John Lutz "Seryjny" - recenzja

Autor: Łukasz Kaszkowiak Redaktor: Kilm

Dodane: 27-02-2013 05:19 ()


John Lutz wydał w swoim rodzimym kraju kilkadziesiąt książek, głównie w tasiemcowych cyklach, ale też całkiem pokaźną liczbę samostójek1, z czego dwie z nich zekranizowano - Single White Female oraz The Ex. Tą pierwszą wydano nawet u nas pod polskim tytułem kinowym Sublokatorka. Było to w 1999 roku i od tego czasu o Lutzu słyszano tylko w antykwariatach, gdzie leżał między Elizą Orzeszkową a kryminałami milicyjnymi.

Nie wiem czemu Prószyński przypomniał sobie akurat o tym autorze, może po prostu jest boom na kryminały a co bardziej znani autorzy są już zabukowani, więc sięga się do drugiej i trzeciej ligi. W każdym razie wydano u nas powieść dość nową, bo z 2011 roku, należącą zresztą do większego cyklu którego jest szóstą pozycją. Seryjny rzeczywiście sprawia wrażenie osadzonego w szerszym kontekście fabularnym, lecz jest to zasadniczo bez znaczenia, ponieważ opowiadana w nim historia jest całkowicie zamknięta i niezależna.

Umówmy się - już czytaliście tę książkę. Może miała inny tytuł, innych bohaterów i autora, ale to wciąż ta sama, sztampowa historia o seryjnym mordercy-sadyście oraz o dzielnych detektywach. Absolutnie każdy element Seryjnego, z tytułem włącznie już gdzieś się pojawił, lepiej lub gorzej przedstawiony. Opowieść toczy się po z góry ustalonych torach, „zwroty akcji" następują dokładnie tam gdzie zawsze, cała trudność w przewidywaniu fabuły polega jedynie na tym, który schemat fabularny Lutz wybierze w danym momencie. Największą przykrością jest jednak zakończenie, bo chociaż kończy linię wątków jakie nakreśla autor, zdaje się pomijać pewien problem który bardzo rzutuje na wiarygodność powieści. Wyjaśnia ono motywację sprawcy, kto z kim i dlaczego, jednak nic nie wspomina jakim cudem je realizował.

Zasadniczo nie mamy w Seryjnym głównego bohatera. Akcja rozkłada się na kilka postaci z których wiodącą (co nie oznacza, że poświęca się jej znacznie więcej czasu niż innym) jest prywatny detektyw Quinn. Ma nawet jakieś imię, ale dość trudno je zapomnieć, bo pojawia się tylko raz w tej ponad sześćset stronicowej książce. Swoją drogą, szef policji z którym często deliberuje nazywa się Harley Renz, więc mamy Harley Quinn2. Detektyw to zmyślny równiacha, może nie wbija się szczególnie w pamięć, ale i nie drażni. Nie można powiedzieć tego samego o jego współpracowniczce, a zarazem ukochanej Pearl, która jest zasadniczo dość irytującą i złośliwą babą. Lutz zapewne chciał mieć w zmaskulinizowanej drużynie detektywów twardą babkę, ale wyszła mu niezrównoważona stara panna.

Na dalszym planie mamy jeszcze Vitaliego i Mishkina, Flipa i Flapa tej powieści, zajmujących się najbardziej nudnymi częściami dochodzenia. Ich rozmowy są dość pocieszne, a przez to obaj pozytywnie odbijają się na tle bezbarwnej ekipy. Szkoda, że poświęcono im tak niewiele miejsca, a oni sami tam niewiele znaczą w dochodzeniu.

No i jest jeszcze Fed, w sumie sympatyczny gość, z lekkim sznytem chandlerowskim. Niestety, poza początkowymi fragmentami książki przez cały czas ugania się za jakąś panią, więc pozostaje zasadniczo bezużyteczny dla śledztwa.

Fabularnie nie obyło się też obowiązkowych bez deus ex machin i genialnie okrywanych faktów. W Seryjnym zawdzięczamy je głównie Jerremu Lido, alkoholikowi a zarazem geniuszowi komputerowemu. Gdy śledztwo utknie w martwym punkcie, a co zdarza mu się całkiem często, jak Filip z konopi wyskakuje Lido i wspomagany wodą ognistą czyni różne cuda, które zawstydzają hakerów Pentagonu, pozostając jednocześnie całkowicie bezkarnym. Jerry wynajduje dla bohaterów to, czego sami nie są w stanie osiągnąć. Z początku to nie przeszkadza, bo taki motyw to w kryminałach standard, ale w pewnym momencie już wiemy, że właściwie bez  Lido i szczegółów dostarczanych przez kolejne morderstwa, dzielni detektywi niezbyt wiedzą co mają robić.

Warto wspomnieć, że autor traktuje komputery i Internet z mieszanką fascynacji i strachu, jaką przejawiali pisarze jakieś dwadzieścia lat temu, gdy było to coś nowego i jeszcze niezbyt osadzonego w naszej rzeczywistości. Ot, na przykład Vitali i Mishkin jadą bardzo daleko obskoczyć kilka firm sprzedającą pewną rzecz. W pewnym momencie dzwoni do nich szef z sugestią, że można to sprawdzić w Internecie. Vitali i Mishkin zgadzają się, że być może to dobry pomysł (zaprawdę, milordzie, te automobile wkrótce prześcigną konia!). O ile niemłody już pisarz (rocznik 1939) może pozwolić sobie na pewną  technologiczną ignorancję,  to jego bohaterowie nie mogą pozwolić sobie na taki luksus. Detektyw, który ma problem z wysyłaniem SMS-a, zakrawa na śmieszność.

Tłumaczenie powieści nie jest na najwyższym poziomie. Raz nazwa agencji jest podana po angielsku, raz po polsku, kilka dialogów jest średnio sensownych, a nieznajomość czym jest „South Park", co pewną rozmowę czyni zupełnie bez sensu, jest szczytem braku profesjonalizmu. Wydaje mi się, że tłumacz powinien orientować się co nieco w kulturze popularnej kraju, z którego przekłada książkę, poza tym zawsze można sprawdzić to w Internecie. Wyłapałem też kilka literówek, a należę do tych osób, które zwykle nie widzą takich rzeczy.

Seryjny to miła, sprawnie napisana lektura. Mimo swoich wad, potrafi być zajmująca, pod warunkiem, że nie będziecie nazbyt krytyczni. To niższa liga światowego kryminału, nawet w kategorii „czytadła". Są lepsze książki, ale i są gorsze.

1tak pozwolę sobie spolszczyć angielski termin standalone;

2ludkowie od Batmana wiedzą o co biega;

Korekta: Kilm

Tytuł: Seryjny

Tytuł oryginalny: Serial

Autor: John Lutz

Wydawca: Prószyński i S-ka

Data wydania: 8 stycznia 2013

Przekład: Jarosław Skowroński

Oprawa: miękka

Stron: 664

Format: 110x175 mm

ISBN: 978-83-7839-416-7

Cena:  29,90 zł

 

Dziękujemy Wydawnictwu Prószyński i S-ka za przesłanie egzemplarza do recenzji.

 

 

 


comments powered by Disqus