"Operacja Argo" - recenzja
Dodane: 24-02-2013 20:55 ()
Gdybym ktoś mnie zapytał, czyją ścieżką kariery podąża Ben Affleck, to bez wątpienia wspomniałbym o weteranie kina, który mimo ponad osiemdziesiątki na karku wciąż jest czynny zawodowo i stara się nie schodzić poniżej poziomu przyzwoitości. Mowa tu o Clincie Eastwoodzie. Czterokrotnie sięgał po Oscara, jednak nigdy nie otrzymał tej nagrody za rolę w filmie. Obecne pokolenie kojarzy Brudnego Harry’ego bardziej jako reżysera niż aktora. Podobnie rzecz ma się z Affleckiem, kiedy jego kariera stanęła pod znakiem zapytania, postanowił sprawdzić co kryje się po drugiej stronie kamery. Z wyborem trafił w dziesiątkę, a jego filmy udowadniają, że posiada zmysł reżyserski i nawet prostą historię potrafi przedstawić z odpowiednią dozą emocji.
„Operacja Argo” skupia się na wydarzeniach rozrywających się podczas irańskiej rewolucji, kiedy to, w listopadzie 1978 r., ambasada USA w Teheranie została zaatakowana przez demonstrujący tłum. Scena otwierająca film pokazuje szturm wzburzonej ludności na placówkę dyplomatyczną. Ochronie nie udaje się uspokoić rozjuszonej tłuszczy, która wdziera się do ambasady biorąc wszystkich tam obecnych na zakładników. Szczęśliwie, szóstce dyplomatów udaje się wyrwać z tego kotła i znaleźć schronienie w domu kanadyjskiego ambasadora. Niestety, nie rozwiązuje to ich problemu, bowiem z kraju ogarniętego rewolucyjną gorączką oraz antyamerykańskimi nastrojami trudno jest wyjechać niezauważenie. W dodatku, tylko kwestią czasu wydaje się odkrycie, że pośród zakładników brakuje zbiegłych dyplomatów.
Sprawa ląduje na biurku CIA, które zostaje zobligowane do opracowania misji ratunkowej. Wobec snucia niedorzecznych planów w postaci wycieczki rowerowej zimą przez teren Iranu, pomocy głodującym dzieciom czy przyjazdu zagranicznych nauczycieli, Tony Mendez, spec od eksfiltracji, proponuje – jak sam twierdzi – najlepszy ze złych pomysłów, który może się powieść. Postanawia wyciągnąć dyplomatów wmawiając przedstawicielom władzy ajatollaha Chomeiniego, że przybyli oni do Teheranu szukać plenerów i miejsc odpowiednich do nakręcenia filmu s-f. W tym celu angażuje do ryzykownego projektu uznanego charakteryzatora – Johna Chambersa (Oscar za „Planetę Małp”) oraz producenta Lestera Siegela. Szaleństwo o nazwie „Argo” otrzymuje zielone światło.
Obraz Afflecka składa się z dwóch części. Pierwsza pozwala nam przez moment zanurzyć się w świecie Hollywoodu, którego wszystkie blaski i cienie autorzy z niebywałą lekkością demaskują. Zorganizowanie kampanii promującej nieistniejący film na pewno przysporzyło im sporo dobrej zabawy. Druga połowa, przybycie Mendeza do Teheranu i wdrażanie w życie planu ewakuacji to już rasowy thriller, z sukcesywnie narastającym napięciem oraz przygotowaniem dyplomatów do odegrania najważniejszych ról w ich życiu. Mimo że łatwo przewidzieć zakończenie akcji, to trzeba uczciwie przyznać, że twórcy zadbali o zbudowanie nastroju zaszczucia i izolacji w nieprzyjaznym państwie, a powoli podnoszone napięcie w finale sięga zenitu, przykuwając widza do fotela. Na pewno wielka w tym zasługa scenariusza Chrisa Terrio, a także obsady. Affleck wiarygodnie oddał osobę agenta, na ręce którego złożono życie szóstki dyplomatów. Ze stoickim spokojem, skrywając najdrobniejsze przejawy emocji pod elegancką, lekko przyprószoną siwizną brodą, z wielkim opanowaniem przechodzi przez kolejne etapy ucieczki z Teheranu. Perełką w obrazie są kreacje Johna Goodmana oraz Alana Arkina, który brawurową rolą bezkompromisowego producenta filmowego o niewyparzonej gębie, a zarazem ciepłym usposobieniu zasłużył sobie na oscarową nominację. Wypowiedzenie przez niego słowa „Argo fuck yourself” na stałe wpiszą się w kanon kina.
Mało kto wie, że fikcyjny film, który był przykrywką eksfiltracyjnej misji, w istocie był materiałem opartym na realnym skrypcie. W tamtym okresie John Chambers dysponował scenariuszem do filmu s-f – „Lord of Light” – czyli planowanej ekranizacji nagradzanej powieści Rogera Zelaznego. Produkcja nigdy nie doszła do skutku, a Chambers wraz z Mendezem wykorzystali materiał na własne potrzeby. W finałowej scenie grupa filmowców przedstawia kontroli lotniska w Teheranie concept arty z filmu „Argo”. W ramach ciekawostki warto wspomnieć, że słynny amerykański rysownik, Jack Kirby, stworzył storyboardy i grafiki konceptualne przeznaczone do produkcji „Lord of Light”.
Po obejrzeniu „Operacji Argo” stanowczo powiedziałem, że wierzę w Bena Afflecka i uważam, że jego dzieło to przykład ekscytującego kina, zgrabnie łączącego inteligentną akcję z rozrywką. Wielkim niedopatrzeniem należy nazwać pominięcie przez Amerykańską Akademię Filmową nominacji Afflecka dla najlepszego reżysera. Mam za to nadzieję, że „Operacja Argo” otrzyma statuetkę w kategorii najlepszego filmu, bowiem pozostawiła konkurencję daleko w tyle, zgarniając Złote Globy, a także najważniejsze laury na Starym Kontynencie. Jeżeli tak się nie stanie, to pozostanie tylko krzyknąć: „Oscars – fuck yourself”.
9/10
Tytuł: "Operacja Argo"
Reżyseria: Ben Affleck
Scenariusz: Chris Terrio
Obsada:
- Ben Affleck
- Bryan Cranston
- John Goodman
- Alan Arkin
- Clea Duvall
- Victor Garber
- Tate Donovan
- Christopher Denham
- Kerry Bishé
Muzyka: Alexandre Desplat
Zdjęcia: Rodrigo Prieto
Montaż: William Goldenberg
Scenografia: Sharon Seymour
Kostiumy: Jacqueline West
Czas trwania: 120 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus