Marta Dąbrowska "Jak zabić jednorożca?" - opowiadanie
Dodane: 25-03-2013 00:55 ()
Obrady Towarzystwa Naukowego nie dość, że zaczęły się z nielichym opóźnieniem, to jeszcze większość jego członków już na samym wstępie przeżyła prawdziwy szok.
Pan Pudor, który zwołał zebranie, był niskim, krępym dżentelmenem w średnim wieku. Znany i szanowany był w całym Towarzystwie, a także poza nim. Przeważnie chodził ubrany w zielony, starannie wyprasowany surdut, a łysinę zakrywał mu wysoki cylinder. Tym razem jednak wyglądał zupełnie inaczej.
Patrząc nań odnosiło się wrażenie, że nie spał od kilku nocy. Miał suchą, poszarzałą skórę i błyszczące gorączkowo oczy. Co gorsza, ubrał się w zupełnie już niemodny, beżowy frak, a do tego - o zgrozo! Zapomniał cylindra!
Członkowie Towarzystwa nie starali się kryć zdziwienia, zgodnie stwierdzili jednak, że pan Pudor musi być tak zaaferowany swym okryciem, iż nie dba o takie błahostki jak strój. To jeszcze podsyciło ciekawość naukowców i do samego rozpoczęcia obrad wokół unosił się pełen ożywienia szmer. Dopiero, gdy pan Pudor wszedł na mównicę rozmowy ucichły. Ci, którzy siedzieli bliżej, zauważyli, że naukowcowi trzęsą się dłonie.
- Szanowni koledzy, szanowne koleżanki - zaczął nienaturalnie ochrypłym głosem - miło mi powitać was na naszej dzisiejszej debacie. Uniżenie proszę o wybaczenie niewielkiego opóźnienia... - naukowiec chrząknął i poprawił kołnierzyk. Zamilkł na chwilę. - Powód, dla którego państwa tu zwołałem jest... nadzwyczajny. - Poczerwieniał lekko. - Jak doskonale państwo wiedzą, przyczyną wymierania jednorożców zajmuję się od lat. Dotychczas nie mieliśmy pojęcia, co powoduje owo zjawisko. Znaliśmy jedynie przerażające statystyki dotyczące śmierci tych zwierząt, których przytaczać tu nie będę, gdyż są powszechnie znane. Wystarczy nadmienić, iż przez ostatnie pięćdziesiąt lat populacja jednorożców zmniejszyła się o połowę.
Naukowiec urwał, chrząknął. Poczerwieniał jeszcze bardziej.
- Wraz z profesorem doktorem habilitowanym w dziedzinie unikologii, panem Albertem Tipp, postanowiliśmy rozpatrzyć ów problem z zupełnie nowej perspektywy. Zaczęliśmy bowiem patrzeć nie na same jednorożce, ale także na ich powiązania z innymi gatunkami. Na początku uwagę naszą przyciągnęły dzikie smoki, których liczebność ostatnimi czasy również zmalała. Ta droga jednak okazała się mylną. Rezultatów nie przyniosły również prace prowadzone nad jednorożcami i kończyną łąkową. Dopiero, gdy nasza uwaga skupiła się na człowieku doszliśmy do bardziej owocnych wniosków.
Naszą uwagę przykuł fakt, iż liczba jednorożców rośnie odwrotnie proporcjonalnie do liczby małżeństw. Im mniej ludzi wchodzi w związek, tym więcej jednorożców ginie. Z początku myśleliśmy, iż przyczyną tego zjawiska może być malejąca w związku z powyższym liczba hm... dziewic.
Profesor wyjął z kieszeni chusteczkę i przetarł zroszone potem czoło.
- W skutek badań, których przebieg pozwolę sobie zataić ze względu na obecność niewiast, okazało się jednak, że problem leży zupełnie gdzie indziej. Jego natura jest dużo mniej złożona, niż przypuszczaliśmy. - Profesor odetchnął głęboko. Jego twarz miała kolor buraczków. - Niestety dane są szokujące. Aby zweryfikować ich prawdziwość poprosiłem o współpracę i weryfikację Uniwersytet Biologii Zwierząt Magicznych w Berlinie oraz Instytut Nauk Nadnaturalnych w Nowym Jorku. Oba ośrodki badawcze potwierdziły moją hipotezę.
Pan Pudor kaszlnął.
- Niestety, przykro jest ogłosić mi, że masowe wymieranie jednorożców, które są przecież zwierzętami magicznymi, wrażliwymi na wszelkie bodźce wysyłane przez człowieka, a także czystymi energetycznie jest spowodowane grzechem masturbacji.
Ostatnie słowo ciężko opadło na tłum.
Na Sali przez ułamek sekundy panowała cisza, a potem wszczął się harmider.
Niewiasty krzyknęły, ktoś zaczął się głośno modlić, parę osób straciło panowanie nad sobą i wyszło. Przerażony reakcją Towarzystwa profesor momentalnie zbladł i chwycił się kurczowo mównicy. Wszyscy zasypywali go pytaniami, obelgami, z końca Sali doleciały szyderstwa. Nim sytuacja zdążyła jednak całkowicie wymknąć się spod kontroli rozległ się tulburalny głos:
- CISZA!
Podziałało. Członkowie towarzystwa naukowego zamarli, ci, którzy zerwali się z krzeseł, niechętnie usiedli. Autor okrzyku zaś, młody, barczysty mężczyzna - pan Hieronim Bso - kaszlnął i ciągnął niskim, lecz już nieco cichszym głosem.
- Dziękuję bardzo. - Powiedział. - Drogie panie, drodzy panowie, krzykiem i hałasem niczego nie rozstrzygniemy. Doskonale jednak rozumiem państwa wzburzenie. Chciałbym poprosić pana profesora o nieużywanie tak wulgarnego słownictwa. Przyzna pan, że „samogwałt" albo wręcz „autodestrukcja cielesna" brzmi dużo lepiej.
Po Sali przetoczyły się pełne aprobaty pomruki.
- Tak... tak. - Zgodził się słabo pan Pudor.
- Po drugie, nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego do takiej dyskusji zostały dopuszczone kobiety, skoro przecież wszyscy wiemy, że są o wiele wrażliwsze.
- Drogi panie, nie odmówi nam pan chyba równouprawnienia! - oburzyła się panna Sutpit, zapalona feministka.
- Nie o równouprawnienie tu chodzi, droga pani, a o dobry smak. - Odparł mówca.
- Uznałem, iż problem ów dotyczy ogółu społeczeństwa... - zaczął profesor.
- O nie, panie Pudor, wypraszam sobie, posuwa się pan za daleko! - Zawołała pani Vigin. - Sugeruje pan, iż owe niecne praktyki uprawiane są przez kogoś innego niż tylko niewychowanych młodzików z nizin społecznych?!
- Ależ nie, w każdej grupie społecznej zdarzy się grzesznik nie szanujący swego ciała i duszy. - Wybawił profesora Pudor z problemu ksiądz Hipkrit, nie tylko duchowny, ale też znany familolog. - Jedyną grupą, którą możemy w stu procentach wykluczyć, jest duchowieństwo. Jak doskonale państwo wiedzą, celibat, a takie codzienny kontakt ze sferą wyższą uniemożliwia powstawanie takich wynaturzeń.
- Ależ nikt nie twierdzi inaczej! - Zapewniła go od razu pan Pudor. - Jednakże...
- Można również wykluczyć wszystkie osoby będące w związku małżeńskim. - Przerwał mu pan Huband. - Jest to przecież obrzydliwa, zupełnie jawna zdrada.
- Hm, kochany panie, moje doświadczenie mówi co innego. - Powiedział łagodnie ksiądz Hipkrit. - Podłość ludzka nie zna granic, a szatan każdemu podsuwa pokusy...
- To straszne! - krzyknął ktoś.
- Tak, ale prawdziwe. - Westchnął duchowny, kręcąc głową.
- Drodzy państwo, proszę o chwilę zastanowienia! - odezwał się znowu pan Bso. - Wyniki badań mogą być przecież błędne!
- Niestety, jest to mało prawdopodobne. - Odparł Pan Pudor. - Trzy niezależne ośrodki badawcze uzyskały identyczny rezultat.
- Domagam się jednak weryfikacji! - Powiedział młody naukowiec. - Proszę mi wybaczyć wątpliwości, ale aż trudno uwierzyć, że takie okropieństwa mogą mieć miejsce.
- Ja również! - potwierdziła pani Vigin. - I następnym razem proszę o nieco grzeczniejsze wyłożenie tematu, panie Pudor!
Chcąc nie chcąc, profesor musiał powtórzyć badania. Rozesłał też listy z prośbą o ponowne rozpatrzenie tematu do Uniwersytetu Biologii Zwierząt Magicznych w Berlinie oraz Instytutu Nauk Nadnaturalnych w Nowym Jorku. Poprosił o pomoc także dwie nowe placówki badawcze. Pracował na najnowszym sprzęcie, kilkakrotnie sprawdzał pomiary, nie spał dniami i nocami. I - ku zgorszeniu oraz przerażeniu Towarzystwa Naukowego - pierwsze wyniki okazały się stuprocentowo poprawne.
***
-„...dopiero wieloletniemu i szacowanemu członkowi Towarzystwa Naukowego, panu profesorowi doktorowi habilitowanemu w dziedzinie unikologii, Hipolitowi Pudor, udało się ostatecznie określić przyczynę ich wymierania. Badania, których przebiegu profesor nie ujawnił wykazały, iż jednorożce giną, gdy ludzie..." O KURWA, Mol, patrz na to, hahahaha!
Kilka stojących bliżej osób odwróciło głowy i z niesmakiem spojrzało na chichoczącego studenta. Jego kolega, równie objuczony jak on, wyrwał mu gazetę, chwilę czytał tekst, a potem też ryknął śmiechem. Wybuch wesołości zagłuszył dopiero gwizd nadjeżdżającej lokomotywy.
Lśniąca, stalowa maszyna wtoczyła się na peron. Spod kół buchnęła para, zgrzytały hamulce. Na platformę wylał się potok pasażerów, drugi nurt zniknął w brzuchu pociągu. Ktoś potrącił dyndającą na ramieniu Mola wielką, skórzaną torbę. Chłopak, nie przestając się śmiać, poprawił ciężki bagaż, lepiej umocował wbijające mu się w czoło binokle, przeczesał palcami przetłuszczone czarne włosy zebrane w kucyka.
Zarówno on, jak jego rudy, kędzierzawy towarzysz, ubrani byli w wytarte, skórzane kamizele. Z tym, że tę Mola zdobiło mnóstwo brosz, naszywek, łańcuszków, a nawet miniaturowych modeli samolotów. Stare, kraciaste portki chłopaka również dzwoniły od nadmiaru zawieszek.
Lokomotywa znów zionęła parą, rozległ się gwizd maszynisty. Nim pociąg odjechał, chłopcy znów stali nad gazetą, roześmiani od ucha do ucha i pogrążeni w lekturze.
- „..owe fakty wstrząsnęły opinią publiczną. Niestety, wyniki zostały szybko i rychło potwierdzone. Profesor doktor..." sratatata... - Ziewnął szeroko rudy. - „...twierdzi, że problem dotyczy głównie młodych, niezamężnych jeszcze ludzi, żołnierzy, a także ludzi z nizin społecznych. „To oczywiste, że porządny obywatel nie dopuściłby się tak oczywistego wykroczenia natury moralnej, z zupełnie naturalnych i oczywistych pobudek odczuwałby po prostu wstręt przed takimi czynnościami." - Twierdzi ksiądz."
- No tak, duchowny żyjący w celibacie z pewnością nie zwali sobie czasem konia. - Skomentował Mol.
- Zamknij się, niezamężny młody człowieku z nizin społecznych, pochyl grzecznie pusty łeb i przyjmij w końcu, że nie wszyscy są takimi obleśnymi jawnogrzesznikami jak ty! - Huknął na niego rudy.
- Te, Gwizdek, ty wiesz w ogóle co to znaczy „jawnogrzeszyć"? - Westchnął Mol.
- Cicho, słuchaj. Tu dalej piszą, że wiadomość ta w pewnych kręgach społecznych doprowadziła do wybuchu paniki. „Nie wiadomo jak zatrzymać ową szerzącą się zarazę. Grzesznik zawsze znajdzie czas, by dać ujście swoim rządzom. Rozwiązaniem byłaby tu odpowiednia edukacja dzieci od wieku przedszkolnego, ale nauczyciele, na wieść o owym pomyśle ogłosili strajk." - Gwizdek wyciągnął z kieszeni pomięte, nadpalone cygaro, wsadził sobie w zęby i spojrzał błagalnie na Mola. Ten westchnął ostentacyjnie, ale zapalił zapałkę i podsunął koledze. Gwizdek głośno wciągnął dym. - „Nie mogę wyobrazić sobie lekcji z dziećmi o takich tematach." To jakaś nauczycielka. - Wyseplenił Gwizdek z cygarem w ustach. - „Wiadomo, że taka rozmowa może prowadzić do zbytniego zainteresowania dzieci własną sferą cielesną, a także do spoufalenia się z nauczycielem. Proszę wziąć pod uwagę fakt, że do szkół uczęszczają również dziewczynki, których ten problem nie tylko nie dotyczy, ale także może głęboko urazić. Moim zdaniem edukacja taka powinna odbywać się w domach lub ewentualnie na dodatkowych zajęciach z księdzem bądź katechetą, który w prosty i z racji wiary poprawny sposób wyłożyłby problem." Jednak zdania na ten temat są podzielone i rozbieżne. Rodzice zdecydowanie nie zgadzają się ze zdaniem nauczycielki. „To szkoła powinna wychowywać i edukować dzieci, właśnie po to tam je posyłamy." Twierdzi przedstawiciel Rady Rodziców, pan Thomas Partent. „Jeśli rozmowa na temat aktu, proszę mi wybaczyć słownictwo, samogwałtu, odbywałaby się w domu, dzieci mogłyby opacznie uznać owo zjawisko za coś normalnego, o czym można swobodnie rozmawiać. Jeśli nie szkoła, to być może kościół powinien edukować w tym kierunku." Słyszysz, Mol, idź do kościoła, to nauczą cię, jak się gwałcić, żeby nie zabijać jednorożców. - Skomentował Gwizdek z dymem w ustach. Strzepnął popiół na peron.
- Co w ogóle za debilne określenie, nie? - Zastanowił się Mol. - „Samogwałt". Gwałt to coś, co dzieje się wbrew naszej woli. A raczej nie walisz konia przeciw sobie.
- Oczywiście, że robisz to w sprzeczności ze sobą. Szatan cię zmusza. - Wygłosił z uśmiechem opinię Gwizdek, nadal wertując artykuł. - Tu dalej piszą, że księża też odmawiają edukacji społeczeństwa. Twierdzą, że oni mają mówić o rzeczach świętych, a nie o takich wynaturzeniach. Natomiast wspaniale nam panująca księżniczka jest wielce zgorszona problemem i stwierdza, że mimo wszystko ową edukacją powinna się zająć szkoła. - Znów dmuchnął dymem, zmiął gazetę i wsadził ją sobie do kieszeni spodni. - Taak - Westchnął w zadumie. - Ten artykuł zmusił mnie do refleksji nad własnym życiem.
- O, musiał głęboko cię poruszyć. - Mruknął Mol. - Zacząłeś aż używać trudnych słów. „Refleksja..." no, no...
- Dzięki niemu dorosłem. - Kontynuował z mądrą miną Gwizdek. - I doszedłem do wiekopomnych wniosków.
- Jakichż to? - Zapytał Mol, wyciągając koledze z zębów cygaro i samemu zaciągając się dymem.
- Skoro ów grzech cielesny prowadzi do wymierania tak szlachetnego gatunku, jakim są jednorożce, trzeba go ograniczyć na rzecz obcowania z drugim człowiekiem płci przeciwnej. - Orzekł Gwizdek i zmarszczył czoło. - Oddawaj moje cygaro!
- Nie ma mowy, szacowny kolego, cygaro utraciłeś bezpowrotnie. Zaiste, twoja mądrość większa jest niźli głębie oceanu. - Stwierdził Mol, po czym uśmiechnął się lubieżnie. - To co, od razu po przyjeździe do Padwy lecimy do żeńskiego akademika, spełniać naszą powinność?
- Ja tak. Ty idziesz się umyć, Mol. W twoich kudłach jest więcej wszy niż głupstw w tym śmieciu. - Orzekł Gwizdek, wyciągnął gazetę z kieszeni i ostentacyjnie wyrzucił na peron. - Żadna na ciebie nie poleci.
***
Księżniczka Iva osunęła się od okna i spojrzała ponownie na łysego, krępego mężczyznę. Jak się puszy, pomyślała. A jak bardzo stara się być poważny i stosowny!
Pogładziła delikatnie grzywę stojącego u jej boku jednorożca. Zwierzątko nie sięgało jej wyżej niż do połowy uda i należało do rzadkiej, miniaturowej rasy. Nie odstępowało swojej pani ani na krok i teraz też garnęło się i ocierało o jej nogi.
- Rozumiem pana oburzenie, ministrze. - Powiedziała spokojnie. - Doskonale też pojmuję zgorszenie opinii publicznej i oczywiście poruszę temat wymierania jednorożców na jutrzejszym zebraniu Rady Ministrów.
- Proszę również uważać na swoje otoczenie. Prawdopodobnie każda, hm... to znaczy...
Powiedz to, idioto, pomyślała Iva.
-...nie chciałbym jaśnie panienki urazić...
- Rozumiem, co ma pan na myśli. - Westchnęła księżniczka.
-...najmocniej przepraszam... - Minister odetchnął z ulgą. - Każda czyniąca to osoba zaburza pole magiczne wokół siebie, co ma negatywny wpływ na jednorożce.
- Oczywiście, zadbam o ten aspekt. - Obiecała Iva. - Nie chciałabym, by Shanai coś się stało.
- To byłaby wielka tragedia!
Niewątpliwie, pomyślała sucho Iva.
Minister pożegnał się i wyszedł. Shanai powiodła za nim wilgotnymi oczami i parsknęła. Księżniczka westchnęła.
- Tak, masz rację, maleńka. Kretyn.
Sięgnęła do zapięcia bursztynowej kolii opinającej jej szyję. Po chwili ciężka ozdoba została jej w dłoniach. Iva przez chwilę w zadumie obracała biżuterię w dłoni, w końcu wyrwała się z zadumy.
- Marcelo. - Powiedziała w przestrzeń.
Służka pojawiła się zgoła znikąd. Dygnęła głęboko.
- Pani?
- Mam jeszcze jakieś spotkania na dziś?
- Nie, pani.
- Więc każ szykować kąpiel.
***
Parująca woda wypełniała miedzianą wannę aż po brzegi. Na jej powierzchni unosiła się tłusta warstwa olejków. Zapach cydru przyjemnie drażnił nozdrza Ivy.
Służąca pomogła jej rozpleść, rozczesać i zapleść w warkocz włosy, ułożone dotychczas w fantazyjną fryzurę przypominającą półksiężyc. Sztywny gorset i wielowarstwowa, miodowozłota suknia wisiały już w sypialni na krześle. Iva miała na sobie tylko różowy, jedwabny szlafrok. Poczekała, aż Marcela wyjdzie, po czym zamknęła drzwi do łaźni od środka.
Odetchnęła z ulgą.
Brązowe płytki na ścianach skrzyły się światłem odbitym od powierzchni parującej wody. Przez niewielkie okienko wpadało jasne, wieczorne światło. Panował spokój.
- Nareszcie. - Powiedziała księżniczka. Shanai parsknęła, jakby potwierdzając jej słowa.
Iva rozwiązała szlafrok, zsunęła go z ramion i rzuciła na podłogę. Jednym ruchem zerwała krępującą włosy wstążkę i rozplotła warkocz. Brązowozłote fale opadły jej na plecy.
Gdy zanurzyła się w wodzie, pasma rozlały się wokół niej. Olejek sprawił, że skóra stała się lśniąca i miękka, przyjemna w dotyku. Iva potarła o siebie dłonie i uśmiechnęła się.
- Co za idioci, skarbie. - Powiedziała.
Shanai ułożyła się pod ścianą, uniosła głowę i rozdętymi chrapami chwytała woń cedru.
Ivy przesunęła dłońmi po obolałym karku i ramionach, zanurzyła się głębiej, pozwoliła, by unoszące się na powierzchni wody włosy łaskotały jej ramiona. Delikatny zapach olejku rozluźniał, rozgrzane ciało mocniej reagowało na dotyk. Nie trzeba było wiele zachodu, by skłonić serce do szybszego bicia, by przyprawić o dreszcz mokre uda. Dłonie, wędrując po ciele, wzbudzały na powierzchni wody niewielkie wiry, dzięki którym iskry na ścianach i suficie zatańczyły szybciej. Wokół panowała cisza, w której coraz głośniejszy oddech brzmiał jak krzyk.
Shanai skończyła węszyć, westchnęła cicho. Wstała rozejrzała się wokół, przeszła kilka kroków i położyła ponownie, tym razem na miękkim dywaniku tuż obok wanny. Złożyła główkę na ziemi, zmrużyła oczy i zaczęła szykować wieczornej do drzemki.
comments powered by Disqus