Planszówkowe spotkania cz. 3

Autor: Tomasz Piotr Serafin Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 26-02-2007 11:43 ()


Ostatnie spotkanie odbyło się już w sobotę, ale w lokalizacji bardzo nietypowej: Empik. Kiedy przyszedłem, stoły były już rozstawione, wypakowane gry leżały na jednym z nich, a ochroniarz z przerażaniem spoglądał na zbierających się ludzi z torbami, plecakami, kurtkami i ogromną ilością gier. Myślałem że może to jak noszenie drwa do lasu, ale zrobiłem mały rekonesans: w sprzedaży kilka gier Galakty, "Wiochmen..." i "Na sygnale". Tylko tyle i aż tyle.

Zaczęliśmy od nieśmiertelnego "Jungle speeda" z suplementem. Kilkanaście dodatkowych symboli, dwie dodatkowe karty specjalne. Rozbrajały mnie wstążki, gdzie trzeba było uważać czy ponacinane kółka przechodzą nad czy pod lub jeszcze dziwniej. Bardzo ciekawa jest karta, w której każdy musi jak najszybciej położyć dłoń na totemie, ale naprawdę rozwala mózg ta, po której trzeba łapać, gdy normalnie pojedynek miałby gracz po lewej. Generalnie dodatek polecany jest osobom, które zjadły na "Dżungli" zęby (dosłownie?), bo nowicjat pogubi się tot(em)alnie.

Jak zawsze, grało się z wielką wesołością. A że jest to świetna gra na takie pokazy: radosna, efektowna, prosta, to prawie cały czas była w użyciu, i z dodatkiem, i bez.

Drugą grą, która przyciąga imprezową uwagę, jest „Jenga". Niejednokrotnie względny spokój empikowej czytelni przerywany był przez hałas walącej się drewnianej wieży. Zagrałem raz, ale bardzo krótko - przemilczę łaskawie imię tego, który przewrócił wieżę, wyciągając trzeciego klocka (nie swojego, w ogóle!). A mówił że ma spore doświadczenie...

Po tym wstępie wybraliśmy: "Drakon". Gra roku 2004 w Polsce. Kolejny raz utwierdziłem się w przekonaniu, że zasłużenie. Ktoś może powiedzieć, że są lepsze - bo są. Ale "Drakon" i tak, jak mawia jeden z graczy, "daje radę". Wysoka interakcja, trochę kombinowania, czasami zdarza się kooperować, ale w zasadzie tylko po to, żeby komuś przeszkodzić. A to jest chyba najpiękniejsze w tej grze: zabrać komuś złoto, wepchnąć na Smoczycę, odciąć od reszty lochów itp. Osoby złośliwe (np. ja - są tacy co to potwierdzą - prawda Trzymający-Monety-W-Dłoni-Żeby-Nikt-Nie-Widział-Ile-Ma Krasnoludzie?) będą w swoim żywiole. Byle tylko nie trafić na człowieka, który za zabraną monetę obrazi się do końca życia (taki nam się nie trafił, rozeszliśmy się w pokoju).

Najbardziej złożoną grą, w którą dane mi było zagrać, i jedyną dla mnie nową, była "Ra" Reinera Knizi - bardzo udana gra licytacyjna. Gracze kolejno mogą dołożyć do puli jeden losowy żeton lub wywołać licytację. Zwycięzca bierze wszystko. Żetony dają punkty zwycięstwa lub, co jest rzadsze, powodują odrzucenie już posiadanych żetonów. Powoduje to, że wygrywane w licytacji zestawy bywają neutralne lub wprost negatywne. Proste zasady, wciągająca rozgrywka bez przestojów, chociaż mało wyraźny klimat starożytnego Egiptu. Nie można liczyć na ślepy los, bo poza losowaniem żetonów brak przypadku - grą rządzą decyzje graczy. Podstawowe prawidła są proste i jasne: nie wolno pozwolić, by ktokolwiek zebrał za dużo na raz, by ktoś został sam licytując sam ze sobą, trzeba walczyć o szczególnie przydatne zestawy żetonów. Całość powoduje jednak, że w grze nie brak ciężkich wyborów, i chyba dlatego jest tak interesująca.

Zanim jednak usiadłem do "Ra", trzy dziewczęta miały ochotę (zostały do tego skutecznie zachęcone) poznać którąś z gier, więc je sprawnie przejąłem (grupę, nie grę) i przedstawiłem im Saboteura, w którego zagraliśmy razem z Krzysiem - podłym zdrajcą, tfu! Trzy dzielne, naiwne krasnoludy dzielnie kopały korytarze, ale niepożądane, acz nieuniknione towarzystwo dwóch nędznych terrorystów skutecznie odcięło im drogę do złota. Byliśmy o krok, ale nie mogłem kopać, bo miałem złamany kilofek. A jako jedyny mogłem się dokopać. Lipa. Dziewczęta musiały lecieć, ale zdążyły zapytać gdzie i za ile można to kupić. Jeżeli nie był to słomiany zapał, to kupią. A może zaczną przychodzić na LSM?

Jeszcze o samej imprezie. Może nie grało się komfortowo, było głośniej niż w Domu Kultury, znacznie ciaśniej, bywało że nasze miejsca zajmowali czytający, ale za to dziesiątki, jeżeli nie setki ludzi zobaczyło, że w planszówki się gra, że w ogóle coś takiego istnieje. Kilku z nich odważyło się zagrać, i sądzę że nie żałowali. Dobrym posunięciem (chyba nie do końca zamierzonym, ale poprawcie, jak się mylę) było wystawienie na brzegowy stół Warcrafta, który na pewno przyciąga wzrok wyglądem i potrafi zainteresować laików, bo słusznie kojarzy się z grą komputerową. Sądzę że udało się zrobić wiele dobrego na rzecz propagowania gier. I że impreza ta zostanie kiedyś powtórzona.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...