„Strefa Komiksu": „Maciej Łoś” - recenzja
Dodane: 16-01-2013 15:24 ()
Krzysztof Gawronkiewicz, Jerzy Ozga czy Robert Adler należą do grona twórców komiksu zwykle z miejsca kojarzonych przez ogół czytelników zainteresowanych wspomnianym medium. Tymczasem nie brak również postaci nieco mniej znanych, choć także próbujących swoich sił w realizacji obrazkowych historyjek. Do tej grupy plastyków (a przy okazji także scenarzystów) zalicza się Maciej Łoś.
Rzeczony, obok m.in. Nikodema Cabały, Łukasza Borowieckiego, Jacka Brodnickiego i Artura Chochowskiego, stanowił niegdyś podporę komiksowego działu „Magazynu Fantastycznego”. Zrealizowany wówczas (tj. w czasach rynkowego „żywota” wspomnianego pisma) materiał jak widać wystarczył na pokaźnych rozmiarów antologię zatytułowaną po prostu „Maciej Łoś”.
Czym kusi ów zbiór nowelek? Nade wszystko zaskakująco zgrabnie rozpisanymi scenariuszami. Z reguły są to krótkie opowiastki, wśród których raczej trudno wypatrywać sielskich widoczków (choć gwoli ścisłości zdarzył się „aż” jeden), urodziwych niewiast oraz przyjaźnie usposobionych „gierojów”. Realia fabuł snutych przez Macieja Łosia to przemieszanie postapokaliptycznych klimatów, odniesień do rzeczywistości III RP przełomu wieków z motywami zaczerpniętymi z prozy Howarda Philipsa Lovecrafta. Trzeba przyznać, że jest to mieszanka zaiste diabelska, przesycona turpizmem i makabreską. W kadrach dosłownie przelewa się od posoki i wyprutych wnętrzności, a wtórują im wijące się kłęby macek potomstwa niejakiego Dagona („Oni”) do spółki z poczynaniami zadowolonych z siebie sadystów („Łzy Anioła”). Nie obyło się bez znamion krytyki współczesności („P.U.P.”), co sytuuje autora w pozycji twórcy społecznie zaangażowanego. Wyraźnie dominuje jednak konwencja quasi-teologiczna z motywami charakterystycznymi dla mythic fiction.
Jak przystało na tytuły sygnowane przez „Strefę Komiksu”, również i tutaj nie zabrakło akcentów antyklerykalnych. Autor uczynił to jednak w nieco bardziej stonowanym natężeniu niż miało to miejsce w przypadku prac Nikodema Cabały tudzież Ryszarda Dąbrowskiego, a nawet pozwolił sobie na odrobinę wyzbytej zajadłości refleksji („Mroczne wody”, „Ksiądz”). We „Władcy Traw” odczuwalne jest nawet coś na kształt znamion moralizatorstwa. Z kolei w „Ostatnim Łapsie” daje się dostrzec tęsknotę za praworządnym herosem dążącym do uporządkowania świata nawet w warunkach ku temu skrajnie niesprzyjających. Zresztą występowanie śladowych elementów tzw. dobra pośród natłoku zwyrodnienia (Nodens w „Innsmouth”; stróż Lucyfera w „Wigilii Armagedonu”) wyróżnia Macieja Łosia w gronie „strefowych” twórców, zwykle kreujących jednoznacznie pejoratywną wizję rzeczywistości.
Mimo „zinowych” konotacji Maciej Łoś uniknął symptomatycznej dla większości tworzonych w tym duchu opowieści atrofii scenariusza (czy może trafniej – zupełnego zignorowania sensowności fabuły). Zaproponowane przezeń nowelki charakteryzują się przekonującymi pomysłami przy równoczesnym wprawnym ich prowadzeniu i – co najistotniejsze – zwykle umiejętnym spointowaniem. Tak się sprawy mają m.in. w „Dzień dobry mr. Giger” - być może hołdzie dla kunsztu projektanta „Obcego” i „Gatunku”. A to sztuka, która osobom próbujących swoich sił w komiksie awangardyzującym doby lat dziewięćdziesiątych udawała się co najwyżej incydentalnie.
Mimo, że większość tomu rozrysowano niechlujną manierą (czy jak kto woli w tzw. stylu brudnym) charakterystyczną dla większości polskich zinów schyłku wspomnianej dekady, to jednak znać tu eskperymentatorską werwę przy równoczesnej śmiałości w operowaniu bogactwem kreski. Sęk w tym, że taktyka „siankowania” to swoisty „miecz obosieczny”, która w rękach nie w pełni doświadczonego grafika niekorzystnie odbija się na ogólnej czytelności prac. Tak też jest tutaj, bo autor zdaje się kompletnie ignorować kompozycję powietrzną nie szczędząc kreski bez względu na stopień oddalenia rozrysowywanych elementów świata przedstawionego. Stąd też ogólnemu zachwianiu poszczególnych planów towarzyszy dopracowanie licznych detali przy równoczesnym przerysowaniu cech ukazywanych przezeń istot. Przy czym zinterpretowanie finalnego efektu pracy Łosia w kategorii tylko i wyłącznie warsztatowych niedostatków byłoby kompletnym nieporozumieniem. Zwłaszcza, że przyjęta przezeń maniera graficzna koresponduje z dokonaniami rysowników związanych z brytyjską sceną punkową lat osiemdziesiątych.
Zdobiąca okładkę ilustracja może wskazywać na znaczny, warsztatowy progres wspomnianego. A że powstała w kilka lat później niż większość zamieszczonego w tej publikacji materiału, tym mocniej wzbudza ciekawość wobec obecnej kondycji jego plastycznych umiejętności. Natomiast brak bliższych danych na temat autora (w przypadku tego typu antologii elementu wręcz niezbędnego) wypada potraktować jako edytorskie niedopatrzenie. Dotyczy to zresztą nie tylko tej pozycji, ale też analogicznych zbiorów poświęconych Ryszardowi Dąbrowskiemu i Arturowi Chochowskiemu.
Swego czasu Maciej Łoś dawał o sobie znać nie tylko na łamach „Magazynu Fantastycznego”, ale też m.in. „Krakersa” i „Nowej Fantastyki”. Wygląda na to, że wraz ze schyłkiem minionej dekady (a prawdopodobnie jeszcze wcześniej) rzeczony dołączył do grona tzw. twórców wygasłych. W tym kontekście naturalnym wydaje się skojarzenie z pewnym italskim wulkanem, również postrzeganym niegdyś w kategorii „bytu” nieaktywnego. Pewnego, letniego dnia Wezuwiusz jednak „przemówił”. I to – jak zapewne pamiętają czytelnicy najsłynniejszego utworu Edwarda Bulwera-Lyttona - nad wyraz skutecznie. Może zatem i Maciej Łoś - komiksiarz nie powiedział jeszcze ostatniego słowa?
Tytuł: „Strefa Komiksu”: „Maciej Łoś”
- Scenariusz: Maciej Łoś; gościnnie Łukasz Borowiecki
- Rysunki i okładka: Maciej Łoś
- Wydawca: Wydawnictwo Roberta Zaręby
- Data premiery: październik 2008 r.
- Oprawa: miękka
- Format: 21 x 29 cm
- Druk: czarno-biały/kolor
- Papier: offset/kreda
- Liczba stron: 76
- Cena: 24,90 zł
comments powered by Disqus