę barwnej fabuły.
Jeśli powieść ma wadę, to jest nią właśnie niepewny kompromis między opowieścią pełną akcji a zbiorem filozoficznych tez. Czytelnika pragnącego po prostu wciągającej historii może zirytować podporządkowanie fabuły niejasnemu przesłaniu: opisy konfliktów zawierają więcej odniesień do procesów lingwistycznych niż operacji zbrojnych, a relacje między bohaterami to przede wszystkim część wszechogarniających przemian związanych z nieprzewidywalną ewolucją Języka. Może dlatego – a może w związku z niestandardową obyczajowością powieściowego świata – wątek romansowy wydaje się dosyć chłodny. Z drugiej strony, ci, których Miéville’owi udało się zaciekawić rozsypanymi po książce okruchami filozofii języka, będą żałować, że nie łączą się one w jaśniejszy przekaz, a sami bohaterowie – poza Scilem, obsesyjnie zafascynowanym Językiem – nie mają czasu opatrzyć ich obszerniejszym komentarzem, zajęci ratowaniem swego świata przed zakorzenioną w lingwistyce katastrofą. Jest to jednak dylemat towarzyszący każdemu autorowi, który za pośrednictwem tekstu otwarcie genre’owego próbuje powiedzieć coś więcej – i w tym sensie jego obecność trzeba poczytać autorowi za zasługę.
Niedosyt zwolenników wyższej zawartości opowieści w traktacie lub traktatu w opowieści mógłby może zostać zaspokojony w ewentualnym dalszym ciągu, lecz wszystko wskazuje na to, że „Ambasadoria” to kolejny napisany przez Miéville’a stand-alone – na co nie należy narzekać, zważywszy, że stanowi to oparcie się modzie na niekończące się cykle. Nagroda Locusa i niezwykle pochlebna recenzja samej Ursuli Le Guin są w pełni zasłużone – „Ambasadoria” nie tylko przypomina fantastyce o jej potencjale, ale też bez zarzutu kontynuuje to, do czego ta ostatnia została stworzona: pokazuje poruszający i pociągający, choć pełen właściwej sobie grozy, jeszcze jeden zupełnie inny świat.
Tytuł: "Ambasadoria"
- Autor: China Miéville
- Wydawnictwo: Zysk i S-ka
- Tłumaczenie: Krystyna Chodorowska
- Miejsce wydania: Poznań
- Data publikacji: 07.2013
- Liczba stron: 468
- Format: 135x205 mm
- Oprawa: miękka ze skrzydełkami
- Wydanie: I
- Cena: 39,90 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Zysk i S-ka za przesłanie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus