"Hotel Transylwania" - recenzja
Dodane: 11-11-2012 16:22 ()
Dziecięciem będąc uwielbiałem komedie z udziałem Abbotta i Costello – pary komików, którym nie straszne było stawianie czoła przeróżnym maszkarom wyprodukowanym na potrzeby obrazów grozy. Zastanawiałem się wtedy, iż fajnym pomysłem byłoby zebranie całej tej ferajny potwornie strasznych monstrów do jednego filmu, gdzie mieliby carte blanche na zabawianie. Po latach ktoś wpadł na podobny koncept.
Ludzie to przerażające potwory, nietolerancyjne dzikie bestie, prześladujące bogu ducha winnych mieszkańców mroku. Odkąd jednak hrabia Dracula wpadł na pomysł swoistego azylu dla wszystkich odszczepieńców, mogą się oni czuć w jego pensjonacie nieskrępowani i bezpieczni. Mowa o tytułowym hotelu Transylwania – utopijnym miejscu, gdzie każde indywiduum znajdzie dla siebie przytulny kąt. Poczciwy Drac budował to niedostępne dla przeciętnego śmiertelnika zamczysko z myślą o swojej ukochanej córce – Mavis. Cóż może leżeć głębiej na sercu poczciwego krwiopijcy niż miłość do swojej pociechy? Jak co roku zbliżają się urodziny nastoletniej wampirzycy, więc z każdego zakątka na świecie przybywają przeróżnej maści stwory. Urządzenie przyjęcia z pompą to nie lada wyzwanie, nawet dla przebiegłego księcia ciemności.
„Hotel Transylwania” raczej nikogo nie zaskoczy zawiłą fabułą, wszystko jest przewidywalne jak w większości przypadków kina familijnego. Spuszczone ze smyczy potwory okazują się niezwykle sympatyczną i imprezową hałastrą. Po całym roku straszenia tudzież ukrywania się przed ludźmi wychodzi z nich prawdziwa natura. Nie wspominając już o ich wokalnym zacięciu. Prym wiedzie Mumia uroczo pląsająca między zaproszonymi gośćmi, wilkołak – dzieciorób sprawia wrażenie wypalonego urzędnika, przeżywającego kryzys wieku średniego, potwór Frankensteina dosłownie dwoi się i troi rozchodząc się w szwach, a Quasimodo koniecznie chce wrzucić coś na ruszt. Słowem - jest wesoło.
Animacja Genndy’ego Tartakovsky’ego (debiut kinowy) prócz komedii pomyłek to również opowieść o trudnym okresie dorastania, wzajemnym zaufaniu oraz pierwszej miłości. Każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej, ale nie zawsze z dobrymi intencjami idą w parze rozsądne decyzje. W tym elemencie twórcy nie wybijają się poza stereotypową przeciętność, ale na szczęście wątek wkraczającej w dorosłość Mavis nie przekracza granicy przystępnego dydaktyzmu.
Niewątpliwie na „Hotelu Transylwania” będą się świetnie bawić zarówno młodzi widzowie, jak też ich nieco starsi opiekunowie. Gagi, śmieszne scenki i cięte riposty sypią się jak z rękawa, a nawet jeśli pojawia się widmo nudy to zaraz zostaje skonsumowane przez przypadkowego zombiaka. W sumie jedynym zarzutem jaki można wysunąć pod adresem twórców to wykorzystanie potencjału lokatorów zamczyska jedynie w połowie. Patrząc na indywidualne predyspozycje Mumii, niewidzialnego człowieka, Draculi czy potwora Frankensteina stać ich na znacznie więcej. Okazja do pójścia na całość nadarzy się niechybnie w zapowiadanym sequelu. Na poprawę humoru animacja jak znalazł.
6,5/10
Tytuł: "Hotel Transylwania"
Reżyseria: Genndy Tartakovsky
Scenariusz: Peter Baynham, Robert Smigel, Dan Hageman, Kevin Hageman,
Todd Durham
Obsada: (głosy)
- Adam Sandler
- Andy Samberg
- Selena Gomez
- Kevin James
- Fran Drescher
- Steve Buscemi
- Molly Shannon
- David Spade
- CeeLo Green
- Jon Lovitz
Muzyka: Mark Mothersbaugh
Montaż: Catherine Apple
Scenografia: Marcelo Vignali
Czas trwania: 91 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus