Neil Gaiman "Ocean na końcu drogi" - recenzja
Dodane: 29-10-2013 07:48 ()
Kiedy dorastamy, nagle okazuje się, że nawiedzające nasz dom potwory były tylko cieniami rzucanymi przez stertę ubrań, piasek niegdyś z powodzeniem imitujący Saharę jedynie piaskownicą, a Księżyc wcale nie jest zrobiony z lśniącego magicznie sera. Gaiman w swojej nowej baśni proponuje nam proces odwrotny, powtórne zaczarowywanie wyzutej z magii rzeczywistości. Czy mu się to udaje?
Swoją podróż po opowieści zaczynamy wraz z narratorem od powrotu do dzieciństwa – dosłownie i w przenośni. Dojrzały mężczyzna zbacza ze swej drogi, by odwiedzić miejsce, w którym się wychował. Synestetyczne doznania przywracają mu – niczym proustowskie magdalenki – dawno utracone wspomnienia. Gaiman prowadzi narrację gładko, zacierając granicę między teraźniejszością, a przeszłością, czas w którym dzieje się jego historia jest nieokreślony, baśniowy, przelewa się swobodnie między kartami książki. Wieś, która staje się świadkiem nadchodzących (minionych?) wydarzeń również mogłaby być wszędzie i nigdzie. Do tego bezimienny bohater – przepis na uniwersalną baśń doskonałą.
Autor przyzwyczaił już czytelników do śmiałego balansowania na krawędzi różnych, przenikających się rzeczywistości. Nie inaczej jest i tym razem. Dzień, w którym narrator poznaje Lettie Hempstock na zawsze zmienia jego życie oraz staje się przyczynkiem do późniejszych (wcześniejszych?) wydarzeń. Farmę Hempstocków zamieszkują trzy kobiety – dziewczyna, starucha i matka, którym jednak daleko do makbetowskich czarownic. Trudno jednak nie zauważyć, że potrafią i wiedzą więcej niż inni. Lettie ma raptem jedenaście lat. Nie zdradzi jednak chłopcu, od jak dawna ma jedenaście lat. Tyły ich domu zawsze oświetla księżyc w pełni, a pola czasem spowija złocista poświata.
Fabuła, przypominająca zarówno „Koralinę” jak i klasykę powieści młodzieżowych (z cyklu tych przekonujących młodego czytelnika, że wespół z kolegami mogą uratować jeśli nie świat, to przynajmniej najbliższą okolicę), zyskuje głównie dzięki bardzo dobremu warsztatowi pisarskiemu. Narracja poprowadzona jest lekko i sprawnie, delikatnie onirycznej atmosferze towarzyszą gładko skonstruowane dialogi. Język, którym operuje Gaiman mistrzowsko oddaje dziecinną prostotę i powagę. Czasem jednak ma się wrażenie niebezpiecznego ocierania się o banał, ale czyż nie można wybaczyć tego pięknej baśni?
Pomimo pozornie „dziecinnego” tematu, książka jest zdecydowanie napisana z punktu widzenia dorosłego. Gaiman zmaga się z tematem dzieciństwa jako okresu idyllicznego, wyidealizowanego przez kulturę, akcentując wyobcowanie swojego bohatera, momenty straszne i bolesne w jego historii. Nie jest tajemnicą, że pisarz zawarł w „Oceanie na końcu świata” wątki autobiograficzne, choć nie oznacza to wulgarnego striptizu osobowości. Równolegle książka wynosi na piedestał potęgę dziecięcej wyobraźni, łatwości, z jaką najmłodsi podchodzą do spraw magii. Pole pełne wróżek jest dla jego bohatera równie naturalnym zjawiskiem, jak deszcz stukający o dach. Po raz kolejny przyjdzie mi tutaj pochwalić lekkość władania językiem, która czyni z gier wyobraźni prawdziwą zabawę dla czytelnika.
Nowa powieść - a w zasadzie opowiadanie, które z czasem rozrosło się do jej rozmiarów – pomimo wszystkich wymienionych zalet może nieco rozczarować czytelników złaknionych nowych publikacji Gaimana. Mimo to, jej subtelny urok może przynieść wiele przyjemności, a pojawiające się tu i ówdzie moralizatorstwo można usprawiedliwić prawami panującymi w królestwie baśni. Polecam.
Tytuł: "Ocean na końcu drogi"
Autor: Neil Gaiman
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Mag
Oprawa: twarda
Format: 125x195
Stron: 216
Data wydania: 9.10.2013 r.
Cena: 35 zł
comments powered by Disqus