"Strefa Komiksu" – "Triumwirat: Smok” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 26-02-2013 07:00 ()


Biegły w krzywdzeniu bliźnich rycerz, wyjątkowo żerty smok oraz wioskowy spryciarz – podobnych osobników wprost roi się we wciąż nietracącej na popularności literaturze fantasy. Nie inaczej rzecz się ma w premierowej części cyklu „Triumwirat”, gdzie właśnie ów model bohaterów zagarnia dla siebie niemal całą przestrzeń komiksowej sceny.

Z miejsca nasuwa się wątpliwość: czy aby na pewno z do bólu ogranego schematu da się jeszcze wydobyć nieco mniej oklepaną jakość narracyjną? Zadanie zaiste karkołomne… Najwyraźniej jednak ta okoliczność nie zniechęciła Roberta Zaręby do spróbowania swoich sił w wyżej wspomnianej konwencji; zwłaszcza, że niniejszy komiks to dopiero przygrywka do rozleglejszej fabuły.

„Triumwirat” zaistniał pierwotnie w postaci powieści opublikowanej u schyłku lat dziewięćdziesiątych, tj. w czasach, gdy mało komu śniło się odrodzenie rodzimego komiksu na szerszą skalę. Książka nie zyskała co prawda poklasku porównywalnego z „Panią Jeziora” Andrzeja Sapkowskiego czy „Zbójeckim Gościńcem” Anny Brzezińskiej; zawierała jednak pokaźną masę niekonwencjonalnych rozwiązań fabularnych, które ich twórca postanowił przełożyć na język komiksu.

Akcja „Smoka” rozpoczyna się w standardowym dla pewnej francuskojęzycznej kreskówki rustykalnym anturażu. W wesołej wioseczce miejscowi włościanie pędzą żywot ludzi ubogich, lecz zarazem wolnych od trosk tzw. ciekawych czasów. Preparowany pokątnie bimber umila monotonnie codzienności wyznaczanej porami zbiorów, dożynek oraz innych wiejskich atrakcji. Sielanka dobiega końca wraz z pojawieniem się smoka, standardowo łasego na wszelkiej maści domowy inwentarz. Przerażonym chłopom pozostaje co najwyżej kryć się przed buchającą ogniem poczwarą i uprzątać pogorzeliska. Rychło do akcji wkracza miejscowy dziedzic organizując coś na kształt lokalnej komórki samoobrony. To jednak nie wystarcza i już niebawem koniecznym staje się skorzystanie z usług najemnego speca od rozwałki, szumnie zachwalanego przez wędrownego grajka.

Rzeczony zabijaka okazuje się nielichym mocarzem, ale też cwaniakiem godnym swej tuszy i kosztownego ekwipunku. Stąd tuż po rozprawie z problematycznym gadem, przejmuje on dobra oraz funkcję miejscowego wielmoży. I znowuż nie mija zbyt wiele czasu, a kmiecie orientują się z kim w istocie mają do czynienia. Wydawać by się mogło, że wściekłość i frustracja nie znajdzie swego ujścia, bo i nijak chłopstwu wojować z nowym dziedzicem, utrzymywanymi przezeń zbrojnymi, a na dodatek smokiem. Od czego jednak są wiejskie chłopki-roztropki, w razie potrzeby obmyślające spryciarskie koncepta. A z takim właśnie osobnikiem mamy do czynienia w niniejszej opowieści.

Ogólnie rzecz ujmując, pierwszy tom „Triumwiratu” stanowi coś na kształt ludowej klechdy, przypowiastki o tzw. cwanych gapach usiłujących wygodnie się „ustawić” kosztem naiwnych wieśniaków. Im dalej jednak w tok fabuły, tym coraz wyraźniej kształtuje się zarys rozleglejszej intrygi z udziałem formującej się w schyłkowych partiach tegoż epizodu drużyny. Również horyzont geograficzny obecnego tu świata przedstawionego ulega stopniowemu rozszerzeniu. Wzbogaceniu ulega ponadto „bestiariusz” obecnych tu istot, wśród których nie zabrakło trolli, popularnych jeszcze do niedawna zombiaków i oczywiście smoków. Znać tu prześmiewcze zacięcie autora, żywiołowość, ale też nieco krytyczne spojrzenie na relacje międzyludzkie.

Zilustrowania pomysłów Roberta Zaręby podjął się dobry znajomy „Strefy Komiksu”, Zygmunt Similak. Jako długoletni współpracownik pism satyrycznych zwykł on skłaniać się ku stylistyce groteskowej z werwą kreśląc wizerunki obecnych tu postaci. Trzeba przyznać, że ów twórca odnajduje się w tej opowieści wręcz wyśmienicie, czemu sprzyja zarówno pastiszowa konwencja „Triumwiratu” jak i stylizacja obecnych tu realiów na schyłkowe średniowiecze. Gwoli ścisłości wypada przypomnieć, że wspomniany twórca ma w swoim dorobku m.in. „Bitwę pod Grunwaldem” i „Zawiszę Czarnego”, w których dał dowód wnikliwej znajomości kultury materialnej wspomnianej epoki. Większość dotychczas publikowanych prac Zygmunta Similaka prezentowano w wersji czarno-białej. Tymczasem omawiany tytuł wyróżnia się pod tym względem barwną szatą graficzną. Pogodna, niekiedy wręcz jaskrawa kolorystyka, przyczynia się do pogłębienia groteskowej wymowy tej opowieści. Tam gdzie jest to uzasadnione Similak nie szczędzi również dbałości o detal, a po fizjonomiach obecnych tu postaci znać wprawę w kreśleniu karykaturalnych wizerunków.

Niejako na zasadzie gościnnych występów ilustrację na okładce wykonał Artur Chochowski, jeden ze sztandarowych twórców „Strefy Komiksu”. Z jednej strony zachował klimat zawartości albumu; z drugiej zaś stworzył kompozycję w charakterystycznym i rozpoznawalnym dlań stylu.

„Triumwirat: Smok” być może na tym etapie serii nie grzeszy nadmiarem oryginalności. Udzielające się tu postacie również trudno uznać za szczególnie wyszukane. Nie w tym jednak tkwi sedno uroku tegoż komiksu, lecz swojskości świata przedstawionego, wprawnej zabawie konwencją, a przy okazji poczucia obcowania z zaczątkiem pełnego rozmachu komiksowego eposu.

 

Tytuł: "Strefa Komiksu" – "Triumwirat: Smok”

  • Scenariusz: Robert Zaręba
  • Rysunki: Zygmunt Similak
  • Okładka: Artur Chochowski
  • Wydawca: Wydawnictwo Roberta Zaręby
  • Data premiery: marzec 2003 r.
  • Oprawa: miękka
  • Format: 21 x 29 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 44
  • Cena: 24,90 zł

comments powered by Disqus