"G.I. Joe": "Odwet" - recenzja
Dodane: 12-04-2013 21:21 ()
G.I. Joe znowu w akcji! Niestrudzeni herosi amerykańskiej armii ponownie muszą stawić czoła terrorystycznej organizacji zwanej Kobra oraz uchronić świat przed zagładą. Tą, jakże zagmatwaną fabułę uzupełniają efekty wizualne, patos, jeszcze większy patos i… groteska.
Chłodne przyjęcie „Czasu Kobry” oraz umiarkowany wynik finansowy obrazu Stephena Sommersa wydawałoby się, że zminimalizował szanse na powstanie sequela. Jak zwykł mawiać Gordon Gekko – pieniądz nie śpi, więc warto drenować portfele póki zabawki Hasbro są na fali. Decyzja o kontynuacji przeboju z 2009 r. bezlitośnie obnaża miałkość i niemoc kina rozrywkowego drugiej dekady XXI wieku. Inwestowanie w wyświechtane marki czy oklepane tytuły, okazuje się wygodnym gwarantem zwrotu kosztów produkcji. Wytwórnie nie podejmują nadmiernego ryzyka, boją się angażować w niepewne projekty. A jak wiadomo, kto nie ryzykuje, ten nic nie ma.
Podczas misji zneutralizowania ładunku nuklearnego w Pakistanie drużyna G.I. Joe zostaje zdradzona. Z pułapki zastawionej przez Kobrę z życiem uchodzi jedynie trójka żołnierzy. Zaczynają podejrzewać, że za intrygą może stać ich zwierzchnik – prezydent Stanów Zjednoczonych. Pragnąc zdemaskować oszusta podejmują nierówną walkę z przeważającymi siłami wroga, gdy tymczasem Snake Eyes prowadzi samotną vendettę przeciwko Storm Shadowowi rozdrapując rany z przeszłości, które ukształtowały obu wojowników.
Po „Odwecie” nie należy spodziewać się zaskakujących zwrotów akcji czy błyskotliwych dialogów. Należy pamiętać, że obraz zaliczył obsuwę, premierę przesunięto z lata ubiegłego roku na wiosnę 2013 r., dodatkowo opatrzono go droższymi biletami w postaci niepotrzebnego oraz niewykorzystanego efektu trójwymiarowego, a chwilami nawet przeszkadzającego w odbiorze filmu. W scenach statycznych np. narada wojskowa, na siłę wrzucone 3D powoduje, że drugi plan zostaje zamazany przez niepotrzebnie wyeksponowane monitory laptopów czy też siedzące tyłem postaci. W sukces kontynuacji raczej nie wierzono. Autorzy podeszli zatem do film w najprostszy z możliwych sposobów. Postawili na akcję, pirotechniczne fajerwerki, komputerowe efekty, nieco napięcia oraz pojedynki. I właśnie dla tych kilku scen, szczególnie powietrznych walk ninja (tęskno za dobrym kinem kung-fu) w górskim kompleksie – obraz jest wart obejrzenia. Kiedy zapomnimy o scenariuszu dziurawym niczym ser szwajcarski, mdłych i papierowych bohaterach, hektolitrach patosu oraz buńczucznych wypowiedziach głowy państwa, otrzymujemy przyzwoitą rąbankę. Oczywiście dla miłośników niezobowiązującej siekaniny w każdym wydaniu i podwyższonego poziomu testosteronu pozycja obowiązkowa.
„Odwet” raczej nie stanie się nicią porozumienia między USA a KRLD. Kpiny z północnokoreańskiego przywódcy, którego amerykański prezydent przezywa od knypków, w obecnej, niezwykle napiętej sytuacji politycznej, mogą być odebrane jako nietakt. Nie lepiej prezentuje się finałowa scena – przerysowana i groteskowa. Kiedy świat stoi u progu nuklearnej wojny, liderzy mocarstw obecni na rozbrojeniowym zlocie mają na podorędziu walizeczki zagłady niczym torby z suwenirami. Gdyby tak było w rzeczywistości, to świat skończyłby się już co najmniej siedem razy. Scena wypada mało realistycznie, przypomina bardziej wycinek z parodii filmu z Leslie Nielsenem niż kino sensacyjne.
Chciałbym napisać coś o aktorstwie, ale poza prężeniem muskułów przez Rocka, słodkich min Bruce’a „gram to samo od trzech lat” Willisa i zjawiskowej, niedoszłej Wonder Woman wciśniętej w czerwoną suknię, w obrazie przejawów dobrej gry nie uświadczono. Niemniej do strzelania czy obijania się po mordach kwieciste wypowiedzi nie są potrzebne. Niektórzy aktorzy zaś nie bardzo mieli możliwość pokazania swojej gry ze względu na „opancerzone kostiumy”, ale to już urok postaci G.I. Joe. Wymiana prawie całej obsady w porównaniu do poprzedniej części wielkiej różnicy nie zrobiła. Natomiast dla miłośników przeróżnych broni prawdziwą perełką będzie niezwykle oryginalny i praktyczny wystrój kuchni generała Joe. Po prostu bomba.
Zakończenie sugeruje, że zabawki sygnowane logo Hasbro poradzą sobie na tyle dobrze, by producenci zainwestowali kolejne miliony w trzecią część. Miejmy jednak nadzieję, że napisania scenariusza podejmie się ktoś, kto z tego filmu nie zrobi naiwnej bajeczki dla dzieci jak było w tym przypadku. Przesyt patosu, jacy to amerykańscy żołnierze są super wspaniali i jako jedyni mogą uratować świat swoimi cudownymi zabawkami może być niestrawny. Nie mówiąc o tym, że straszenie bronią nuklearną robi się już nudne i mogliby wymyślić inny sposób na unicestwienie wszelkiego życia albo chociaż pokusić się o bardziej realne przedstawienie takiego ataku. Aby uniknąć rozczarowania, miłośnicy „G.I. Joe” zawsze mogą odkurzyć komiksy niegdyś wydawane przez TM-Semic. Myślę, że fabuła niejednego z nich jest o wiele bardziej porywająca niż niniejszy film.
4/10
Tytuł: "G.I. Joe": "Odwet"
Reżyeria: Jon M. Chu
Scenariusz: Rhett Reese, Paul Wernick
Obsada:
- Chaning Tatum
- Dwayne Johnson
- Adrianne Palicki
- Ray Park
- Bruce Willis
- Jonathan Pryce
- Arnold Vosloo
- Byung-hun Lee
- Ray Stevenson
- Elodie Yung
Muzyka: Henry Jackman
Zdjęcia: Stephen F. Windon
Montaż: Roger Barton, Jim May
Scenografia: Andrew Menzies
Kostiumy: Louise Mingenbach
Czas trwania: 110 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus