Tomb Raider (2013) - recenzja

Autor: Paweł "Ivan" Iwanowicz Redaktor: Ivan

Dodane: 25-03-2013 14:46 ()


Korekta: Motyl

 

Dziewięć gier w serii plus do tego jeden spin-off. Tak właśnie prezentuje się historia legendarnej już panny archeolog, która swoją sławą śmiało może konkurować z Indianą Jonesem. Nic dziwnego więc, że twórcy postanowili trochę odświeżyć postać i całą historię Lary Croft napisali od nowa.

 

To już nie takie 90-60-90 jak kiedyś

 

Najnowsza odsłona Tomb Raidera jest w sumie piątym podejściem zespołu z Crystal Dynamics do tego tematu. Jednakże twórcy zamiast tworzyć dalsze losy panny Croft, jakie znamy z poprzednich części, postanowili rozpocząć cały cykl od nowa. Tym samym zaginione świątynie z dinozaurami, tajemnicza baza wojskowa z kosmitami czy londyńskie kanały z mutantami odeszły w zapomnienie, a ich miejsce zajęła tajemnicza wyspa z dość dziwnym fenomenem pogodowym i japońskimi legendami, mieszającymi się z badaniami prowadzonymi podczas drugiej wojny światowej.

 

Na samym początku gry poznajemy Larę jako młodą, nieopierzoną pannę archeolog, której brakuje nie tylko pokaźnych rozmiarów biustu znanego z poprzednich części (i bardzo dobrze – nowa Lara prezentuje się bardziej realistycznie i na pewno nie mniej ponętnie), ale głównie pewności siebie. Statek Endurance, którym podróżuje cała grupa naukowo-filmowa trafia na silny sztorm i rozbija się na skałach. Wskutek katastrofy pasażerowie zostają rozdzieleni, a chwilę potem nasza główna bohaterka zostaje ogłuszona przez tajemniczego napastnika. Wszystko po to, aby chwilę później obudzić się w jaskini w płóciennym worku zawieszonym pod sufitem. Pierwszy rzut oka na otaczającą nas scenerię i już wiadomo, że ta przygoda będzie bardziej brutalna i dorosła niż to, do czego przyzwyczailiśmy się przez te wszystkie lata. Zasuszone ciała wiszące dookoła, szczątki ludzkie walające się po podłodze – to tylko nieliczne okropności jakie przyjdzie nam zobaczyć po drodze.

  

Chwila wysiłku, trochę bólu i już Lara jest wolna. Początek gry to wpleciony w fabułę samouczek, który zaznajomi nas nie tylko z sekwencjami QTE (Quick Time Events – na szczęście nie ma ich specjalnie dużo i są na tyle rozsądnie pomyślane, że nie przeszkadzają), ale również z podstawowymi zasadami panującymi w grze. Do dyspozycji graczy oddano tryb instynktu – przypomina on nieco tryb detektywistyczny znany z obu części nowego Batmana. Dzięki niemu na planszy zostają podświetlone wszystkie interaktywne obiekty w obrębie wzroku, przez co łatwiej znaleźć drogę do następnego punktu misji, jedną z rzeczy do zebrania czy też wszelkie przedmioty potrzebne w rozwiązywaniu łamigłówek środowiskowych. Tych ostatnich jednak jak na mój gust jest zdecydowanie zbyt mało, przy czym ich poziom nie powinien sprawić nikomu trudności (przynajmniej podczas opracowywania ich rozwiązania – małpia zwinność potrzebna do niektórych z nich to już inna sprawa).

 

Bear Grylls w spódnicy

 

Twórcy szumnie zapowiadali, że tworzą grę survivalową, w której przetrwanie będzie najważniejsze. Przyznam, że dość mocno się zawiodłem, ponieważ oczekiwałem nieco innego survivalu. Owszem, oglądając różnego rodzaju zwiastuny czy prezentacje na E3 wiedziałem, że Lara nie raz zmierzy się z przeciwnikami uzbrojonymi tak w łuki, jak i karabiny maszynowe. Miałem jednak nadzieję, że wątkowi przetrwania, który będzie wymagał upolowania posiłku czy przeprawienia się przez niebezpieczny teren twórcy poświęcą więcej uwagi. Niestety, tak naprawdę do polowania jesteśmy zmuszeni tylko raz na początku gry, gdzie jest to uzasadnione fabularnie. Trzeba przyznać, że ten fragment, choć krótki, sprawia wiele radości – ciche podchodzenie do zwierzyny i mierzenie z łuku naprawdę może się podobać. Wychodzi jednak na to, że na całą grę Larze wystarczy tylko jeden posiłek, gdyż przez resztę gry zwierzynę zabijamy albo w samoobronie albo dla punktów doświadczenia. Tyle jeśli chodzi o jakiś realizm czy survival.

  

Skoro przy punktach doświadczenia jesteśmy, warto wspomnieć o systemie rozwoju postaci. Podczas całej swojej przygody na wyspie panna Croft będzie gromadziła doświadczenie – czy to poprzez wykonywanie kolejnych zadań, zabijanie przeciwników (im efektowniej tym lepiej) czy też odnajdywanie ukrytych na obszarach artefaktów, dzienników, grobowców (które można splądrować) oraz innych obiektów określonych dla poszczególnych regionów. Odpowiednia ilość doświadczenia daje punkt umiejętności, który można wykorzystać na zdolności z trzech różnych kategorii: ocalały, myśliwy i awanturnik. Dzięki nim będziemy mogli np. zauważyć więcej obiektów do odnalezienia, odzyskamy strzały z martwych wrogów czy będziemy mogli zadać śmiertelne ciosy podczas walki wręcz. Wszelkie zdolności znacznie ułatwiają grę, co skutecznie zachęca do szukania wszelkiego rodzaju bonusów, a co za tym idzie, wydłuża również samą rozgrywkę. Dość powiedzieć, że ukończyłem grę na 93% po przeszło szesnastu godzinach grania.

  

Oprócz wszelkiego rodzaju znalezisk, zwiększających poziom doświadczenia, panna Croft zbiera również złom – czy to zostawiony w porozrzucanych skrzynkach czy też znaleziony przy martwych wrogach. Jest on o tyle ważny, że pozwala na ulepszanie jednej z czterech dostępnych broni: łuku, strzelby, karabinu oraz pistoletu. Możemy nie tylko zwiększać poszczególne atrybuty takie jak szybkostrzelność, odrzut czy zadawane obrażenia, ale również wyposażać broń w nowe funkcje – np. strzelba może strzelać pociskami zapalającymi.

  

Konstrukcja i wygląd poszczególnych etapów skutecznie zachęcały mnie do ich eksplorowania, przez co główny wątek odłożyłem sobie na bok. Według zapowiedzi mieliśmy dostać otwarty świat, po którym można poruszać się bez ograniczeń. Jest to jednakże prawda tylko częściowa. Wyspa składa się z kilkunastu obszarów, w obrębie których gracz może poruszać się swobodnie. Jednakże ich wielkość nie jest aż tak porywająca (może oprócz trzech lokacji), aby stworzyć iluzję otwartego świata. Bardzo szybko natrafiamy na stromą formację skalną albo gęste krzaki, które przy próbie przedarcia się ranią Larę. Nie zmienia to jednak faktu, że widoki potrafią zachwycić i sprawić, że ma się ochotę na chwilę zatrzymać i popatrzeć, co takiego wyczarowali graficy z Crystal Dynamics.

  

Nowy Tomb Raider to pierwsza gra z serii, w której sterowanie postacią Lary sprawiało mi autentyczną przyjemność. Tutaj nie ma walki z kamerą czy przyciskami, które nagle zmieniają swój kierunek, jak to miało miejsce w przypadku poprzednich części. Ani razu nie zdarzyło mi się, abym zginął dlatego, że kamera lub sterowanie sprawiło mi jakąś nieoczekiwaną niespodziankę. Technicznie grze nie mam zbyt dużo do zarzucenia. Poruszanie się tak w poziomie jak i pionie nie sprawia problemów, AI przeciwników również funkcjonuje jak należy. Jedynie dziwić może momentami ich sokoli wzrok i umiejętność widzenia w ciemności oraz przez przeszkody, co może napsuć wiele krwi, zwłaszcza jeśli chcemy załatwić sprawę po cichu, a jedna drobna wpadka przekreśla cały plan. Jeśli wrogowie raz zostaną zaalarmowani, to w jakiś nadludzki sposób zawsze wiedzą, gdzie ukrywa się Lara. W ciężkich momentach sprawy nie ułatwiają krople deszczu pojawiające się na kamerze i nieraz nieco przeszkadzające w grze. Nie wiem, kto wpadł na taki genialny pomysł, ale tego typu zabieg bardziej pasuje do gry pierwszoosobowej, natomiast tutaj całkowicie psuje nastrój – odnosiłem wrażenie jakby za Larą cały czas biegał napalony kamerzysta.

 

Panna archeolog i jej historia

 

Największą zaletą, a zarówno grzechem Tomb Raidera jest jego fabuła. Trzeba przyznać, że całość zaczyna się dość ciekawie, natomiast wszelkiego rodzaju dzienniki odnajdywane na wyspie dodają pewnej głębi postaciom oraz historii, jaka miała i ma miejsce. Chociaż niektóre wątki bardzo przypominają motywy znane z serialu Lost, to fabuła jest na tyle oryginalna, że potrafi w odbiorcy wyzwolić ciekawość. A im bliżej końca, tym większa chęć odkrycia tajemnicy wyspy.

  

Niestety, o ile całość prezentuje się zacnie to „nawalają” pomniejsze elementy. Przede wszystkim duże wątpliwości budzi przemiana głównej bohaterki. Z nieśmiałej istotki, która by muchy nie skrzywdziła dość szybko zamienia się w zdesperowaną zabójczynię, wykańczającą swoich przeciwników z niezwykłą finezją. Nie raz w grach podejmowano próby przedstawienia procesu przemiany psychiki bohatera, jednakże nigdy nie udawało się tego w pełni zobrazować. Pod tym względem Tomb Raider nie odstaje od reszty klasy. Inną bolączką jest dziwne upodobanie twórców do sadystycznego wręcz męczenia Lary. Ja wiem, że gra miała pokazywać mocne przeżycia, desperację, ból i ogólną udrękę, ale ktoś chyba zapomniał o czymś takim, jak doza realizmu. W czasie całej gry panna Croft upada z różnych wysokości tyle razy, że każdy normalny człowiek powinien już dawno mieć liczne złamania, wstrząs mózgu, rozległe obrażenia cielesne o krwawieniu wewnętrznym nawet nie wspominając. Widać jednak, że Brytyjczycy to naród wybrany, ponieważ tego typu rzeczy nie robią na Larze najmniejszego wrażenia. Co więcej, genialnym sposobem na uleczenie się ze wszystkich ran okazuje się być podgrzanie grotu strzały na... zapalniczce (!) i przyłożenie go w bolące miejsce. Ok, w porządku, wiem że w ten sposób zasklepia się otwarte rany, ale po pierwsze, tylko takie rany, a po drugie, nie widziałem człowieka, który byłby zdolny rozgrzać metal do czerwoności za pomocą zapalniczki.

  

Gdyby się nad tym zastanowić, to znacząca część fabuły zapełniona została wszelkiego rodzaju urazami i wypadkami. W sumie nic dziwnego, że ojciec głównej bohaterki nie żyje – jeśli cały ród ma takiego pecha, to ich linia życia zbyt długa być nie może. Skoro przy śmierci jesteśmy, to w grze jest jej wyjątkowo dużo. I nie mówię tu o zabijanych przez gracza przeciwnikach, a o wszelkiego rodzaju postaciach pobocznych – czy to członkach załogi Endurance czy też ratownikach, którzy przylatują im na pomoc. W pewnym momencie dochodziło do sytuacji, gdy widziałem jakąś postać na ekranie i już wiedziałem, że długo nie dane będzie mi ją oglądać.

  

Chociaż przez te wszystkie niedopatrzenia i niekonsekwencje nie raz krzywiłem się w grymasie niezadowolenia, to mimo wszystko główny wątek był na tyle wciągający, żeby przetrzymać mnie przy monitorze.

  

Zwolennicy rodzimej wersji językowej powinni być zadowoleni – gra doczekała się pełnego dubbingu, a w rolę głównej bohaterki wcieliła się Karolina Gorczyca. Chociaż żadnemu z aktorów nie mógłbym niczego konkretnego zarzucić, to w całości nagrań zdawało mi się, że słychać pewną sztuczność, niepasującą do wydarzeń przedstawionych na ekranie. Koniec końców grę w większości przeszedłem i skończyłem z angielską ścieżką językową – dubbing, nieważne jak dobry i profesjonalny, nigdy nie pobije oryginalnego nagrania, dopieszczonego do ostatniej sekundy. Poza tym Lara Croft nie powinna mówić w innym języku – brytyjskiej damie to nie przystoi.

 

W grupie raźniej

 

Oprócz trybu dla pojedynczego gracza, twórcy udostępnili po raz pierwszy tryb wieloosobowy. Do wyboru jest klasyczny deathmatch czy free for all. Dość interesująco prezentuje się tryb rescue, w którym jedna z drużyn musi znosić do swojego obozu apteczki natomiast druga jej w tym przeszkadza. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że drużyna grająca jako tubylcy, aby zdobyć punkty, musi zabijać ocalałych w walce wręcz. Ostatnim trybem jest cry for help, w którym ocaleni muszą zająć określone pozycje na mapie, natomiast tubylcy im w tym przeszkadzają. Urozmaiceniem są wszelkiego rodzaju pułapki porozstawiane na planszach.

  

Nawet mimo możliwości własnoręcznego dobrania ekwipunku i zdolności, tryb wieloosobowy jest tak naprawdę tylko przystawką do głównego dania. Pozwala się na pewien czas zrelaksować i pobawić, jednakże mnie nie był w stanie przyciągnąć na dłużej.

 

Nie taki diabeł straszny, jak go Lara znajduje

 

Chociaż nowy Tomb Raider ma sporo niespójności i nielogiczności, to jego dużą zaletą jest właśnie fakt, że jest nowy. Odejście od starych i znanych schematów pozwoliło na zaczerpnięcie świeżego oddechu i podejście do tematu w bardziej dorosły i dojrzały sposób. Można się kłócić, że nowa Lara jest mało wiarygodna, jej decyzje nielogiczne, a wspomniana dojrzałość jest rozumiana przez twórców jako „więcej krwi, trupów i upadków z wysokości”, jednakże nie zmienia to faktu, że gra jest zdecydowanie warta uwagi – i to nie tylko uwagi fanów poprzednich odsłon, ale także osób do tej pory unikających spotkań z panną Croft.

 

Testowano na: PC

Moja ocena: 8/10

 

  


comments powered by Disqus