„Baśnie" tom 11: „Wojna o pokój” - recenzja
Dodane: 10-06-2013 13:49 ()
To miała być spektakularna wojna, wielkie i ostateczne starcie sił Baśniowców z wojskami Adwersarza. Przynajmniej tak się zapowiadało. W efekcie zabrakło rozmachu.
Bardzo bym chciał, ale nie do końca rozumiem Billa Willinghama. Pomimo tego, że od dłuższego czasu stopniowo budował napięcie, zapowiadając nieunikniony i rozstrzygający wszystko konflikt zbrojny między Baśniogrodem i Cesarstwem, ostatecznie zdecydował się na bardzo przeciętne rozwiązanie tego, zdawałoby się kluczowego dla uniwersum „Baśni” wątku. I owszem, nie można zarzucić, że na planszach komiksu nic się nie dzieje, ale w zasadzie w tym kulminacyjnym punkcie brakuje żywych emocji i po prostu wieje nudą, a to chyba najgorsze, co może spotkać tego typu serial.
Na swoje nieszczęście, przedstawiona na przestrzeni czterech rozdziałów wojna praktycznie w ogóle nie wykorzystuje bogactwa postaci, jakimi dysponuje amerykański scenarzysta. Dosłownie żadna z nich nie demonstruje w pełni swoich zdolności, wobec tego żadna nie wyrasta na bohatera wojennego. Nie jest to ani potężny Bigby, ani waleczny Niebieski, nie jest to również kreowany trochę na szybko na herosa Baśniowców Książę Uroczy i towarzyszący mu Sindbad. Cóż, wygląda na to, że wszyscy oni – kolokwialnie mówiąc – wyprztykali się w czasie swoich poprzednich przygód i w żaden sposób nie udało się wykrzesać z nich czegoś więcej, czegoś na miarę rozbudzonych oczekiwań. Po prostu aż trudno w to uwierzyć...
Jedenasty tom „Baśni” to również punkt przełomowy, ponieważ seria dobiła w tym momencie do 75 zeszytu. Na tyle Neil Gaiman rozpisał "Sandmana". Na tyle zeszytów Mike Carey rozpisał "Lucyfera". Na ich tle Willingham wyrasta na giganta, ponieważ dla niego jubileuszowy odcinek "Baśni" to jedynie kolejny z mijanych po drodze punktów granicznych, a dobijająca dzisiaj do 130 zeszytu seria doczekała się też spin-offów. A jednak o ile Willinghamowi można pogratulować sukcesu, umiejętności prowadzenia autorskiego serialu przez tyle lat, o tyle jego jakość jest dla mnie wątpliwa. Ale to przecież rzecz gustu, bo jak widać amerykańscy czytelnicy wciąż głosują na niego swoimi portfelami, a „Wojna o pokój” doczekała się wręcz nominacji do Nagrody Hugo jako najlepsza historia graficzna.
Jak już wspomniałem, „Wojna o pokój” kończy pewien ważny rozdział w życiu wszystkich bohaterów serii. I gdyby „Baśnie” przestały się ukazywać w tym właśnie momencie, to nawet nie brakowałoby im żadnego dodatkowego epilogu, poza tym dostępnym na końcu tomu. Zresztą mnie byłby on w zasadzie zbędny. Po prostu chyba nie jestem już zainteresowany tym, co ma do powiedzenia Bill Willingham. A szkoda, bo summa summarum seria miała wiele dobrych momentów, a zawiodła mnie w tym najważniejszym.
Tytuł: „Baśnie" tom 11: „Wojna o pokój”
- Scenariusz: Bill Willingham
- Rysunek: Mark Buckingham, Andrew Pepoy, Steve Leialoha, Niko Henrichon
- Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: 05.2013
- Stron: 192
- Format: 170x260 mm
- Oprawa: miękka
- Papier: offsetowy
- Druk: kolor
- Cena: 69,99 zł
comments powered by Disqus