"Blue Jasmine" - recenzja

Autor: Ania Stańczyk Redaktor: Motyl

Dodane: 21-09-2013 11:22 ()


Po cyklu urokliwych pocztówek z wielkich miast Woody Allen zrobił film na serio. Choć momentami okraszony jest charakterystycznym humorem najsłynniejszego neurotyka w historii kina, ma jednak kolor blue.

Główna bohaterka – tytułowa Jasmine – właśnie straciła całe swoje dotychczasowe życie. Niegdyś opływająca w dostatek, szczęśliwa żona i matka, obecnie samotnie tułająca się kobieta, szukająca schronienia w mieszkaniu swojej siostry. Jasmine karmiąca się dotąd iluzjami, Jasmine nie umiejąca odróżnić swoich wspomnień od rzeczywistości, Jasmine, której umysł projektuje nieskończone kłamstwa. Nawet jej imię nie jest prawdziwe – zmieniła je, by bardziej pasowało do baśniowego życia, jakie do tej pory prowadziła. Reżyser daje nam przekonywające studium upadku z samego szczytu, brutalnie zderza teraźniejszość z retrospekcjami idealizowanej przeszłości.

Dwa porządki narracji zostały również zróżnicowane formalnie – życie kobiety przed upadkiem ma kolorystykę oper mydlanych, poszczególne sceny są wydobywane miękkim światłem, a dialogi mają w sobie głębię Mody na sukces. Za to szorstkość chwili obecnej podkreślona jest przez umiejętne operowanie nieco poszarzałą kolorystyką, chwytanie w kadr przaśności mieszkania Ginger – siostry Jasmine, czy kapitalne kwestie, które dodatkowo podkreślają alienację kobiety. Dla głównej bohaterki jednak przejścia są płynne. Dryfuje ona między światem wspomnień i rzeczywistością, stale okłamując samą siebie. Choroba psychiczna Jasmine objawia się w bezustannych oszustwach, korygowaniu przeszłości, wyrzucaniu ze swego umysłu rzeczy nieprzyjemnych. Jej życie to nieustanna gra, kreowanie samej siebie. Ileż jednak można utrzymywać sztuczną fasadę?

Siła filmu leży głównie w fenomenalnej kreacji Cate Blanchett. Aktorka zaprezentowała na ekranie cały wachlarz emocji. A miała co prezentować – charakter przez nią grany miota się na linii granicznej pomiędzy obłędem a normalnością. Z równą lekkością ukazuje depresję, ataki szału, graniczące ze zidioceniem samozadowolenie, nagłe zrywy przedsiębiorczości, przybiera postać urokliwej pani domu. Sprytna, wyrachowana manipulantka, mitomanka obdarzona darem przekonywania, w jej interpretacji budzi sprzeczne emocje – nie tylko odrazę, ale i współczucie. Blanchett jak nikt inny potrafi oddać zagubienie bohaterki, kradnie każdą minutę seansu. Blue Jasmine to „one woman show”, do którego zakończenia należałoby dopisać co najmniej kilka nominacji i nagród za rolę pierwszoplanową.

Fabuła, oscylująca wokół jednego wątku – upadku Jasmine i jej rodziny – z czasem zaczyna przyspieszać, by w finale odwrócić nasze spojrzenie o sto osiemdziesiąt stopni. Warto również zwrócić uwagę na odtwórców ról drugoplanowych, zwłaszcza na Sally Hawkins, znakomicie wypadającą w roli ubogiej krewnej. Jej postać nie tylko buduje kontrast dla wydelikaconej mimozy, jaką jest Jasmine, ale ze swoim charakterystycznym akcentem z przedmieść i niezapomnianymi kreacjami stanowi kolejny silny punkt produkcji.

Blue Jasmine Allen udowodnił, że nawet po kilkuletniej przerwie potrafi nakręcić dobry dramat. Przyzwyczaiwszy nas do historyjek miłosnych z widoczkiem w tle, proponuje nam dla odmiany zanurzenie się w skomplikowanym umyśle Jasmine, „kobiety o krok od załamania nerwowego”, gdzie prawda miesza się z fikcją. Robi to z wdziękiem, bez moralizatorstwa, zostawiając nas z powidokiem gadającej do siebie Cate Blanchett po seansie. Zdecydowanie polecam.

 Ocena: 7/10

Tytuł: "Blue Jasmine"

Reżyseria: Woody Allen

Scenariusz: Woody Allen

Obsada:       

  • Cate Blanchett
  • Alec Baldwin
  • Sally Hawkins
  • Bobby Cannavale
  • Peter Sarsgaard
  • Andrew Dice Clay
  • Louis C.K.

Zdjęcia: Javier Aguirresarobe

Montaż: Alisa Lepselter

Scenografia: Santo Loquasto

Kostiumy: Suzy Benzinger

Czas trwania: 98 minut      

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus