"Bogowie ulicy" - recenzja

Autor: Paulina Adamczyk Redaktor: Motyl

Dodane: 27-12-2012 06:08 ()


Los Angeles, określane miastem aniołów czy kreatywnej stolicy świata, niestety ma także swoją ciemną stronę. Rosnąca liczba latynoskich i afroamerykańskich gangów sprawiła, że metropolia przybrała jeszcze jedno określenie - „Gangowej stolicy Stanów Zjednoczonych”.

Bohaterowie „Bogów ulicy” może na ogół nie zajmowali się walką z przestępczością z najwyższej półki, ale często w swojej pracy mieli do czynienia z handlarzami narkotyków czy porachunkami na dzielnicy między dwiema zwaśnionymi mafiami. Brian (Jake Gyllenhaal) i Mike (Michael Peñabo), bo to o nich mowa, są przyjaciółmi, a zarazem partnerami w pracy. Zawód, który wykonują nie jest dla nich jedynie sposobem na zarabianie pieniędzy, ale przede wszystkim pasją. Czują się strażnikami ulic, które patrolują. Pomagają innym często ryzykując własne życie. Może się wydawać, że to ludzie bez skazy. Nic bardziej mylnego. Mundurowi mają też swoje wady. Wielokrotnie górę biorą u nich emocje, a zbytnia pewność siebie doprowadza ich do niebezpiecznych sytuacji.

Gyllenhaal i Peñabo stworzyli naprawdę zgrany duet aktorski. Widać, że była między nimi chemia. Widz od razu zaczyna im sympatyzować i kibicuje ich dokonaniom. Myślę, iż wynika to z tego, że policjantów obserwujemy nie tylko w godzinach pracy, ale też w domach czy na rodzinnych imprezach. Wzajemne relacje, rozmowy i żarty są bardzo realistyczne, a przy okazji niezwykle śmieszne. Film określa się jako gatunkową sensację czy też thriller. Moim zdaniem każdy widz bez najmniejszych problemów odnajdzie w nim także elementy komedii oraz dramatu.

Co jeszcze sprawia, że utożsamiamy się z bohaterami? Praca kamery. Widzimy nie tylko profesjonalne obrazy, ale też filmowane z ręki przez jedną z głównych postaci. Na początku taki sposób operatorki trochę mnie męczył. Jednak historia tak wkręca, że kompletnie przestało mi to przeszkadzać. Sceny mogą być dla niektórych zbyt chaotyczne, ale dzięki takiej metodzie tworzenia obrazu jesteśmy bliżej tego, co oglądamy. To aspekt, który bardzo wyraźnie odróżnia to dzieło od wielu innych, podobnych gatunkowo. Momentami mamy wrażenie, że oglądamy vloga, kręconego przez amatora dla swojego kanału na youtube. To sprawia, że stajemy niemal obok głównych bohaterów, film odbieramy tak jakbyśmy siedzieli z nimi w radiowozie i wspólnie wspominali na przykład swój pierwszy raz. Również w momentach trudnych, wręcz dramatycznych przynajmniej ja czułam się związana z Mikem i Brianem – w decydujących scenach serce samo chciało wyskoczyć. Twórcy tego dzieła niewątpliwie osiągnęli zamierzony efekt. Nie pamiętam już produkcji, która tak bardzo trzymałaby w napięciu.

„Bogowie ulicy” poruszają też ważny aspekt społeczny. Możemy poznać i przeanalizować motywy działań amerykańskich bandytów. Dzięki tej obserwacji czarne charaktery nie wydają nam się czymś niezwykle odległym, a raczej zdajemy sobie sprawę, że niemal każdy po serii niefortunnych zdarzeń może sięgnąć dna.

W kuluarach coraz głośniej mówi się o tym, że film Davida Ayera ma szansę na Oscara, a nawet kilka statuetek w różnych kategoriach. Powiem szczerze, że taki obrót sprawy w ogóle by mnie nie zdziwił, a nawet więcej – będę zdziwiona, jeśli któryś z głównych bohaterów nie otrzyma tej nagrody za rolę pierwszoplanową. Jeżeli rozważacie czy wybrać się do kina na tę opowieść to już się nie zastanawiajcie. Gwarantuje, że nie będziecie żałować.

 

Tytuł: "Bogowie ulicy"

Reżyseria: David Ayer

Scenariusz: David Ayer

Obsada:

  • Jake Gyllenhaal
  • Michael Peña
  • Natalie Martinez
  • Anna Kendrick
  • David Harbour
  • Frank Grillo
  • America Ferrera     

Muzyka: David Sardy

Zdjęcia: Roman Vasyanov

Montaż: Dody Dorn

Scenografia: Devorah Herbert

Kostiumy: Mary Claire Hannan

Czas trwania: 109 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus