„Skorpion” tom 7: „W imię ojca” - recenzja

Autor: Jakub Syty Redaktor: Motyl

Dodane: 20-02-2013 20:18 ()


Na siódmy album z przygodami Skorpiona polski czytelnik musiał czekać zdecydowanie zbyt długo. Dość powiedzieć, że po raz pierwszy bohater ten zagościł na łamach "Świata Komiksu" dwanaście lat temu, a pierwsze wydanie albumowe serii ukazało się nakładem wydawnictwa Egmont Polska dokładnie dziesięć lat temu. W kolejnych częściach awanturnik handlujący relikwiami zdołał wplątać się i wykaraskać z niejednych tarapatów, zjednać sobie niejednego sojusznika i zyskać niejednego wroga, w tym tego największego, kardynała Trebaldiego, który wreszcie ziścił swoje marzenie i został papieżem.

W poprzednich odsłonach serii Skorpion wyruszył do Ziemi Świętej, gdzie usiłował odnaleźć prawdziwy krzyż św. Piotra, który pomógłby odsunąć od władzy machiawelicznego purpurata. Teraz, powracający z pustymi rękoma do Rzymu w kompanii Huzara i Mejai, Skorpion ze zdumieniem przygląda się bezkompromisowemu papiestwu Trebaldiego. Zwierzchnikowi Stolicy Apostolskiej marzy się wprowadzenie ustroju autorytarnego, gdzie represje wobec ludzi są na porządku dziennym. W dodatku Rzym targany jest przez machinacje pozostałych członków rodu Trebaldich, nie tylko tego, który sprawuje najwyższy urząd w Kościele katolickim. Na pierwszy plan wysuwa się jednak śledztwo głównego bohatera, pragnącego dowiedzieć się wszystkiego na temat procesu swojej matki, skazanej po jego narodzinach na stos za uwiedzenie bliżej nieokreślonego duchownego. Ma to pozwolić mu osłabić pozycję Jego Świątobliwości Trebaldiego, a w konsekwencji wyzwolić Wieczne Miasto z rąk niegodziwego człowieka.

Stephen Desberg dobrze czuje konwencję płaszcza i szpady. "Skorpion" ma to wszystko, czego potrzebuje tego typu historia: ciekawy i lekki scenariusz, dynamicznie rozwijającą się fabułę i żywe dialogi. Taki komiks po prostu dobrze się czyta. Gdybym miał powiedzieć, co wyróżnia "Skorpiona", to wskazałbym na grafikę. Enrico Marini jest szalenie utalentowanym artystą, inspirującym się w swoim warsztacie czystą linią Hergégo i pracami Katsuhiro Otomo. Jego rysunki dużo zyskują dzięki kolorom, które Włoch nakłada samodzielnie, po mistrzowsku posługując się akwarelą. Bez wątpienia każdy komiks Mariniego wart jest obejrzenia.

Przy okazji wydania albumu "W imię ojca" warto postawić jeszcze dość istotne pytanie, ponieważ po serię mogą sięgnąć czytelnicy, którzy nie znają poprzednich części "Skorpiona", a te są na rynku w zasadzie niedostępne. Trudno ukryć, że mogą się oni poczuć trochę wyjęci z kontekstu, ale z drugiej strony zupełnie nie ma się tym co przejmować. Dlaczego? Po pierwsze album rozpoczyna się w jak najlepszym momencie do rozpoczęcia przygody z serią – Skorpion wraca z podróży, która zakończyła się fiaskiem i niejako musi na nowo rozgrywać karty. Wreszcie "Skorpion" jest tytułem typowo rozrywkowym, gdzie największa przyjemność płynie z lektury, a więc wartkiej akcji, dużej liczby pojedynków, kibicowania przystojnemu bohaterowi i wyczekiwania obecności pięknych kobiet. Bez urazy, ale Desbergowi raczej nie chodzi o to, by rozpisywać złożone intrygi, lecz aby przy wykorzystaniu talentu Mariniego zapewnić jak najlepszą rozrywkę wszystkim lubiącym awanturnicze komiksy z gatunku płaszcza i szpady.

Wydawnictwu Taurus Media udało się przejąć jeden z topowych tytułów z rynku franko-belgijskiego. Opublikowany niedawno przez oficynę Dargaud dziesiąty album "Skorpiona" plasuje się na wysokiej pozycji w rankingach sprzedaży na Zachodzie. Cieszę się, że najpierw Egmont Polska, a teraz kolejny wydawca przedstawiają polskiemu czytelnikowi tak dobrą pozycję. Ja podczas lektury kolejnych albumów bawię się znakomicie.

 

Tytuł: "Skorpion" tom 7: "W imię ojca"

Scenariusz: Stephen Desberg

Rysunek: Enrico Marini

Wydawca: Taurus Media

Stron: 48

Format: A4

Oprawa: miękka

Papier: kredowy

Druk: kolor

Cena: 37zł 

Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie komiksu do recenzji.

  


comments powered by Disqus