"Resident Evil": "Retrybucja" - recenzja
Dodane: 15-09-2012 17:08 ()
Dziesięć lat temu Alice podążyła nie za tym królikiem co powinna. Zamiast sielankowego życia u boku rodziny natrafiła na hordy zombie i ludzkość zmierzającą na spotkanie z kostuchą. Niezrażona faktem dni ostatecznych poprzysięgła zemstę na oprawcach, którzy zgotowali jej ten niewdzięczny los. Uzbrojona po zęby, wyposażona w supermoce zaczęła ochoczo przebijać się w kierunku korporacji odpowiedzialnej za piekło na Ziemi.
Reset. W 2002 roku Alice rozpoczęła swoją walkę z wirusem, który zdziesiątkował ziemską populację pozostawiając na powierzchni planety krwiożercze żywe trupy, mutantów, krwiożerczych zombie mutantów, ludzkich mutantów i potwory wszelkiej maści. Poszukując mitycznej Arcadii – miejsca, którego nie splugawiła jeszcze żadna przetrącona kończyna zombiaka, Alice zawarła nowe znajomości i sojusze, aby razem z grupką oddanych fanów dotrzeć do Umbrelli i zniszczyć źródło wszelkiego zła.
Reset. Jest piękny słoneczny poranek, Alice znów zaspała, bo budzik nie zadzwonił. W oka mgnieniu przygotowała śniadanie dla męża i córeczki. To byłby kolejny, uroczy dzień, gdyby nie nerwowy sąsiad, który znienacka staranował drzwi i z wielką rozkoszą wgryzł się w szyję jej ukochanego. Ta tragiczna chwila nawet na moment nie wyprowadziła z równowagi Alice, która po raz kolejny podjęła nierówną walkę z przeciwnikiem....
Scena otwierająca „Resident Evil": "Retrybucję” jest jedynym novum w obrazie Paula W.S. Andersona. Cała sekwencja pokazana „od tyłu” w slow motion, nawiązująca do zakończenia czwartej odsłony daje nadzieję na przynajmniej sensowną fabułę. Po chwili jednak reżyser dochodzi do wniosku, że najlepiej jak przypomni widzom o co tak naprawdę chodzi w cyklu – streszczenie czterech części zajmuje mu jakieś trzy minuty. Po czym rzuca nas w wir nielogicznej, bezproduktywnej i zwyczajnie nudnej rozwałki, nadużywając do granic możliwości męczącego efektu slow motion.
Od „Retrybucji” nie oczekiwałem zbyt wiele, chociaż kilku efektownych scen bądź nieszablonowych chwytów. Anderson jednak z uporem brnie w głupawe strzelanki, nieustające pościgi, drętwe dialogi pozbawione nawet śladowych ilości humoru i całą masę komputerowej żonglerki efektami specjalnymi, najlepiej 3D. W rezultacie dostarcza produkt, który równie dobrze mógłby posłużyć za ścierę do podłogi. Autor nie dość, że wraca do postaci, które już dawno wąchają kwiatki od spodu to jeszcze stara się sprzedać widzowi megakicz polegający na cofnięciu fabuły mniej więcej w okolice trzeciej odsłony. Pytanie zatem po co było to całe mieszanie? Dla rozrywki? Wątpię. Dla pieniędzy? Już bardziej. Anderson zapomniał co oznacza słowo widowiskowy tudzież spektakularny, bowiem ile razy można oglądać kilkuminutowe serie z automatów, gdzie amunicja się nie kończy, bohaterowie strzelają ślepakami, a za cel obierają sobie zazwyczaj filary podwodnej stacji, bo dziury w betonie są ostatnio na topie. Kamera kilkukrotnie z lubością rejestrowała wszelkie ślady po pociskach na ścianach. Kino XXI wieku pełną gębą.
Dziesięć lat temu Zombie był krwiożerczą bestią pragnącą wgryźć się w homo sapiens. Dzięki Andersonowi stał się niezwykle silnym Usainem Boltem, który biegnie szybciej niż rozpędzony samochód, przerośniętym gigantem z tłuczkiem do bicia mięsa, przerażającym żniwiarzem czy też radzieckim żołdakiem potrafiącym prowadzić samochód i strzelać z bazooki tudzież innej armaty. A Alice cały czas trwa w tym domu szaleńców, tańcząc jak jej zagrają, zamiast poszukać tego cholernego, właściwego królika. Reset.
1/10
Tytuł: "Resident Evil": "Retrybucja"
Reżyseria: Paul W.S. Anderson
Scenariusz: Paul W.S. Anderson
Obsada:
- Milla Jovovich
- Michelle Rodriguez
- Kevin Durand
- Sienna Guillory
- Shawn Roberts
- Colin Salmon
- Boris Kodjoe
- Bingbing Li
- Oded Fehr
Muzyka: Tomandandy
Zdjęcia: Glen MacPherson
Montaż: Niven Howie
Czas trwania: 96 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus