"Baśnie" tom 12: "Czasy mroku" - recenzja

Autor: Jakub Syty Redaktor: Motyl

Dodane: 07-12-2013 12:26 ()


Jak powiedział szesnasty prezydent Stanów Zjednoczonych Abraham Lincoln: "Nie ma nic dobrego w wojnie. Z wyjątkiem jej końca.". Lecz chociaż tak naprawdę dopiero co opadł bitewny kurz, w Baśniogrodzie nie ma czasu na chwile triumfu. Te zwyczajowo bywają piękne, acz krótkie. Wszystko toczy się dalej, do zrobienia jest tak wiele, a za sprawą wyobraźni Billa Willinghama zarówno Bigby, Śnieżka, Muchołap, Niebieski Chłopiec, jak też wszyscy inni Baśniowcy mogą spodziewać się niespodziewanego. "Czasy mroku" otwierają bowiem nowy rozdział w ich życiu.

Na początku chciałbym zwrócić uwagę na pewną nurtującą mnie kwestię związaną z decyzjami podejmowanymi przez scenarzystę "Baśni". Otóż, jak to zostało przedstawione pod koniec poprzedniego tomu, nowym członkiem społeczności Baśniowców został nie kto inny, jak sam Dżepetto; ten sam, który jeszcze niedawno był złowrogim Adwersarzem odpowiedzialnym za cierpienia tysięcy istot, lecz tuż po zakończeniu wygranej przez Baśniogród wojny z Cesarstwem podpisał warunki amnestii generalnej. Paulo Coelho wtrąciłby pewnie w tym miejscu jedną ze swoich filozoficznych myśli i stwierdził, że "Najlepszym wojownikiem jest ten, kto zdoła wroga przemienić w przyjaciela". Zważywszy jednak na realia serii, darowanie mu win wydaje mi się być przejawem słabości ze strony Willinghama, aczkolwiek jest to być może przejaw mojego podejścia do kwestii rozliczania zbrodniarzy wojennych. Nie zdziwiłbym się bowiem, gdyby przy tej okazji amerykański scenarzysta odważył się jakoś wyraźniej poruszyć sprawę kary śmierci. Zamiast tego, zaserwował czytelnikom przechadzkę irytującego swoim zachowaniem starca po obcym mu Nowego Jorku – już sam tytuł historii "Spacer po mieście" sugeruje, że będzie to raczej zwyczajna wycieczka krajoznawcza dla seniorów niż coś naprawdę istotnego. Może przesadzę, ale to wygląda trochę tak, jakby Saddam Husajn lub Osama bin Laden trafili do amerykańskiej metropolii i byli po niej oprowadzani przez ich dzieci cieszące się od dłuższego czasu amerykańskim obywatelstwem, teraz również gwarantowanym obydwu dżentelmenom w ramach umowy z rządem USA... Oczywiście w komiksie pojawiają się tacy, którym taki bieg wydarzeń się nie podoba i reprezentują oni moje stanowisko, ale ich reakcje pozostają bez większego znaczenia i są głosem, którego nikt z władz Baśniogrodu nie bierze pod uwagę.

Trzonem dwunastego tomu serii jest rozpisana na pięć odcinków historia "Czasy mroku". Skupia się ona na wydarzeniach mających miejsce zarówno przy Bullfinch Street, jak i na Farmie, gdzie Baśniowcy dochodzą do siebie po zakończeniu wojny z Cesarstwem. Niemałe emocje wywołuje tutaj niespodziewana i bardzo poważna choroba Niebieskiego Chłopca. Jednocześnie trwają przygotowania do pogrzebu Księcia Uroczego, okrzykniętego bohaterem wojennym. W ogóle władze mają do uporządkowania wiele spraw. Jak się jednak okazuje, są to wydarzenia o tak naprawdę błahym znaczeniu, albowiem gdzieś na ziemiach upadłego Cesarstwa, które w danym momencie pozostają pozostawione same sobie, zostaje wybudzona z uśpienia potężna zła siła mogąca zagrozić budowanemu na nowo porządkowi świata Baśniowców.

Z jednej strony uważam ten pomysł za trafiony. Podoba mi się sposób wprowadzenia nowego antagonisty, myślę też, że jest to interesujący czarny charakter. Mimo wszystko nie mogę oprzeć się wrażeniu, że amerykański scenarzysta zbyt łatwo przechodzi od rozliczenia się z jednym łotrem, które to rozliczenie wcale mi się nie podoba, do wprowadzenia drugiego. W sytuacji, kiedy to Adwersarz kreowany był od samego początku serii na tego jedynego stojącego na przeszkodzie do przywrócenia ładu w całym uniwersum, a także powrotu w Rodzinne Strony, zupełnie nagle pojawia się ktoś znacznie od niego potężniejszy i stanowiący na pierwszy rzut oka jeszcze większe zagrożenie dla wszystkich.

Nie sposób jednak odmówić Willinghamowi konsekwencji w prowadzeniu regularnej serii, której finał zapowiedział na 150 zeszyt. Pisane przez niego nieprzerwanie od jedenastu lat "Baśnie" zamkną się zatem przypuszczalnie w dwudziestu dwóch tomach, nie licząc licznych spin-offów, z czego chociażby sam tylko tytuł "Jack of Fables" dobił do 50 numerów. Robi to wrażenie, lecz przede wszystkim pokazuje, że tak pisany serial wyraźnie przypadł do gustu amerykańskiemu czytelnikowi, bo tutaj warto uściślić, że Willingham "Baśnie" zakończy dlatego, bo chce, a nie dlatego, bo musi.

Zważywszy na tak bardzo rozbudowany świat "Baśni", w najbliższej perspektywie wydawnictwo Egmont Polska będzie musiało zmierzyć się z redakcją tomu, który w oryginale zbiera nie tylko zeszyty z głównej serii, lecz łączy się z dwoma innymi tytułami osadzonymi w tym uniwersum: ze wspomnianą wyżej serią "Jack of Fables" oraz trzyczęściową mini-serią "The Literals". No właśnie, dawno nie widziany Jack Horner powróci...

 

Tytuł: „Baśnie" tom 12: „Czasy mroku”

  • Scenariusz: Bill Willingham
  • Rysunek: Mark Buckingham, Peter Gross, Michael Allred, David Hahn
  • Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
  • Okładka: James Jean
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 02.12.2013 r.
  • Stron: 176
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: offsetowy
  • Druk: kolor
  • Cena: 69,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus