Anthony Riches "Honor patrycjusza" - recenzja

Autor: Luiza "Eviva" Dobrzyńska Redaktor: Kilm

Dodane: 16-09-2012 16:29 ()


Od jakiegoś czasu w literaturze i filmie można zaobserwować renesans tematyki starożytnego Rzymu. Nic w tym dziwnego, bo historia Imperium Romanum to skarbnica, z której można czerpać przez wieki i zawsze znajdować w niej coś nowego. Bijące rekordy popularności seriale, takie jak "Rzym" czy "Spartacus", mimo małej wartości edukacyjnej, są tego dowodem.

Obyczajowość tej epoki fascynuje i przeraża. Kultura starożytnych Rzymian, stanowiąca zadziwiające pomieszanie zdobyczy cywilizacji i jednoczesnego barbarzyństwa zwyczajowego, stanowi coś unikalnego w historii świata. Zapewne dlatego aż tak oddziaływuje na wyobraźnię współczesnego człowieka, dużo bardziej niż kultura antycznej Grecji, stojąca przecież na znacznie wyższym poziomie, a nawet barwna, złożona i bardzo już wtedy stara cywilizacja Egiptu. Chyba o żadnej innej epoce nie powstało tyle beletrystycznych książek, tyle filmów i seriali. Obecnie nastąpił nawrót zainteresowania starożytnymi Rzymianami, a jedną ze współczesnych książek wykorzystujących ich świat, jest Honor patrycjusza, pióra Anthony Richesa.

Czasy cesarza Kommodusa. Trwają starcia rzymskich legionów z "dzikimi" Brytami. Jednym z nowych oficerów przysłanych na Wyspy Brytyjskie jest Marcus Valerius Aquila, pretorianin. Od razu po przyjeździe zostaje wciągnięty w walkę między oddziałem Brytów a rzymskim legionem, w którym to starciu ma okazję wykazać się męstwem i niepospolitymi umiejętnościami. Zaskarbia sobie tym samym życzliwą uwagę dowódcy legionu, Tiberiusa Rufiusa, który zabiera go do gospody swego przyjaciela i upija do nieprzytomności.

Przebudzenie jest bardzo przykre. Rufius zniknął, a Marcus zostaje aresztowany przez żołnierzy Legata Sollemnisa. Okazuje się, że ojciec młodego pretorianina został oskarżony o spisek mający na celu zamordowanie cesarza. Marcusowi udaje się uciec. Od śmierci z rąk wysłanych za nim legionistów ratuje go Rufius i Bryt Dubnus. Jest on dowódcą Tungrów, pozornie współpracujących z okupantami, w rzeczywistości jednak broniących swego plemienia przed atakami innych klanów. Z ust Rufiusa młodzieniec dowiaduje się o okrutnym losie swego ojca i całej rodziny. Teraz jedynie on jest spadkobiercą krwi i nazwiska, które musi oczyścić z hańby. Nie ma już rodziny ani majątku, ale pozostała mu zemsta i postanawia jej dokonać. Do tego jednak daleka droga. Najpierw musi przeżyć. Dubnus zabiera go pod zmienionym nazwiskiem do swego oddziału jako nowego rekruta. Lecz na miejscu okazuje się, że młody Rzymianin ma być kimś więcej niż zwykłym żołnierzem, a wszystko, co do tej pory znał, może być inne niż sobie wyobraża...

Anthony Riches stara się dbać w swej książce o zachowanie realiów opisywanej epoki i jest w tym o wiele staranniejszy niż wielu innych autorów. Mimo to, ma pewne wpadki - można mu wytknąć, że w czasach rzymskich kobiety nie bywały lekarzami, nawet w kulturach, w których ich pozycja społeczna była wyższa niż w Imperium Romanum. Gdyby któraś matrona zechciała się parać tym zawodem, źle by skończyła. Wątpliwe też jest, by nawet lekarz-mężczyzna nosił coś, co można by nazwać "fartuchem lekarskim", podobnie jak kobiety nie ubierały się w tunikę, a w peplum. Również żądanie od legionistów, by zwracali się do centuriona, używając formy "Sir" brzmi po prostu śmiesznie, jak sławetna fraza "Good morning, Petronius!" z hollywoodzkiej ekranizacji "Quo Vadis". A już nie do wybaczenia jest zdanie "Właśnie zarobiliście na swoją kukurydzę", jako że ta roślina (w stanie dzikim i jako uprawna) pochodzi z Ameryki Łacińskiej, i na pewno nie stanowiła dodatku do wyżywienia rzymskich legionistów w Brytanii. Nie jest rzeczą prawdopodobną, by w tamtych czasach była znana na terenie Europy. To tylko niektóre błędy, jest ich dużo więcej.

To są niby drobiazgi, ale źle wpływają na wiarygodność autora. Szkoda, że ktoś nie zwrócił Richesowi na nie uwagi, gdy był jeszcze na to czas. Gdyby nie one, to można by śmiało powiedzieć, że Honor patrycjusza to najlepsza książka z czasów starorzymskich od czasu słynnej powieści Ja, Klaudiusz. Napisana jest gładkim, porywającym stylem, pozbawiona nudnych dłużyzn, a bohaterowie sprawiają wrażenie postaci z krwi i kości. Język, którymi się posługują, jest czasem mało elegancki, ale w końcu środowisko wojskowe nigdy nie wyrażało się zbyt wytwornie, także można to zaakceptować. Powieść czyta się znakomicie, jednym tchem. Radości z poznania jej nie mąci nasuwająca się krytyczna uwaga, że z powodzeniem można by ją nazwać "Jak mały Johnny wyobraża sobie legiony rzymskie". Jest - jak na opowieść z czasów Imperium Romanum - zanadto amerykańska, a nawet można powiedzieć, że jankeska. Jednak to są zastrzeżenia, które wysunie jedynie znawca, a takich nie ma zbyt wielu. W końcu nie jest to dzieło, mające być podręcznikiem historii, a powieść beletrystyczna i jako taka powinno być traktowane.

Prześlicznie wydana, na kremowym papierze, zadrukowanym przy użyciu dużych, wyraźnych czcionek, książka Anthony Richesa stanowi świetną lekturę, dzięki której można oderwać się nieco od spraw codziennych. Będzie też efektownie prezentować sie na półce lub w paczce z podarunkiem okolicznościowym. Na pewno warto ją mieć.

 

Korekta: Kilm

Tytuł: Honor patrycjusza

Tytuł oryginalny: Wounds of Honour

Autor: Anthony Riches

Cykl: Trylogia z dziejów antycznego Rzymu

Tom: 1

Wydawca: Bellona

Data wydania: 5 kwietnia 2012

Przekład: Urszula Ruzik-Kulińska

Oprawa: miękka

Stron: 432

Format: 145x205 mm

ISBN: 978-83-11-12216-1

Cena: 44zł

 

Dziękujemy Wydawnictwu Bellona za przesłanie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus