"Kapitan Phillips" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 24-11-2013 20:41 ()


Paul Greengrass dał się poznać jako spec od kina sensacyjnego tworząc dwie najlepsze części przygód Jasona Bourne’a. Bohaterem trylogii był wyćwiczony zabójca, któremu wpajano jak przetrwać w każdych warunkach. Tym razem Greengrass w oku kamery stawia niezłomnego człowieka, nieróżniącego się od przeciętnego widza.

 W „Kapitanie Phillipsie” wyzwanie jest jednak nieco większe. Nie sztuką jest przedstawienie historii opartej na faktach, której przebieg czy zakończenie można wyszperać w trzewiach Internetu lub dowiedzieć się z wiadomości, wszak wydarzenia u somalijskich wybrzeży rozgrywały się raptem cztery lata temu. Sztuką jest pokazanie zdarzeń w sposób jak najbardziej realistyczny, trzymający w napięciu przez cały seans. Prawdę powiedziawszy Greengrass nawet przez moment nie zbacza z obranego kursu relacjonując wydarzenia, które rozegrały się na kontenerowcu Maersk Alabama, a później w łodzi ratunkowej. Autor stawia na autentyczność całkowicie odrzucając choćby najmniejszą próbę wciśnięcia między historię Richa nawet odrobiny amerykańskiego patosu. To chyba główny powód, dzięki któremu obraz wywołuje tak wielkie wrażenie i trzyma w napięciu do ostatniej minuty.

Z Omanu wypływa amerykański statek z dużym ładunkiem żywności, który ma trafić do portu w Mombasie. Mimo zagrożenia ze strony piratów w tym rejonie załoga bez większych obaw wyrusza w rejs. Wprawdzie doniesienia o coraz bardziej zuchwałych atakach spędzają sen z powiek kapitana, ale nie dopuszcza on do siebie myśli wtargnięcia obcych na pokład. Nie wie jeszcze, że niebawem przekona się jak bardzo się mylił.  

Greengrass ucieka od suchej relacji noszącej znamiona filmu dokumentalnego.  Wspomnienia Richa Phillipsa na ekranie przybierają formę rasowego thrillera. Początek nie zwiastuje tragedii, bowiem zarówno kapitan jak i jego załoga są przygotowani na odparcie piratów. Od momentu wtargnięcia nieproszonych gości na pokład zmienia się sposób ukazania historii. Jest więcej ujęć kręconych z ręki, w ciemnych, dusznych pomieszczeniach kontenerowca. W końcu na ekranie mamy prawdziwe zagrożenie, gdy herszt zbójeckiej bandy przykłada pistolet do twarzy kapitana. Od Hanksa z kolei bije opanowanie oraz umiejętne ukazanie emocji w momencie oddziaływania silnej presji. Jego bohater jest prostym człowiekiem, co zastało uchwycone na początku filmu, ma przyziemne problemy jak każdy kochający mąż i ojciec. Jego drugą rodziną stanowi załoga statku, o której dobro walczy nie mniej zażarcie niż gdyby byli to jego bliscy. Walczy to zbyt wiele powiedziane, prowadzi chytrą grę z piratami nawet, gdy w rękawie brakuje już asów, a blef zaczyna przeradzać się w nieporadne kłamstwo.

Niewątpliwie Greengrass zrzucił całą odpowiedzialnością za swoje dzieło na karb Hanksa. Po wielu różnych występach czasem lepszych, a czasem gorszych, dwukrotny zdobywca Oskara stworzył jedną z bardziej wyrazistych ról w karierze. I zadziwiające jest to, że widzimy tu całkowicie odmienionego Hanksa. Opanowanego, dojrzałego, który potrafi oddać emocje bez charakterystycznych dla niego energicznych gestykulacji czy przydługiego słowotoku. Stanowczość i umiejętność odnalezienia się w sytuacji Kapitana Phillipsa na pewno stanowią przepustkę do kolejnej oscarowej nominacji. Hanks zostawia jednak najlepsze na koniec. W finale, podczas scen rozgrywanych na łodzi ratunkowej, daje popis sztuki aktorskiej, mało kto potrafi tak realistycznie oddać uczucia towarzyszące porwanej i maltretowanej osobie. Nie bez znaczenia jest w tym przypadku utrzymanie skondensowanej klaustrofobicznej atmosfery, którą potęgują kłótnie zatracających kontakt z rzeczywistością porywaczy oraz sceny nocne, uniemożliwiające racjonalną ocenę istniejącego zagrożenia. Równie dobrze można powiedzieć, że Hanks jest jedynym znanym nazwiskiem w obrazie. Aktorzy wcielający się w marynarzy statku równie dobrze mogliby być prawdziwą załogą kontenerowca. Oglądając produkcję nie odczujemy żadnej różnicy.

Nie byłoby sprawiedliwe ocenianie filmu tylko przez pryzmat bohaterskiego kapitana. Bowiem autorzy nieśmiało, ale z pełną stanowczością rzucają nieco światła na sytuację somalijskich rybaków. Jeżeli wierzyć faktom, to uzbrojeni w kałachy, rzucają się oni za grubą rybą – amerykańskim kontenerowcem, aby wykarmić swoje rodziny. Są postawieni pod ścianą, bo jeśli wrócą z pustymi rękoma, to równie dobrze jakby sami strzelili sobie w łeb. Odurzeni narkotyczną rośliną, którą non stop spożywają, sprawiają wrażenie osób, na które już wydano wyrok śmierci, jest im obojętne kto go wykona. Ich przywódca – Muse – gdzieś w środku szarpaniny mówi do kapitana, że ma szefa i zobowiązania wobec niego. Phillips odpowiada mu, że każdy z nas ma szefów, mniej lub bardziej surowych, pokazując że w dzisiejszym świecie nie ma prostych rozwiązań, a ślepa lojalność prowadzi do zguby.

„Kapitan Phillips” to kino najwyższej jakości, dopracowane, przemyślane i wspaniale zagrane. Czas spędzony na seansie nie będzie stracony, a przykuwająca uwagę kreacja Toma Hanksa jeszcze na długo pozostanie w pamięci. Polecam.

 8/10

Tytuł: "Kapitan Phillips"

Reżyseria: Paul Greengrass

Scenariusz:  Billy Ray

Obsada:

  • Tom Hanks
  • Barkhad Abdi
  • Barkhad Abdirahman
  • Faysal Ahmed
  • Mahat M. Ali
  • Michael Chernus
  • Catherine Keener
  • David Warshofsky
  • Corey Johnson
  • Muzyka: Henry Jackman

Zdjęcia: Barry Ackroyd

Montaż: Christopher Rouse

Scenografia: Philip Messina

Kostiumy: Mark Bridges

Czas trwania: 134 minuty 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus