„Tajfun”: „Bez kompromisów” - recenzja
Dodane: 21-10-2012 21:40 ()
„He’s Alive! – jak mógłby zakrzyknąć czytelnik z rozrzewnieniem wspominający czasy świetności „Świata Młodych”. Bo pomimo niemal dwóch dekad od „zgonu” harcerskiego tygodnika, najsłynniejszy bohater publikowanych na jego łamach komiksów SF powraca do gry!
W bieżącym roku Tajfun miał już sposobność „brylować” na kartach albumowych reedycji opowieści publikowanych niegdyś w „Świecie Młodych” („Na tropie Skorpiona”, „Monstrum”) oraz całkowicie nowej (choć niestety niedokończonej) fabuły zatytułowanej „Synonim zła”. Wraz z 23. Międzynarodowym Festiwalem Komiksu wielbiciele klasyki polskiego komiksu doczekali się kolejnej odsłony przypadków wyjątkowo zaradnego agenta „Nino”. Tym razem zaprezentowano je w formule antologii, na którą składa się pięć opowieści. Kolejnym, istotnym novum jest okoliczność, że Tadeusz Raczkiewicz jako scenarzysta ustąpił pola m.in. swemu dobremu znajomemu Piotrowi Ponaczewnemu (zrealizowali wspólnie m.in. „Tajemnice Kamiennego Lasu” oraz „Farę – Bramę do gwiazd”) i tym samym po raz pierwszy rozrysował swojego sztandarowego bohatera według wytycznych osób innych niż on sam. Uprzedzając nieco fakty można śmiało stwierdzić, że efekt końcowy nie tylko nie zaburza prawideł świata przedstawionego pierwowzoru, ale wręcz sprawia wrażenie konsekwentnej kontynuacji pomysłów gubińskiego twórcy. Zwłaszcza, że zarówno wspominany Piotr Ponaczewny, Łukasz Chmielewski jak i Maciej Szatko z szacunkiem odnieśli się wobec dorobku Raczkiewicza umiejętnie cytując klasyka rodzimych opowieści obrazkowych.
Pierwsza z zawartych tu historii („Bez kompromisów”) na swój sposób może stanowić nawiązanie do „Na tropie Skorpiona”, w której to opowieści Tajfun zmuszony był zmierzyć się z niestroniącymi od materiałów wybuchowych terrorystami. Podobnie rzecz się ma i tutaj, bo osią fabuły jest zamach bombowy, do którego doszło w biurowcu pewnej korporacji. Na kanwie tragicznego zdarzenia dowiadujemy się, że obok Kriss i Maar w życiu Tajfuna istotną rolę odegrała jeszcze co najmniej jedna kobieta. Tym samym cała sprawa nabiera wydźwięku nad wyraz osobistego…
„Ważna przesyłka” bezdyskusyjnie zdradza zależność stylistyczną wobec „Zagadki układu C-2”, co – aby nie było wątpliwości – w żadnym wypadku nie powinno być traktowane jako zarzut. W tej zwięzłej nowelce Tajfun wyrusza na planetę zamieszkiwaną przez rasę wrażo usposobionych wobec ludzkości humanoidów. Jego zadanie polega na odzyskaniu pojemnika z substancją szczególnie ważną dla dyplomaty z planety Xinao. Ważkość tej misji jest tym delikatniejsza, że przedstawiciele Ziemi usilnie starają się o zawarcie sojuszu z rodzimym globem Xinoańczyka. Z pozoru „dziecinnie prosta” wyprawa doczekuje się zaskakującego finału…
Z kolei „Dwadzieścia kilka takich dni w roku…” to dowód na trawiący Tajfuna pracoholizm oraz wrażliwość na problemy w skali nie tylko kosmicznej. Przy tej okazji korzysta on z wsparcia dawnego alianta – samuraja Sato – prawdopodobnie jednej z najbardziej pamiętnych osobowości całego cyklu.
W „Strukturze atomu” Piotr Ponaczewny pozwolił sobie na odrobinę zgrabnie ujętej (a przy tym nie wolnej od humoru) przewrotności. Przy czym także i w tym przypadku okazało się, że nawet na urlopie Tajfun nie potrafi zbyt długo usiedzieć na przysłowiowych czterech literach szwendając się gdzie tylko popadnie.
Najdłuższa z zawartych w albumie historii – „Ucieczka z North Branch” – bazuje na motywach znanych z „Afery Bradleya”. To właśnie na jej kartach debiutował przywołany chwilę temu Sato i stąd też jego obecność w „Ucieczce…” wydaje się okolicznością jak najbardziej naturalną. Oprócz niego na komiksową „scenę” powraca także sam Bradley, swego czasu monopolista w handlu narkotyczną substancją określaną (zapewne nie bez sugestii PRLowskiej cenzury) mianem stężonego płynu oraz zamieszkujący „Planetę o Dwóch Słońcach” Takeni (chyba najbardziej intrygująca rasa pozaziemska wykreowana przez Tadeusza Raczkiewicza), a pośrednio także pozostali towarzysze Tajfuna z czasów pierwszej rozprawy z Bradleyem (James, Ivan i Han). Nie zabrakło również „Rexa”, międzyplanetarnego pojazdu Tajfuna, za sprawą którego dokonał on bodajże najbardziej spektakularnego/absurdalnego wyczynu w swojej dotychczasowej karierze (nieco bardziej wiekowi czytelnicy zapewne domyślą się o co chodzi)…
Dramaturgia każdej z pokrótce streszczonych opowieści jest bez zarzutu. Zrealizowano je według spójnych, przekonujących pomysłów i z wprawnym nawiązywaniem do pierwowzoru. Stanowią przy tym dowód, że przygody Tajfuna znakomicie sprawdzają się również w postaci krótkich form. Przysłowiową solą w oku jest co najwyżej aż nazbyt pośpieszne zakończenie ostatniej historii („Ucieczka…), która przy nieco większej ilości miejsca zapewne miałaby szansę stać się pełnowymiarową, samodzielną fabułą.
Ogólna jakość ilustracji wskazuje, że Tadeusz Raczkiewicz najwyraźniej nie traci dobrej formy zachowując charakterystyczny i jedyny w swoim rodzaju graficzny wdzięk. Rzecz jasna nie mogło zabraknąć brawurowo nakreślonych scen akcji, którymi zaskarbił on sobie przychylność co najmniej jednego pokolenia wielbicieli komiksu. Zdarzają się co prawda okazjonalne błędy rysunkowe spowodowane np. niewłaściwym ujęciem perspektywy linearnej (m.in. Sato – a zwłaszcza jego katana – na str. 25 i 28) tudzież nie w pełni dopracowane (chwilami sprawiających wrażenie jakby naprędce porzuconych) obszary scenografii. Niepokoi również chyba aż nazbyt mocarna dłoń obecnej na okładce Maar, jak również dzierżona przez nią nieproporcjonalnie wielka spluwa. Przytoczone mankamenty należy jednak potraktować jako cześć unikalnej stylistyki „ojca” Tajfuna. Na marginesie wypada wspomnieć, że nieskrępowany obostrzeniami cenzury Raczkiewicz pozwolił sobie na zamieszczenie odrobiny tzw. golizny. Biorąc pod uwagę uwarunkowania okresu PRL taka śmiałość w czasach funkcjonowania „Świata Młodych” byłaby najzwyczajniej nie do pomyślenia.
Starannej oprawy edytorskiej (lakierowana okładka, dobrej jakości papier) nie psują nawet drobne literówki. Jedyne co zaburza radość z czytania to świadomość, że pierwsze dwa tomy cyklu („Zagadka Układu C-2” i „Afera Bradleya”) wciąż nie doczekały się równie udanej reedycji… Szkoda, bo ujednolicona edycja całości perypetii wąsatego agenta z pewnością nadałaby serii dodatkowego, w pełni przynależnego jej blichtru. Niestety jak dotąd nie odnaleziono oryginalnych plansz z kolorystyką autorstwa Tadeusza Raczkiewicza, co znacznie utrudnia możliwość tego typu reedycji. Chociaż kto wie, jakie miłe niespodzianki przyniesie nam przyszłość… Oby także kolejne antologie tego sortu co „Bez kompromisów”.
Tytuł: „Tajfun": "Bez kompromisów”
- Scenariusz: Łukasz Chmielewski, Piotr Ponaczewny, Maciej Szatko
- Rysunki: Tadeusz Raczkiewicz
- Wydawca: Ongrys
- Data premiery: 6 października 2012 r.
- Okładka: miękka
- Format: 215 x 290 mm
- Papier: offset
- Druk: kolor
- Liczba stron: 52
- Cena: 35 zł
Dziękujemy wydawnictwu Ongrys za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus