"Hobbit": "Pustkowie Smauga" - recenzja
Dodane: 19-12-2013 20:51 ()
Peter Jackson niczym Alfred Hitchcock zalicza niespodziewane cameo na początku filmu. Niestety to jedyne, co łączy twórcę „Martwicy mózgu” z mistrzem suspensu. „Pustkowie Smauga” to komputerowa zabawa w kreację Śródziemia pozbawiona wartej uwagi treści. Historia Bilbo Bagginsa i jego niezwykłej podróży rozmywa się w natłoku wątków. To film o wszystkim i o niczym, zlepek dynamicznych scen akcji poddanych obróbce cyfrowej ku uciesze gawiedzi.
Czar emanujący z kart powieści Tolkiena Jackson przemienia w bezwartościowe, puste widowisko epatujące przemocą, ocierające się o granice pastiszu, momentami głupie i nudne. Niewielką opowieść o wyprawie krasnoludów i wielkiego duchem hobbita przemienia w ciąg efektów wizualnych, które mają utrzymać widza w napięciu. Niestety tak się nie dzieje. Fabuła przeładowana pobocznymi wątkami zaczyna tracić swą integralność. W pewnym momencie nie wiemy czy jest to jeszcze „Hobbit”, komedia romantyczna ze smokiem w tle, a może horror, gatunek który Jackson uwielbia, a po scenach w mrocznej puszczy widać, że czuje się w nim nadzwyczaj swobodnie.
Nieustająca akcja pozbawiona błyskotliwego humoru w kalejdoskopie trójwymiarowych efektów męczy oko. Widoczna nienaturalność ruchów postaci, będąca przejawem nagminnego korzystania z cyfrowych trików zamieniają kolorową baśń w szereg pojedynczych popisów bohaterów mających podkreślić ich fantastyczny, ponadnaturalny charakter. W rezultacie sekwencje walki są tak szybkie, że w połączeniu z zaciemniającymi obraz efektami trójwymiarowymi powodują nasilający się z każdą minutą ból oczu. Wielkie wrażenie wywołuje majestatyczny Smaug, pierwsza i najgorsza plaga świata. Ale nawet w potyczce z potężnym smokiem we wnętrzu Samotnej Góry czasami jest zbyt ciasno, aby w pełni uchwycić wszelkie powietrzne akrobacje łuskowatej maszkary.
Na ewidentnym przeładowaniu wątkami traci Martin Freeman (najbardziej utalentowany z grupy aktorów), czyli filmowy Bilbo, bo to powinna być jego historia, a nie wojaże Gandalfa (aż dziw bierze, że autorzy zdecydowali się na ujęcie podobne do tego z "Drużyny Pierścienia"), łucznicze szranki i konkury między Legolasem i Tauriel czy romans urodziwej elfki z wyższym niż przewiduje przyzwoitość krasnoludem Kilim. Przez niewłaściwe rozłożenie akcentów traci również Bard portretowany przez Luke’a Evansa, postać dość istotna w książkowym pierwowzorze, w obrazie zepchnięta nieco na margines.
Czytając dzieło Tolkiena nie odczuwa się w nim tak wielkiego pędu i pośpiechu. Wiele wątków rozciąga się na kilka dni, co bynajmniej nie jest wadą. W „Niezwykłej podróży” Jackson pozostawił sobie sporo miejsca na wyciszenie dynamiki akcji, dłuższe sceny dialogowe czy też pamiętny fragment rozgrywający się w Bag End. W kontynuacji reżyser odszedł od tego stylu ze stratą dla spektaklu. Nie znaczy to jednak, że całkowicie dał się porwać magii efekciarskich chwytów. Podobnie jak w przypadku gierek Bilba z Gollumem najkorzystniej wypada scena rozmowy pogromcy baryłek (jeden z wielu fantastycznych tytułów Bilba) ze Smaugiem, toczona zresztą przez dwóch doskonale znających się aktorów – Freeman gra Watsona, a Benedict Cumberbatch Sherlocka w popularnym serialu o detektywie z Baker Street. Niemniej jest to za mało, aby nazwać film udanym.
Na plakacie „Pustkowia Smauga” widnieje masa postaci, nadać każdej z nich oddzielny wątek i przygodę to nie lada wyzwanie. Z przykrością muszę stwierdzić, że z zadania tego Jackson się nie wybronił. Pognał w kierunku ilości zapominając o jakości. Dostarczył kino schematyczne, przewidywalne, momentami głupkowate, ogołocone z niezaprzeczalnego uroku powieści Tolkiena, a przede wszystkim męczące nagromadzeniem komputerowych fajerwerków. Widowiskowość nie jest równoznaczna z namnożeniem nieskończonej ilości ucieczek, tarapatów i zasadzek. Bo czy nie widzieliśmy już Gandalfa zmagającego się z wszechogarniającymi siłami ciemności, elfów z chirurgiczną precyzją aplikujących przeciwnikom pokaźne dawki strzał, czy też bezwzględnych i ohydnych orków brutalnie rozprawiających się z oponentami? Niejednokrotnie.
Jackson nie wychyla się poza wspomniany model, który już nie jeden raz pokazał publiczności, myśląc, że ponownie uda mu się nabrać widza. Niestety brakuje mu tej fantazji oraz zaangażowania co poprzednio, a wizjonerskie zacięcie zastąpiła chęć szybkiego i dużego zysku. Szkoda, że odbywa się to kosztem Tolkiena, ale przecież każdy ma swój skarb, z którego trudno zrezygnować. Dla jednych będzie to władza, dla drugich niewielki, magiczny pierścień. W przypadku Jacksona i spółki mieni się on wszystkimi kolorami zieleni.
6/10
Tytuł: "Hobbit": "Pustkowie Smauga"
Reżyseria: Peter Jackson
Scenariusz: Guillermo del Toro, Peter Jackson, Fran Walsh, Philippa Boyens
Obsada:
- Ian McKellen
- Martin Freeman
- Richard Armitage
- Ken Stott
- Graham McTavish
- William Kircher
- James Nesbitt
- Stephen Hunter
- Luke Evans
- Orlando Bloom
- Evangeline Lilly
- Aidan Turner
- Lee Pace
- Manu Bennett
Muzyka: Howard Shore
Zdjęcia: Andrew Lesnie
Montaż: Jabez Olssen
Scenografia: Dan Hennah
Kostiumy: Richard Taylor, Ann Maskrey, Bob Buck, Lesley Burkes-Harding
Czas trwania: 161 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus