„Operacja Czerwony Smok” - recenzja
Dodane: 05-02-2013 05:53 ()
Nie tak znowu dawno temu była sobie kraina szczęśliwości zwana Unią Europejską. Ponoć dobrobyt jej mieszkańców (przynajmniej tych „lepszych”) miał trwać wiecznie, a przed wpływami państw członkowskich drżeli wszyscy ważniejsi uczestniczy międzynarodowej gry. Czy tak było w istocie, trudno dziś orzec. Na pewno jednak taki właśnie obraz rzeczywistości wyłania się z „Operacji Czerwony Smok”.
Bliżej nieokreślony czas i miejsce. Wścibski fotograf dokumentuje moment nielegalnej transakcji z udziałem emisariuszy azjatyckiej republiki Dong Fang. Sęk w tym, że przedmiotem wymiany jest pokaźny transport broni, a kontrahentem jedno z europejskich konsorcjów. Oznacza to złamanie ustalonego w gronie państw Wspólnoty embarga na tego typu dostawy; zwłaszcza że dalekowschodnie mocarstwo – jak przystało na komunistyczną despocję – ma w głębokim poważaniu „drobiazgi” tego sortu co prawa człowieka.
Niebawem problematyczne fotografie trafiają do rąk przebywającej w Dong Fang europosłanki Elizy Correr. Ta okoliczność o tyle nie dziwi, że ze wspomnianym fotografem – Tonym Liangiem – łączą ją relacje znacznie bliższe niż przyjacielskie. Korzystając z paszportu dyplomatycznego udaje jej się wywieźć dowody złamania embarga, a następnie rozpętać przysłowiowe piekło na forum parlamentu europejskiego. Siłą rzeczy sprawa prędko przenika do mediów wzbudzając zaniepokojenie przedstawicieli korporacji żywotnie zainteresowanych kontynuacją „pokątnego handelku” z Chin… przepraszam, Dong Fangami. W jeszcze większej „kropce” zdają się być decydenci „ludowej republiki” dążący do pełnowymiarowego włączenia się w obieg ogólnoświatowej ekonomii. Tymczasem dowody nielegalnych machinacji mogą skutecznie zagrozić ich ambicjom. A jak wiadomo w imię tzw. racji stanu rządzący zwykli wykazywać skłonność do wyjątkowo niehonorowych zagrywek.
Niniejszy komiks to całkiem wymowne świadectwo minionej już epoki, gdy biurokratom z Brukseli wydawało się, że nie tylko stworzą raj na ziemi (ustawowo świecki), ale też, iż cokolwiek znaczą jako podmiot międzynarodowych przepychanek o wpływy, surowce i ogólne znaczenie. Jest to tym mocniej zabawne w kontekście umizgów czynionych przez unijnych liderów wobec coraz bardziej wpływowych Chińczyków. A pomyśleć, że od premiery tegoż komiksu upłynęło ledwie siedem lat!
Oczywiście jak przystało na materiał propagandowy przedstawicielką „tych dobrych” jest europosłanka z frakcji liberalno-demokratycznej (inaczej być po prostu nie mogło…). Pomijając momenty, gdy główna bohaterka zmuszona jest salwować się ucieczką przed czyhającymi na jej życie drabami, w przypisanej roli zajmuje się przede wszystkim wygłaszaniem frazesów typowych dla propagandy sukcesu przedkryzysowej Unii. Przedstawiciele poszczególnych komisji europejskich (a zwłaszcza ideologicznie pokrewni Elizie Correr) przedstawieni są jako grono zatroskanych o los podległych im nacji idealistów, kierujących się: „(…) szacunkiem dla prawa i danego słowa”. Wszystko fajnie, tylko pytanie skąd wzięły się łachudry pokroju Dominica Straussa-Kahna, którym „(…) wolno wszystko w stosunku do wszystkich”… Choć z drugiej strony odrobina idealizmu, nawet skrajnie naiwnego, czasami jest jednak potrzebna.
Pomijając wyraźnie akcentowaną warstwę ideologiczną komiks sam w sobie stanowi przykład sprawnie zrealizowanego rzemiosła charakterystycznego dla kręgu frankofońskiego. Stąd też o ile Jean Van Hamme być może powstydziłby się jakości scenariusza „Operacji…”, o tyle Mythic czy Jean Dufaux zapewne bez szemrania sygnowaliby ów album swoim nazwiskiem. Jakościowo nie odbiega bowiem od nieco słabszych odsłon „Alphy” i „Jessici Blandy”. Tym większe brawa należą się autorowi skryptu tej historii, Thierry’emu Robberechtowi, kojarzonemu przede wszystkim z twórczością dla dzieci („Joséphine ange gardien”, „Le Smala”), który pomimo cugli zlecenia zdołał nie tylko odnaleźć się w tej opowieści, ale też dosycić ją stosowną dozą napięcia i poczucia osaczenia głównej bohaterki. Gdzie tylko może (i na ile tylko pozwalają mu ku temu warunki kontraktu) autor scenariusza stara się wymykać z przestrzeni jednoznacznie kojarzonych z brukselską biurokracją. Co prawda zadanie to niewdzięczne, bo i pole manewru Robberecht miał wyraźnie ograniczone. Niemniej jak na charakter publikacji z powierzonego mu zadania wyszedł on przysłowiową, obronną ręką.
Nieco krótszy rozpiętościowo (w zestawieniu ze standardowymi „frankofonami”) album wieńczy obowiązkowa agitka traktująca o roli parlamentu europejskiego, którą bez cienia żalu można sobie darować. Mimo, że cele tegoż tekstu wykazują pokrewieństwo z publikowanymi niegdyś w tzw. „Kolorowych Zeszytach” przesłaniami Jana Żbika, to jednak w porównaniu z rozbrajającymi tekstami „Supermana z MO” brak mu – co by nie mówić – osobliwego i na swój sposób zabawnego polotu.
Warstwa ilustracyjna to typowy przykład klasycznej maniery tzw. czystej kreski („ligne claire”) w jej realistycznej odmianie. Stąd na pierwszy rzut oka widoczne stylistyczne podobieństwo chociażby z publikowanymi także u nas „Władcami Chmielu”. Duet Marco Venanzi/Michael Pierret nie wydobywa się ponad ów schemat oferując jednak rzetelną i wciąż lubianą przez wielu czytelników stylistykę. Tym samym całość znamionuje przejrzystość i rzemieślniczą fachowość.
Chciałoby się rzecz: każdy reżim ma takie komiksy na jakie zasłużył. „Towarzysze Radziccy” spreparowali „Rok 1917. Jak to było?”, PRL „Żbika” i „Podziemny Front” (oraz na szczęście także wiele innych, znacznie wartościowszych tytułów), a III RP dorobiła się „Najczwartszej Rzeczypospolitej”. Na tym aż nazbyt „wyszukanym” tle „Operacja…” wypada zaskakująco udanie i przy odrobinie dystansu plasuje się w gronie frankofońskich sensacyjniaków tego pokroju, co serwowany niegdyś przez wydawnictwo Motopol „Frank Lincoln” czy „Public Relations”. Nic ponadto, a zarazem nic poniżej tej nie tak znowuż nisko zawieszonej poprzeczki.
Tytuł: „Operacja Czerwony Smok”
- Tytuł oryginału: „Opération Dragon Rouge”
- Na podstawie pomysłu Yannicka Laude’a
- Tekst: Thierry Robberecht
- Rysunki: Marco Venanzi i Michael Pierret
- Szata graficzna: Thierry Faymonville i Mathieu Gauthy
- Przekład z języka francuskiego: Sylwia Remiszewska i Ewa Stolarczyk-Makowska
- Wydawca: Casterman
- Data premiery: 2006 r.
- Oprawa: miękka
- Format: 21 x 29 cm
- Papier: offset
- Druk: kolor
- Liczba stron: 40
comments powered by Disqus