Andriej Diakow w Polsce + fragment czwarty "W mrok"
Dodane: 20-11-2012 07:40 ()
Andriej Diakow, autor bestsellerowego „Do światła”, przyjedzie do Polski w związku z niedawną premierą swojej drugiej książki zatytułowanej „W mrok”.
Insignis Media, wydawca serii Uniwersum Metro 2033, 24 listopada weźmie udział w Festiwalu Fantastyki Falkon w Lublinie. Wydawnictwo będzie miało swoje stoisko w hali głównej, zaaranżowane na postapoakliptyczną kawiarenkę z piterskiego czy też moskiewskiego metra. W kawiarni będzie można skosztować herbaty z samowara, serwowanej w oryginalnych metalowych kubkach Metro 2033. Przy jednym z kawiarnianych stolików zasiądzie Andriej Diakow, autor „Do światła” i „W mrok” – będzie można z nim porozmawiać, zadać mu pytania, poprosić go o autograf. W kawiarence obecni będą przedstawiciele wydawnictwa, bezpośrednio zaangażowani w prace nad książkami ukazującymi się w ramach Uniwersum Metro 2033. Ciekawi „kuchni” redakcyjnej, będą mogli o nią zapytać.
Wszyscy, którzy zechcą upamiętnić swoją wizytę w kawiarence Metra 2033, będą mogli się przebrać w stalkerski strój, przygotowany przez ogranizatorów i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie w towarzystwie innych stalkerów. Zdjęcie zrobi profesjonalny fotograf i zostanie wysłane pod wskazany adres.
W samo południe w sali konferencyjnej na terenie festiwalu odbędzie się konferencja Andrieja Diakowa, podczas której opowie o swoich książkach i udzieli odpowiedzi na pytania.
Udział Insignis Media w Falkonie jest okazją, by pierwszy raz zebrać w jednym miejscu (w sobotę 24 listopada) czytelników skupionych wokół portalu Uniwersum Metro 2033. Na stronie www.metro2033.pl, jako jeden z tematów forum, znajduje się lista obecności na festiwalu. Wszyscy zarejestrowani użytkownicy portalu, którzy wpiszą się na tę listę i przyjadą na pierwszy zlot fanów Uniwersum Metra 2033 otrzymają w nagrodę oryginalną zapalniczkę z logo Uniwersum.
Tymczasem zaś na stronie www.metro2033.pl publikujemy kolejny fragment nowo wydanej książki „W mrok”. Zachęcamy do lektury i wysłuchania fragmentu w interpretacji Krzysztofa Gosztyły. Tym razem przeczytacie i posłuchacie między innymi o tym, co Gleb znalazł w tajnym pokoju Tarana.
Fragment powieści można odsłuchać, {download wm4txt | pobrać} lub przeczytać poniżej:
FRAGMENT CZWARTY
Gleb poluzował sznurek i potrząsnął plecakiem. Na beton wysypały się zakurzone płyty gramofonowe. Na niektórych z nich zachowały się jeszcze na wpół zbutwiałe strzępy okładek. Te chłopiec pracowicie oczyszczał z resztek papieru i niedbale rzucał na stertę.
Taran siedział przy kuchennym stole, z zainteresowaniem obserwując przybranego syna. Od zakończenia tamtej dziwnej historii z Exodusem minął ledwie miesiąc, ale przez ten czas chłopiec okrzepł, nabrał sił i nawet mówił teraz z jakąś udawaną powagą. Stalker uśmiechnął się do własnych myśli i dalej patrzył, jak Gleb, zagryzając wargi, gorliwie nawleka winylowe krążki na kawałek drutu.
– Po kiego ci ich tyle? – Taran nie wytrzymał.
– Jutro przybywa karawana handlowa ogryzków. Cała Moskiewska świętuje! Robią z tego różne talizmany. Ładne. A w piwnicy wala się cała kupa krążków! Wymienię u ogryzków na kilka amuletów.
– Krążki… – fuknął stalker, wstając ze stołka. – Zaraz ci pokażę coś ciekawego.
Parę minut później ze składziku dobiegł łoskot spadających naczyń przemieszany z przekleństwami. Z głośnym brzęknięciem, uderzając o futrynę, na korytarz wyjechała pogięta emaliowana miednica. W ślad za nią, kichając od kurzu, wyszedł stalker, niosąc dziwne urządzenie. Gleb nie miał jeszcze do czynienia z takim sprzętem. Na dole drewniana lakierowana skrzynka, z boku krótka korbka, na górze wygięty metalowy kielich niewiadomego przeznaczenia.
Chłopcu od razu przypomniało się, że w podobnej maszynie ciotka Agata z Moskiewskiej mieliła farsz do wieprzowej kiełbasy. Od wspomnień o smakołyku natychmiast zaburczało mu pożądliwie w brzuchu, jednak stalker, jak się zdawało, nie zamierzał wykorzystywać zagadkowego sprzętu jako maszynki do mięsa. Zamiast tego ze sterty płyt winylowych wyciągnął na chybił trafił taką w lepszym stanie, przetarł powierzchnię rękawem i starannie umieścił ją na tarczy gramofonu. Gleb z zainteresowaniem obserwował manipulacje przybranego ojca, jednak kiedy z metalowego wnętrza urządzenia, poprzez szumy i trzaski, przebiły się pierwsze dźwięki gitary, wpadł w odrętwienie, w oczarowaniu wodząc wzrokiem za miarowymi obrotami płyty.
– Co to jest? – zapytał w końcu.
Ale stalker podniósł tylko palec do ust, nakazując synowi milczenie. Wkrótce do gitarowych treli dołączył przenikliwy młodzieńczy głos.
„Zasypia błękitny Zurbagan…” – zaintonował śpiewak nieoczekiwanym falsetem.
Taran wzdrygnął się, spoglądając ze zdziwieniem na adapter.
A za horyzontem huragan,
Z harmidrem i hukiem niesłychanym
Wyrusza w drogę do Zurbaganu…
– Też wybrałem… – Stalker skrzywił się. – Już myślałem, że będą Scorpionsi albo Metallica. A to wycie Presniakowa.
Ale Gleb słuchał piosenki uważnie i dopiero kiedy melodia ucichła, obrócił się do Tarana.
– Opowiedz mi o Zurbaganie, co?
– No… Wiesz przecież, że żaden ze mnie mistrz w trzepaniu ozorem. – Stalker zaczął ospale grzebać w winylach, starając się odczytać tytuły na wyblakłych etykietkach. – To jest ogólnie takie baśniowe miejsce… No… taka jakby legenda. Piękne miasteczko nad morzem… Ulice, mosty, kamienne nabrzeże… Port pełen statków… Jednym słowem miasto marzeń. Poszukam opowiadań Aleksandra Grina u tych paserów z Siennej. Jak się uda, to sam poczytasz i zrozumiesz.
– A dlaczego nad morzem? Przecież to miasto jest głęboko pod ziemią. Skąd tam woda?
Taran przestał grzebać w płytach i spojrzał uważnie na syna.
– Kto ci to powiedział?
Chłopiec zawahał się, zabawnie marszcząc zadarty nos.
– Wszyscy tak mówią…
– Gleb?…
Kiedy stalker mówił w ten sposób, przymilnie i lakonicznie, lepiej z nim było nie żartować, dlatego chłopak nie wytrzymał surowego spojrzenia przybranego ojca i szczerze powiedział:
– Taki katorżnik na Zwiozdnej mi opowiedział, że niby gdzieś głęboko pod metrem jest ukryte miasto Zurbagan. Wielkie, jasne, całe w kwiatach. I widno tam jest jak w dzień. I każdy ma swoje osobne mieszkanie. Wyobrażasz sobie, każdy! – Chłopak uśmiechnął się z rozmarzeniem, ale, dostrzegając napięte spojrzenie ojca, błyskawicznie spoważniał. – Rozumiem, że to tylko legenda, ale za to jaka piękna…
– Gleb – przerwał mu stalker. – Co ci mówiłem na temat katorżników?
– Ale wujek Pachom był tuż obok. Przecież wiesz, że z nim jestem bezpieczny i…
– A więc tak. Jak się dowiem, że samowolnie biegasz po tunelach, będzie lanie. Zapamiętaj. A Pachomowi muszę koniecznie powiedzieć, żeby gonił cię ze Zwiozdnej gdzie pieprz rośnie! Nie ma co się włóczyć wśród jakiejś hołoty!
Chłopiec zasępił się. Wizyty w szybie, który komuniści uparcie kopali, starając się dostać do Moskwy, należały do jego ulubionych zajęć. Kogóż to nie rzucał tam los! Dawne zbiry, kieszonkowcy, wszelkiej maści aferzyści… Chociaż zdarzali się też zwykli ludzie, którzy trafili tam przeważnie za długi. Komuniści cieszyli się z każdego – kajdany na nogi, łopaty w zęby i naprzód, rąbać drogę do jasnej przyszłości!
Wujek Pachom – ogromny, barczysty chłop, prawie równego wzrostu z Dymem – dość często przychodził na Zwiozdną. Jasna sprawa: miał poważny interes, czyli broń, a punkty handlowe nieomal w całym metrze. Nawet Mazuty uważają Pachoma za głównego konkurenta – za długo już i zbyt skutecznie para się handlem pukawkami. A skąd je bierze –jeden Bóg wie.
Rusznikarz znał Tarana nie tylko ze słyszenia: stalker uratował mu kiedyś życie. Na powierzchni, jasna sprawa… Tak więc była to bardziej niż przydatna znajomość. Pachom odnosił się z szacunkiem do Gleba, i to już od pierwszego spotkania. Nieraz rozpuszczał go, przynosząc mu rozmaite ciekawe rzeczy – a to jakąś książkę o broni, a to solniczkę z łuski po pocisku. A niedawno podarował mu prawdziwą gwiazdkę do rzucania! Wprawdzie chłopiec nie zapamiętał dziwnej nazwy, ale jakoś niezręcznie było się dopytywać – w końcu nie jest już dzieckiem, powinien takie rzeczy wiedzieć.
Teraz, widać, trzeba będzie zaczekać ze Zwiozdną, dopóki Taran nie zmięknie. A że zmięknie to pewne – nie potrafi zbyt długo być surowy, za bardzo go kocha. Niby stara się tego nie okazywać, ale Gleba niełatwo zwieść. Po pamiętnej wyprawie do Kronsztadu są teraz jak papużki nierozłączki. Chłopiec uśmiechnął się.
– Czego zęby suszysz, nicponiu? – Taran przestał już marszczyć brwi, pakował właśnie plecak na drogę. Paczka sucharów, puszka tuszonki, strzykawki z mętnym płynem…
Uwadze chłopca nie umknęło, że ojciec nagle zaczął się spieszyć. Widocznie poczuł nadchodzący atak choroby i nie chciał kłuć się przy synu. Przypadłość stalkera nasilała z każdym dniem. Jad diabła błotnego wciąż nadszarpywał mu zdrowie, a napady za każdym razem były cięższe i dłuższe. Surowica Wegan nie działała już tak skutecznie jak kiedyś i Gleb, obserwując ojca, niejednokrotnie dostrzegał, jak ten czasem pochmurnieje, sprawdzając zapasy drogocennego lekarstwa.
Taran wyekwipował się i skinął chłopcu na pożegnanie.
– No, bywaj! Czas na mnie. Przejmujesz dowodzenie. Do drzwi…
– Pamiętam przecież wszystko! – Gleb pokiwał głową. – Do drzwi nie podchodzić. Cicho siedzieć. Z broni nie strzelać. Długo cię nie będzie?
– A kto ich tam wie, co się u nich stało. Mazuty mówią, że coś nadzwyczajnego… Pójdę, rozeznam się. Myślę, że obrócę w jedną dobę.
– A nie mogę iść z tobą?
– Nie tym razem, Gleb. Nie ma potrzeby, żebyś słuchał, jak dorośli wujkowie się awanturują. Trzymaj się!
Stalker znieruchomiał w drzwiach. Odwrócił się na moment, uśmiechnął do syna i dał nura w mrok korytarza.
Drzwi się zatrzasnęły. Głucho zgrzytnęła stalowa zasuwa. Gleb wrócił do sterty płyt gramofonowych i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że z powodu nieobecności Tarana trzeba będzie odwołać nadchodzącą transakcję handlową z ogryzkami. No i dobrze! Za to dzięki tej „muzycznej maszynce do mięsa” dla krążków znajdzie się właściwsze zastosowanie!
Przeszedłszy zaledwie parę kroków ciemnym korytarzem, Taran osunął się pod ścianą i cicho, tak żeby Gleb go nie słyszał, zajęczał, nie mogąc opanować nieznośnego bólu. Igła strzykawki z charakterystycznym syknięciem weszła w mięsień. Stalker odruchowo zwinął się w kłębek, czekając, aż atak minie. Serce waliło mu jak oszalałe, na czole pojawiły się wielkie krople potu. Po raz pierwszy, odkąd pamięta, Tarana zakłuło w piersi – straszna choroba robiła swoje…
comments powered by Disqus