"Ja, Frankenstein" - recenzja
Dodane: 26-01-2014 11:18 ()
Mumia, potwór Frankensteina oraz Dracula przeszło od wieku nękają widzów w przeróżnych inkarnacjach - od strasznych po śmieszne, w tym też animowane. Najnowszy pomysł hollywoodzkiej machiny zagłady stara się rzucić nieco światła na poskładaną z ludzkich szczątek maszkarę. Frankenstein junior agentem Boga? A jakże, trzeba mieć w zanadrzu nieśmiertelnego osiłka, który pozamiata brudy na Ziemi i pozwoli odsunąć w czasie rychłą apokalipsę.
Zwiastun i zapowiedź „Ja, Frankenstein” nie wróżyły niczego dobrego. Na randkę z potworem poszedłem z naiwną myślą, że Aaron Eckhart nie wybrałby kiepskiego scenariusza. Szybko zweryfikowałem swoje zdanie i przyznać muszę, że punktem docelowym filmu powinien być rynek DVD. Fabuła, to zmielona sieczka jaką mogliśmy oglądać w kinie przez ostatnie dwie dekady. Pojedyncze pomysły, główny koncept czy niektóre efekty, stanowią zlepek scen z dobrze znanych nam produkcji. Jednak w przypadku tego trupa reanimacja niewiele pomoże, przez nasze gardło nie przejdzie kultowe „to żyje”, tylko gnij w spokoju i nie wracaj więcej.
{obrazek franek2} Na Ziemi od wieków toczy się walka między siłami dobra, reprezentowanymi przez Gargulce oraz ciemną stroną mocy w postaci Demonów. W centrum tej konfrontacji pojawia się istota niedoskonała, ale swą ułomnością wzbudzająca zainteresowanie obu obozów. Brak duszy potwora Frankensteina – tutaj nazwanego symbolicznie Adamem – sprawia, że staje się on idealnym nośnikiem dla diabelskiego pomiotu, schowanego głęboko w piekielnych czeluściach. Wysłannik księcia ciemności, o dobrze znanej facjacie Billa Nighy, stara się zgłębić wiedzę Victora Frankensteina, aby powołać do życia armię umarlaków opanowanych przez piekielne dusze. Adam nie przejawia skłonności do współpracy, a porzucony zarówno przez Boga jak i Diabła stara się podążać własną ścieżką. Jednak po dwustu latach tułaczki postanawia wyjść z ukrycia i dokopać Demonom, bo akurat ma zły dzień.
Dalej akcja toczy się nader stereotypowo, mamy trochę bijatyk, piękną panią naukowiec, intrygę szytą grubymi nićmi i podstęp, który wywęszyłby nawet ślepy. Cyfrowe scenografie i animacje Gargulców pozwalają nam poczuć się jak w grze komputerowej, bowiem z filmem nie mają one wiele wspólnego. Sztuczność świata przedstawionego w połączeniu z nadmiernym korzystaniem ze slow motion powoduje, że mroczna, gotycka scenografia prezentuje się poniżej kinowych standardów. To samo tyczy się charakteryzacji demonów-brzydali, które zamiast wywoływać grozę straszą kiczowatymi maskami. Chyba najważniejszym mankamentem obrazu jest podejście do tematu całkowicie na poważnie, bez odrobiny humoru.
„Ja, Frankenstein” w zamierzeniu miał wypełnić lukę po cyklu „Underworld”, ale chyba nikt się nie spodziewał, że będzie fabularną kalką rywalizacji między wampirami a wilkołakami. Jedynym plusem dzieła Stuarta Beattiego jest jego krótki czas trwania, bo w ciągu tych osiemdziesięciu minut nie zdążymy się wynudzić, a także unikniemy przydługich, siermiężnych dialogów. Szkoda, że w kreacji tej apokaliptycznej mizerii posłużono się postacią stworzoną przez Mary Shelley, ponieważ na miejscu Adama mógłby się pojawić ktokolwiek, a film nie straciłby nic ze swojego miałkości. A tak żądni wrażeń widzowie dadzą się złapać w sidła medialnej zagrywki. Szczerze odradzam wizytę w kinie.
2/10
Tytuł: "Ja, Frankenstein"
Reżyseria: Stuart Beattie
Scenariusz: Stuart Beattie, Kevin Grevioux
Na podstawie komiksu Kevina Greviouxa
Obsada:
- Aaron Eckhart
- Yvonne Strahovski
- Miranda Otto
- Bill Nighy
- Jai Courtney
- Socratis Otto
- Aden Young
- Caitlin Stasey
Muzyka: Reinhold Heil, Johnny Klimek
Zdjęcia: Ross Emery:
Montaż: Marcus D'Arcy
Scenografia: Michelle McGahey
Kostiumy: Cappi Ireland
Czas trwania: 92 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus