Krakon 2007 - relacja

Autor: Kessell Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 20-02-2007 11:08 ()


Krakon to impreza posiadająca już ugruntowaną, dobrą renomę i będącą w kalendarzu konwentowicza od dobrych kilkunastu lat. W tym roku jednak impreza zaskoczyła mnie w sposób, co by nie mówić, w głównej mierze negatywny. Na samym konwencie byłem w tym roku po raz pierwszy, jednak z zasłyszanych opowieści szykowałem się na konwent z prawdziwego zdarzenia. Spotkało mnie jednak wiele rozczarowań. Ale po kolei.

Zacznijmy od samego początku, czyli od dojazdu. Czas w których należało pokonać odległość, od dworca PKP i PKS do Bronowic, gdzie w tym roku odbywał się Krakon był dość spory - wynosił około 40 minut. Podróż ta jednak nie wydawała się wyprawą w nieznane, ponieważ krakowska komunikacja posiada na tej trasie kilka linii tramwajowych, tak wiec chyba nikt na transport nie narzekał. Nie zmienia to jednak faktu, że organizatorzy nie zadbali o oplakatowanie (chociaż z racji niewydrukowania konwentowego plakatu było to niemożliwe) albo chociaż o wskazanie drogi osobom wysiadającym z tramwaju na przystanku, który od konwentowego budynku oddalony był o dosyć spory kawałek. Rozumiem, że istniała mapka na stronie konwentu, ale bądźmy realistami - zarówno osoba jadąca po raz pierwszy na konwent, jak i starzy bywalcy mogli zapomnieć o jej przerysowaniu - a tych kilka chwil z egzystencji organizatora poświęconych oznaczeniu trasy o wiele ułatwiłoby życie nadciągającym konwentowiczom (których, swoją drogą, nie było zbyt wielu na tegorocznym Krakonie)

Przy wejściu na konwent na wszystkich czekała miła obsługa, która w zamian za uiszczenie akredytacji przekazywała bardzo ładnie zrobiony identyfikator, mile wyglądający informator oraz garść materiałów zapakowanych w zgrzebną siateczkę. Nie, żebym narzekał, jednak identyfikatory posiadały jedną, dość irytującą wadę, tzn. nie można było umieścić na nich swoich nicków. Tak więc wszyscy na czas konwentu staliśmy się anonimowymi X-ami i Ygrekami, którym pozostała jedynie nadzieja, że w czasie rozmowy z jakąś znaną, a niestety nie do końca kojarzoną twarzą, zgrabnie unikniemy niezręcznego pytania "Ania/Mietek, tak?". Ale przejdźmy do konkretów.

Frekwencja - to właśnie ona była chyba największym problemem tegorocznego Krakonu. Jeżeli powiem, ze po korytarzach hulał tylko wiatr, to bardzo się nie pomylę. Szkoła, która swoją drogą nie należała do największych, pomieściła w całości wszystkich uczestników, a wręcz sprawiała wrażenie, ze znajduje się w niej jakiś swego rodzaju ukryty wymiar - czasami spotkanie kogoś na korytarzu graniczyło z cudem, a ludzie znikali bez śladu. Nie należy się jednak dziwić - liczba osób, która przewinęła się przez konwent oscylowała w granicach 250, co świadczy o małym zainteresowaniu konwentem (o którym nie wspomniano nawet w radiu czy też w regionalnej telewizji). Jeżeli jednak już kogoś udało się zauważyć, to była to albo snująca się, jak gdyby bez celu, samotna jednostka lub też grupa przyjaciół, która sama sobie znajdowała zajęcie.

Czas trzeba było sobie w większości organizować samemu, ponieważ program konwentu nie zachwycał pod żadnym względem i nie raczył dużą ilością perełek. Prelekcje czwartkowe, których odbyło się zaledwie kilka, podobnie jak niedzielne, mogły spokojnie być umieszczone w programie piątkowym i w sobotnim (przez co konwent stałby się jedynie dwudniowy, jednak posiadałby program przynajmniej zbliżony do niezłego poziomu). Rzeczywista wartość punktów programu była jak zwykle zróżnicowana: rozpoczynając od niezbyt udanej czwartkowej prelekcji o pikantnych szczegółach z życia Harry`ego Pottera (gdzie prelegent zawiódł nie tyle poziomem swojej wiedzy, ale również sposobem jej przekazania), po bardzo ciekawy konkurs nostalgiczno-telewizyjny, który przygotował Paweł "Szept" Furman. Jednak, jak to się mówi, wszystkie drogi prowadzą do Games Roomu. Chyba większość konwentowiczów tam właśnie zawędrowała w poszukiwaniu znajomych i dobrej zabawy. Trzeba oddać honor organizatorom, że o poziom Games Roomu zadbali należycie. Wielość i jakość gier oddanych uczestnikom, a także sala gimnastyczna, gdzie można było oddawać się niecnie wciągającemu procederowi grania, wręcz zapraszała gracza do poświęcenia im kilku(nastu) godzin.

Należy zaznaczyć, że tegoroczny Krakon był konwentem odbywającym się pod hasłem "100% bez alkoholu". Organizatorzy słowa wcielili w rzeczywistość i podeszli do tej sprawy w bardzo poważnie. Zdarzyły się przypadki wyrzucenia z terenu konwentu ludzi, którzy mogliby stworzyć potencjalne zagrożenie dla innych uczestników. Działania takie popieram w pełnym zakresie, gdyż na piwo można było wybrać się na oddalony o 20 minut jazdy tramwajem krakowski rynek, gdzie o dobrą knajpę nie jest trudno. Kolejnym plusem był także barek konwentowy, który swoją formą zasłaniał niezbyt pozytywne wrażenie ubogiego asortymentu.

Podsumowując, konwent uważam za przeciętny - niedociągnięcia organizacyjne (jak brak plakatu, słaby program, czy nikła forma reklamy, opierającej się jedynie na renomowanej nazwie) nie byłyby tak odczuwalne, gdyby frekwencja była wyższa - większa liczba konwentowiczów stworzyłaby nowe możliwości organizowania czasu, których na Krakonie zabrakło. Liczę, że Krakon, wbrew głosom, które do mnie docierają, za rok się odbędzie i zgromadzi o wiele większą rzeszę uczestników. Wtedy będzie można sprawdzić, czy rzeczywiście posiada tę słynną, fantastyczną atmosferę, o której tak wiele słyszałem, a której w tym roku nie doświadczyłem.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...