"Burrit" - recenzja
Dodane: 10-08-2012 05:02 ()
W pokoju było duszno i parno niczym w dżungli. Wiatrak pod sufitem bezskutecznie starał się odświeżyć atmosferę, mieląc powoli łopatami powietrze szare i gęste od papierosowego dymu. Siedziałem za biurkiem schylony nad stosem papierów, gdy nagle bez zapowiedzi drzwi mojego biura otworzyły się z trzaskiem. Podniosłem wzrok znad notatek i aż zachłysnąłem się z wrażenia. Na progu stał bowiem sam szef wszystkich szefów, ściskając w ręku pakunek, którego zawartości nie potrafiłem określić. Bez pytania wkroczył do środka i cisnął zawiniątko na blat.
- W mieście pojawił się nowy gracz, niejaki Burrit. – zaczął bez zbędnych wstępów.
- A powinienem się tym zainteresować ponieważ? – zapytałem z lekką drwiną w głosie.
- Ponieważ sprawdzisz gościa. Musimy wiedzieć czy możemy go dopuścić do szerszej publiki czy lepiej będzie zgasić jego zapędy w samym zarodku. – odparował odwracając się i wychodząc z biura.
Przyzwyczajony do takiego, a nie innego zachowania mojego przełożonego zrezygnowany sięgnąłem po kolejnego papierosa i rozpakowałem zawiniątko.
Wewnątrz czekała na mnie niespodzianka. Jakiś dowcipniś z biura stwierdził, że informacje na temat Burrita będzie mi lepiej przyswoić w formie komiksu. Czekały mnie więc 103 strony kredowego papieru wypełnionego czarno-białymi ilustracjami. Cóż, swoją robotę odwalił przynajmniej na tyle dobrze, że treść akt chłonąłem bez problemów. Co więcej, czyniłem to z nielichą satysfakcją. Poszczególne kadry układały się w spójną całość, o żelaznej logice przyczynowo-skutkowej, zaś same kadry wypełniały ilustracje czytelne i przejrzyste, a przy tym, pomimo karykaturalnej konwencji, niezwykle dynamiczne. Rysownikowi udało się nawet oddać, zestawiając kilka kadrów naraz, iście kreskówkowy humor towarzyszący historii Burrita. Kreskówkowy sznyt nie ominął również portretów bohaterów tej szalonej historii. Rysownik wyraźnie wrzucił na luz i tak oto realizm zastąpiono karykaturą podkreślającą charakterystyczne cechy bohaterów w sposób tyleż wyrazisty co komiczny. Starałem się skojarzyć jego rysunki z już znanymi mi pracami innych rysowników, jednak szło mi to jak po grudzie. Najwyraźniej skurczybyk starał się wypracować własny, unikalny styl. Udało mu się. Połączywszy realistyczne kadrowanie z kreskówkową konwencją, odciskającą swoje piętno na sylwetkach bohaterów, zabił mi konkretnego ćwieka. Czapki z głów.
Ale miałem przecież skupić się na samej historii Burrita, a nie na talentach rysownika, prawda? Gdy przebijałem się przez kolejne strony coraz trudniej było uwierzyć mi w to, co czytam. Z niedowierzaniem otwierałem szeroko oczy śledząc w zdumieniu akcję, która wypełniona była wydarzeniami tak nieprawdopodobnymi jak tylko to możliwe. Jednak nie to zdziwiło mnie najbardziej. Tym co wprawił mnie w największe zdumienie był fakt, że pomimo absurdu wylewającego się z kadrów historia jako całość mogła się poszczycić spójnością i logiką jaką pozazdrościć mogłyby jej najlepsze filmy kryminalne. W swoich poczynaniach Burrit był jak Bullit, Shaft, Humphrey Bogart i Clint Eastwood, którzy nagle zdecydowali się założyć swój własny, latający cyrk. Jego profesjonalizm nieodmiennie prowadził go z jednej kabały w drugą, a wszyscy, którzy stanęli mu na drodze, mogli liczyć na najbardziej nieoczekiwane zwroty akcji. Zwroty te Burrit pokonywał z typową dla siebie swadą i ironicznym humorem. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się tak prozaicznie. Do biura detektywistycznego Burrita zawitała niejaka Biba Benz, zdesperowana i starająca się wszelkimi sposobami odnaleźć swojego zaginionego chłopaka – Puffiego. Aż dziw bierze, gdzie zaprowadziło go to śledztwo.
Kilka godzin później, gdy Szef wparował znów do mojego skromnego biura, wskazałem dłonią dzierżącą szklaneczkę złocistego trunku na raport leżący na stole. Szef przekartkował go szybko, po czym rzucił mi spojrzenie spode łba.
- Streść mi to z łaski swojej. Warto go w ogóle wpuszczać na rynek?
- Warto? Ja mu złotą laurkę trzypiętrową jeszcze bym dał na drogę. Koleś ma dryg do rozwiązywania spraw, jest zabawny, choć w mocno absurdalny sposób i ma klasę. Koniecznie trzeba go zarekomendować szerszemu gronu.
- Dobra, to ja puszczam tę sprawę dalej. A skoro już skończyłeś z Burittem to mam dla ciebie jeszcze coś...
Westchnąłem. Moja praca nie kończy się nigdy.
- Przeczytaj także drugą recenzję "Burrita"
Tytuł: "Burrit"
Autor: Klaudiusz Kunicki
Wydawca: Lubelskie Stowarzyszenie Fantastyki „Cytadela Syriusza”
Data premiery: 20.07.2012
Miejsce wydania: Lublin
Liczba stron: 104
Okładka: miękka
Format: 250 x 176
Cena: 35 zł
comments powered by Disqus