Sleeping Dogs - recenzja
Dodane: 19-09-2012 12:03 ()
Korekta: Motyl
Jeśli nudzi się wam ciągłe odwiedzanie w sandboxach różnego rodzaju amerykańskich miast (nawet tych zmyślonych), to właśnie na rynku pojawiła się miła odskocznia. Mowa oczywiście o Sleeping Dogs, które kusi przybyszów swoim oryginalnym, „hongkongskim" klimatem.
Gdyby tak prześledzić od początku historię powstawania Sleeping Dogs, to można dojść do wniosku, że pojawienie się tej gry na rynku jest cudem. Produkcja najpierw zaczynała jako kolejna część serii True Crime, co do której recenzenci z całego świata nie mogli się zgodzić - czy jest to totalny gniot, czy też „coś" na sensownym poziomie (ja osobiście zaliczam się do tego pierwszego obozu). Jednak jak się okazało, produkcja której pełny tytuł miał brzmieć True Crime: Hong Kong nie zadowoliła panów z Activision, przez co postanowili oni skasować projekt (który wtedy znajdował się w dość późnym stadium zaawansowania). Na szczęście kilka miesięcy później okazało się, że prawa wydawnicze wykupiło Square Enix, które pozwoliło ekipie z United Front Games na dokończenie swojego dzieła - tym razem pod zupełnie nowym tytułem, jaki znamy obecnie.
Kołysanka dla pieska
Głównym bohaterem gry jest Wei Shen - policjant, który w wieku 10 lat przeniósł się wraz z rodziną z Hongkongu do San Francisco. Po ukończeniu z wyróżnieniem akademii policyjnej powrócił do rodzinnego miasta, aby pod przykrywką zinfiltrować oraz rozbić tamtejszą triadę Sung On Yee. Chociaż zarys fabuły nie wygląda zbyt obiecująco, to muszę przyznać, że to właśnie opowiadana historia sprawiła, że przy tej produkcji bawiłem się świetnie.
Przez całą grę Wei jest targany licznymi emocjami. Miota się on pomiędzy swoim policyjnym obowiązkiem a lojalnością wobec członków triady, którzy z czasem robią się dla niego jak rodzina. Chociaż animacje twarzy nie należą do ścisłej czołówki, to i tak oglądając przerywniki filmowe poniekąd widać, jakie emocje w danej chwili towarzyszą postaciom, co pozwala na mocniejsze zagłębienie się w ten mroczny i nieprzyjazny świat, rządzony przez triady.
Sama rozgrywka jest podzielona niejako na trzy części. Pierwsza to misje wykonywane na polecenie policji. Są to różnego rodzaju dochodzenia, podzielone na kilka części. Po zapoznaniu się ze szczegółami sprawy (np. z problemem grasującego seryjnego mordercy) najczęściej musimy udać się na miejsce przestępstwa. Korzystając z odpowiedniego przebrania możemy niepostrzeżenie przemknąć pomiędzy osobami pilnującymi danego terenu i poszukać dodatkowych informacji. Często przydaje się do tego smartfon, który nosi przy sobie Wei. Ta mała maszynka jest w stanie nie tylko robić zdjęcia, ale również umożliwia podkładanie podsłuchów, łamanie zabezpieczeń czy otwieranie sejfów. Wszystkie te czynności wiążą się z prostymi, ale przyjemnymi grami logicznymi. Po rozwiązaniu sprawy możemy skontaktować się z odpowiednią osobą w policji lub w niektórych przypadkach sami zakończyć śledztwo. Udane misje, podczas których przestrzegaliśmy prawa (czyli np. nie niszczyliśmy otoczenia samochodem ani nie potrącaliśmy przechodniów) są nagradzane specjalnymi punktami. Wypełniają one coś na kształt paska doświadczenia, który po zapełnieniu pozwala nam awansować na kolejną rangę. Każdy awans wiąże się z nowym punktem umiejętności, który możemy wydać na dowolną odblokowaną umiejętność na drzewku policyjnym. Dzięki temu np. Wei będzie mógł korzystać z wytrychu podczas włamywania się do samochodów, zamiast wybijać szyby i uruchamiać w ten sposób alarm.
Druga część, którą można by nazwać właściwą, to misje wykonywane dla triady. Na początku zlecane nam są proste robótki, w stylu przynieś, podaj, pobij. Jednakże z czasem zaczynamy piąć się po szczeblach ugrupowania, wykonując coraz bardziej poważne i skomplikowane zadania. Na koniec każdej misji podliczane są wszystkie punkty triady, jak i policyjne, które na końcu wyznaczają postęp na paskach doświadczenia (oprócz wcześniej wspomnianego policyjnego, jest również taki sam dla triady). Tutaj również zdobywamy kolejne poziomy, za które dostajemy punkty umiejętności. Dzięki nim Wei może zadawać większe obrażenia podczas walki czy lepiej znosić ataki niektórych przeciwników. Na obu drzewkach umiejętności jest sporo, więc raczej mało prawdopodobne, aby komuś udało się je wszystkie uzyskać podczas pierwszego przejścia gry (oczywiście, jak na sandbox przystało, po ukończeniu wątku fabularnego można nadal rozbijać się po mieście i wykonywać zadania poboczne - a także powtarzać niektóre misje).
Trzecia część gry to właśnie wszelkiego rodzaju misje poboczne, które napełniają pasek reputacji. Kolejne jej poziomy nie tylko odblokowują dodatkowe umiejętności, jak choćby możliwość wykonania telefonu do znajomego, który szybko podstawi nam samochód lub motor, ale również dają dostęp do lepszych ubrań czy pojazdów. I tu pojawia się jak dla mnie największa bolączka Sleeping Dogs. Podczas całej rozgrywki gracz zbiera dość sporą ilość pieniędzy, ale jeśli specjalnie nie interesuje się budowaniem poziomu reputacji, to koniec końców nie ma na co tych pieniędzy wydawać. Nowe, szybsze samochody czy motory dostępne są do kupienia dopiero na wyższych poziomach - tak samo zresztą jest z porządniejszymi ciuchami. Oczywiście można zawsze jakiś wózek zgarnąć z ulicy, a ubraniem nie trzeba się przejmować, ale czasem jest miło podejść na parking i od razu ruszyć z miejsca swoim sportowym wózkiem, zamiast szukać takiego po mieście przez dziesięć minut.
Kung Fu Fighting
Głównym mechanizmem rozgrywki jaki został wbudowany w Sleeping Dogs jest z pewnością system walki oraz poruszania się. Wei jest dość wysportowanym gościem, który potrafi nie tylko z gracją wbiegać na ściany czy prześlizgiwać się po stołach, ale także umie naprawdę dobrze walczyć wręcz (dodatkowo przez całą grę ma okazję nauczyć się nowych ruchów). Starcia z przeciwnikami wyglądają tu naprawdę widowiskowo, niczym z najlepszych filmów akcji. W moim osobistym rankingu jest to drugi najlepszy system walki, zaraz po tym znanym z Batman: Arkham City. Wszystko jest obsługiwane raptem za pomocą obu przycisków myszy oraz dwóch dodatkowych klawiszy (o WSADzie nie wspominając), co w zupełności wystarczy do pełnego cieszenia się rozwałką. Wei potrafi blokować ataki przeciwników, wyprowadzać skuteczne kontry, rozbrajać niektórych niemilców wyposażonych w ostre przedmioty, a także korzystać z elementów otoczenia. Wyobraźcie sobie walkę w magazynie, gdzie główny bohater zostaje otoczony przez znaczną ilość wrogów. Najpierw kilka bloków połączonych ze skutecznymi kontrami, potem szybki kopniak z obrotu ogłuszający jednego z drabów, następnie bieg w stronę niczego nie spodziewającego się przeciwnika, złapanie i rzucenie go wprost na stertę wystających głów ryb-mieczy. To nie wszystko, ponieważ z sufitu zwisają metalowe haki, a obok radośnie huczy mechaniczna rozdrabniarka do lodu, której otwór akurat jest rozmiaru ludzkiej głowy. Tylko od gracza zależy, w jaki sposób pozbędzie się oponentów.
Co ważne, w Sleeping Dogs broń palna pojawia się rzadko i na dość późnym etapie gry. Dużo starć pod jej koniec jest najczęściej rozgrywanych z użyciem pokaźnych ilości ołowiu, ale mimo wszystko nadal główną rolę odgrywają pięści oraz nogi Weia. Miłym dodatkiem do broni palnej jest możliwość krycia się za osłonami i wyskakiwania zza nich w spowolnionym tempie. Ten swoisty bullet time dodaje grze dodatkowego smaku. Oprócz tego należy również wspomnieć o przesiadaniu się „w locie" pomiędzy samochodami, co czasami może być dość trudne (głównie ze względu na duże prędkości i nieco dziwny model jazdy), ale jednocześnie bardzo widowiskowe.
Hongkong w deszczu skąpany
To, co najbardziej urzekło mnie w grze to klimat miasta. Tak jak tropikalne Panau w Just Cause 2 sprawiło mi wiele przyjemności i było świetną odskocznią od „gtapodobnych" klonów, tak Sleeping Dogs przemówiło do mnie swoim specyficznym wyglądem, pełnym ciasnych, zapuszczonych uliczek, licznych straganów (na których można faktycznie kupić przeróżne rzeczy - napoje czy jedzenie dodające czasowe bonusy, ubrania czy też nowe wyposażenie do swoich mieszkań) i typowego portowego charakteru na obrzeżach miasta. Moją ulubioną porą poruszania się po cyfrowym Hongkongu był zdecydowanie wieczór, kiedy całe otoczenie było oświetlane różnymi lampionami czy szyldami, tak charakterystycznymi dla tego miasta. Jeśli do tego jeszcze zaczął padać deszcz, to moje szczęście nie miało końca - ta gra najlepiej wygląda skąpana w strugach wody.
Miłym gestem ze strony twórców było to, że niedługo po premierze udostępnili darmowe DLC, zawierające tekstury w wysokiej rozdzielczości. Trzeba przyznać, że różnica jest mocno zauważalna. Chociaż graficznie całość nie plasuje się w topowej czołówce, to trzeba przyznać, że Sleeping Dogs prezentuje się całkiem porządnie. Jednym słowem jest to kawał dobrej, graficznej roboty.
Seria GTA przyzwyczaiła nas do bardzo wysokiego poziomu muzyki w tego typu grach. Tutaj jest nie inaczej. Do wyboru mamy różne stacje radiowe, które oferują nam kawałki bardziej klasyczne jak choćby utwory Bacha czy Beethovena, ale też serwują muzykę bardziej współczesną z kantońskim hip-hopem na czele. Rozrzut jest duży i na pewno każdy znajdzie coś, co wpadnie mu w ucho.
Sleeping Dogs 2? Tak, poproszę!
Chociaż gra ma swoje wady, jak czasami głupkowate AI, rzadkie problemy z ignorowaniem naciskanych klawiszy (na padzie ten problem nie występował) oraz może nie tak dopracowaną fabułę, która mimo wszystko naprawdę potrafi wciągnąć i momentami zauroczyć, to jest to tytuł godny zainteresowania. Zwłaszcza w momencie, w którym obecnie na rynku nie ma żadnych nowych produkcji tego typu. Poza tym wkroczenie do miasta, gdzie na ulicach właściwym ruchem jest lewostronny, jest przeżyciem niesamowitym i dającym wiele uciechy (to jak ja mam zjechać z tego ronda?!). Jeśli lubicie tego typu produkcje, to obok Sleeping Dogs nie możecie przejść obojętnie.
Moja ocena: 8/10
Testowano na: PC
comments powered by Disqus