"Michael Douglas. Biografia" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 09-05-2013 21:24 ()


„Jako aktor czułem, że ojciec onieśmielał mnie z powodu mojej osobowości. Był tak dominujący i przytłaczający, że nie mówiąc nawet o aktorstwie, nie miałem pojęcia, jak stać się przy nim mężczyzną”. 

Nie jest łatwo być dzieckiem sławnego ojca, o czym dobitnie świadczą powyższe słowa wypowiedziane przez Michaela Douglasa. W showbiznesie prowadzi się bezpardonową walkę nie zważając na więzy rodzinne. „Doug” nie prosił nigdy ojca o protekcję, wolał sam pracować na swoje nazwisko. Pragnął wyjść z cienia Kirka, udowadniając mu, że jest świetnym aktorem.

Dziadek Michaela, pochodzący z rodziny rosyjskich Żydów, widząc zbliżającą się wojenną zawieruchę, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Tutaj urodziło mu się siedmioro dzieci, a jednym z nich był Issur – który później zmienił imię i nazwisko na Kirk Douglas. Ze związku z Dianą miał dwóch synów Michaela i Joela. Drogę kariery tego pierwszego pokrótce opisuje biografia pióra Marca Eliota.

Dość szybko relacje między Kirkiem a jego synami zostały zmącone przez rozwód z pierwszą żoną. Aktor nigdy nie krył się ze swoimi licznymi romansami. Każdy kolejny projekt, w który był zaangażowany, przysparzał mu okazji do przelotnych miłostek, które Diana znosiła dość krótko. Michael dorastał w rozbitej rodzinie, będąc pod całkowitą pieczą matki i okazjonalnie przebywał u ojca, gdy ten nie kręcił właśnie filmu. Można powiedzieć, że trudne dzieciństwo i doświadczenia wyniesione z tego okresu przełożyły się na późniejsze życie młodego Douglasa, który nie tylko odziedziczył po ojcu wygląd kinowego amanta, ale również wikłanie się w przeróżne romanse, które i dla niego zakończyły się rozpadem pierwszego małżeństwa. Jaki ojciec, taki syn.

Marc Eliot wzbogaca historię Michaela fragmentami z życia jego ojca, co znajduje wytłumaczenie w przebiegu ich karier. Kirk był u szczytu w latach sześćdziesiątych, to wtedy stworzył swoje najbardziej pamiętne role, z których wymienić można choćby Spartakusa. Michael z kolei, mając wpływowego i zamożnego ojca, nie przejmował się życiem, radośnie oddając się paleniu trawki w hipisowskiej komunie. Załapał aktorskiego bakcyla, gdy ojciec zabrał go na plan „Bohaterów Telemarku” i zostawił na łasce reżysera – Anthony’ego Manna. „Doug” pokazał pazur, wykazał się pracowitością i odpowiedzialnością, co zaowocowało stanowiskiem asystenta produkcji w kolejnym filmie. Początkowo dostawał niewielkie role na nowojorskich scenach, w tym okresie poznał też niewielkiego, łysiejącego i gnomowatego praktykanta, z którym ścieżki jego kariery przecinały się później nie raz. O wspólnej przyjaźni, a także o mieszkaniu Michaela z Dannym DeVito, Eliot pisze tak:

„I było coś jeszcze: dziewczyny. Obydwaj za nimi szaleli. Dzięki przystojnej twarzy Michael mógł zawsze poderwać każdą dziewczynę, na jaką miał ochotę, podczas gdy DeVito brał każdą, która go chciała.”

Trampoliną do światowej sławy stała się dla niego jedna z najdotkliwszych porażek ojca. Kirk wykupił jeszcze przed publikacją prawa do książki Kena Kesleya, którą przeniósł na scenę w latach 60. Niestety krytycy dość chłodno przyjęli „Lot nad kukułczym gniazdem”. Co nie udało się ojcu, Michael przemienił w najszczersze, oscarowe złoto. Produkcja obrazu nie należała do najłatwiejszych począwszy od sporów z Kesleyem, po wybór odpowiednich aktorów. Oczywiście, o głównej kreacji zawsze marzył Kirk, ale Michael postawił na mało znanego wtedy Jacka Nicholsona. Milos Forman za sterami dokonał reszty i tak w połowie lat siedemdziesiątych nazwisko Michaela Douglasa stało się sławne, a on mógł pochwalić się pierwszym Oscarem i zagrać na nosie rodzicowi. 

W kinie, zależność między aktorstwem a produkcją jest symptomatyczna. Będąc producentem masz odpowiednią władzę i ustalasz reguły gry. Dość obszerną część biografii Eliot poświęca produkcjom Michaela z lat 70, głęboko wnika w etapy ich powstawania – drobiazgowo analizując wszystkie czynniki, które przyczyniły się na sukcesy lub porażki takich obrazów jak „Coma” czy „Chiński syndrom”. Ciekawym zabiegiem jest wplatanie w te informacje krótkich recenzji, rekomendacji, poczytnych wówczas, amerykańskich krytyków. Można mieć nawet zarzut, że zbyt obszernie komentuje prace aktora nad obrazami pokroju „Miłość, szmaragd i krokodyl” i „Klejnot Nilu”, a pobieżnie traktuje życie osobiste, starając się jedynie sygnalizować kolejne kryzysy. Michael nie stronił od kobiet i Eliot wyraźnie to podkreśla. Według niego małżeństwo aktora było klatką, z której próbował się oswobodzić na wiele możliwych sposobów. Mimo licznych skoków w bok, Michael trwał u boku żony, wielokrotnie w wywiadach podkreślając o potędze i wartościach rodzinnych. Był bliższy postawie Kirka niż mogło mu się to wydawać.

Druga połowa lat osiemdziesiątych i początek dziewięćdziesiątych to okres jego największej świetności. Tytuły, w których grywał odnosiły spektakularne sukcesy – począwszy od „Fatalnego zauroczenia” – gdzie dorobił się statusu gwiazdy, poprzez brawurową i najlepszą w karierze kreację Gordona Gekko w „Wall Street”, która przyniosła mu kolejną statuetkę Oskara, aż po skandalizujący „Nagi Instynkt”. Ten ostatni wydatnie pomógł w karierze Sharon Stone, pozostawiając aktora w jej cieniu.

O ile w pierwszej części biografii Eliot skrupulatnie wylicza kolejne produkcje, tak później gna czym prędzej do ostatniego rozdziału. Szkoda, bowiem jedynie w niewielkim stopniu porusza problemy z jakimi zmagał się aktor. Przyznał się, że jest osobą uzależnioną od seksu, a jego rozwiązły tryb życia doprowadził do całkowitego rozpadu małżeństwa. W ciągłym zapracowaniu i rozjazdach Michaelowi umknęła gdzieś świadomość, że jest nie tylko celebrytą, ale też ojcem i mężem. Uzależnienie syna Camerona od narkotyków było dla niego ciosem o tyle silniejszym, że sprawa trafiła do sądu. Paradoksalnie, rolę podobną do tej w życiu przyszło mu zagrać u Soderbergha w „.Trafficu”. Natomiast związek z Catheriną Zetą-Jones jak również zmaganie aktora z chorobą nowotworową, Eliot opisuje bardzo powierzchownie. Niewiele miejsca poświęca też próbom reaktywacji wygasłej kariery jedynie wzmiankując o kontynuacji „Wall Street”. Przeglądając zdjęcia z tego okresu widać, że choroba i problemy kosztowały aktora wiele siły i wytrwałości.

Michael Douglas nigdy nie myślał, że dorówna popularnością ojcu, a z przebiegu jego filmografii można wywnioskować, że pomimo różnych nieszczęść i zawirowań utrzymywał się w ścisłej czołówce przez dwie dekady, stworzył kilkanaście wspaniałych kreacji, czym na stałe wpisał się do panteonu gwiazd Hollywoodu. Eliot w swojej książce trafia w samo sedno – mimo pracy w showbiznesie dla młodego Douglasa nigdy nie liczyły się pieniądze, on je robił na zawołanie produkując i grając dla przyjemności. Rywalizował z ojcem, aby pokazać mu jak bardzo mylił się on co do syna. Przy okazji stworzył niezapomniane role i bawił nimi widzów na całym świecie. Książka Eliota to dobra pozycja dla tych, którzy chcą zagłębić się w historii życia Michaela Douglasa, poznać tajniki powstawania jego kariery. Polecam, bo warto po nią sięgnąć. Nie tylko po to, aby poznać przeszłość sławnego aktora, ale żeby zobaczyć jaką motywację musiał mieć i ile pracy włożył w to, aby osiągnąć sukces. W dzisiejszych czasach, w których „gwiazdy” wyrastają co chwilę, a w ich pracy trudno doszukać się choć odrobiny aktorstwa, takich postaw zostało już niewiele. 

 

Tytuł: "Michael Douglas. Biografia"

  • Autor: Marc Eliot

  • Tłumaczenie: Marta Szelichowska

  • Wydawca: Axis Mundi

  • Oprawa: miękka

  • Papier: offset

  • Stron: 368

  • Cena: 44.90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Axis Mundi za udostępnienie tytułu do recenzji.  


comments powered by Disqus