"Mroczny Rycerz powstaje" - recenzja druga

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 07-08-2012 20:55 ()


Prawidła języka i zasady kompozycji uczą nas, że każda historia powinna nieodmiennie składać się z trzech podstawowych elementów – wstępu, rozwinięcia i zakończenia. To proste założenie znajduje swoje odzwierciedlenie w niemalże wszystkich formach sztuki. Książki, filmy, a nawet malarstwo oferują nam istne zatrzęsienie powieści, filmów i obrazów grupowanych po trzy. Za przykład niech posłużą nam choćby „Władca Pierścieni” Tolkienia czy „Gwiezdne wojny” Lucasa. 

W idealnej sytuacji część pierwsza tryptyku przedstawia swoiste wprowadzenie fabularne oraz daje nam podstawowe informacje pozwalające zrozumieć i wniknąć w konstruowany przez autorów świat. Część druga winna rozwinąć zapoczątkowane wydarzenia do skali pożądanej przez autora, wprowadzić zwroty akcji, które utrzymają odbiorców w napięciu i zbudować atmosferę godną wielkiego finału. Ekranizując przygody Batmana Christopher Nolan z tego zadania na pierwszych dwóch etapach wywiązał się idealnie. „Batman: Początek” odpalił filmowy silnik, „Mroczny Rycerz” wkręcił go na nieziemskie wręcz obroty. Czy „Mroczny Rycerze Powstaje” pomknie jak rakieta do filmowej hali nieśmiertelnej sławy korzystając z zapasu mocy jaki pozostawili mu poprzednicy?

Nie pomknie. Przez długi czas koła będą mieliły asfalt, a my, niczym obsługa pit stopu Formuły 1, zastanawiać się będziemy gdzie popełniono błąd. Zacznijmy więc rozliczać MRP z jego licznych grzechów i grzeszków - spróbujmy odpuścić mu ich chociaż kilka.

Największą wadą, która kładzie się cieniem na całym obrazie jest fabuła. I nie chodzi nawet o to, że historia opowiedziana w najnowszej odsłonie przygód Nietoperka jest zła, bo nie mogę z czystym sercem powiedzieć, że jest. Chodzi raczej o to, w jaki sposób została zaprezentowana i zmontowana do kupy. Zanim jednak wytknę to, co leży mi na wątrobie, pozwolę sobie zaznaczyć pewien rys fabularny. MRP podejmuje akcję w osiem lat po wydarzeniach przedstawionych w „Mrocznym Rycerzu”. Bruce Wayne odwiesił maskę i pelerynę na kołek, wycofał się z życia publicznego i niczym odludek zaszył się w swojej rezydencji. Podupadł na zdrowiu tak psychicznym, jak i fizycznym. Spoczywa w ciepłych ramionach marazmu i apatii do czasu, aż w Gotham pojawia się terrorysta znany jako Bane. Człowiek ten ma jeden cel, złamać Bruce’a/Batmana niszcząc wszystko w co wierzy i co kocha Wayne. Cel ten planuje osiągnąć sukcesywnie spychając Gotham w odmęty chaosu i anarchii. Jest to przesłanka ciekawa i intrygująca, w szczególności dla ludzi zaznajomionych z komiksową linią fabularną Knightfall, która posłużyła za inspirację. O ile „szczytny” cel Bane’a można zrozumieć, o tyle sposób w jaki tajemniczy najemnik zabiera się do jego wykonania pozostawia wiele do życzenia. Jeśli myśleliście, że plany Jokera były w wielu miejscach oparte na mocno wątpliwych przesłankach i założeniach, to działania Bane’a wydadzą się wam szyte niewiele cieńszymi nićmi.

Schowajmy jednak logikę do szafy i pozwólmy sobie przymknąć oko na pewne scenariuszowe nieprawdopodobieństwa i przejdźmy do tego, co boli w MRP naprawdę. W tym filmie zwyczajnie brakuje ekspozycji. Nie raz, nie dwa w czasie seansu zdarzyło mi się pomyśleć „Ale co to? Jak to? Kiedy?”. Obraz Nolana cierpi na znaczny niedobór ciągłości fabularnej. Odniosłem wrażenie, że wiele naprawdę istotnych informacji z filmu wycięto, aby uczynić miejsce dla scen akcji lub łzawo rzewnych wątków pobocznych, spośród których tak naprawdę jedynym istotnym wydaje się ten opowiadający o kryzysie w relacjach pomiędzy Bruce'em, a jego najwierniejszym sojusznikiem, Alfredem. Jednak pomimo tego film ogląda się z zainteresowaniem. W jaki sposób Bane dokopie jeszcze Batmanowi? Czy ten podniesie rękawice i podoła wyzwaniom, które wydają się zupełnie go przerastać?

Drugim poważnym grzechem MPR jest to, że w filmie o Batmanie trochę mało jest samego Batmana. Choć Bruce przewija się przez ekran niemal nieustannie, to jego zamaskowane alter ego widzimy w filmie rzadziej niż w poprzednich częściach. Mniej tu trzymających w napięciu i szalenie efektownych scen akcji, które pozwoliłyby wykazać się Nietoperkowi. W zamian otrzymaliśmy znacznie zwiększoną dawkę psychologicznych dywagacji, które choć pogłębiają charakter postaci, to strasznie spowalniają akcję, która sama w sobie do najdynamiczniejszych nie należy. Gdy Batman zawita już na ekranie, to wydaje się poruszać żwawo, niczym mucha w smole. Jakby wyzuto go ze wszelkiej energii. Ze złoczyńcami wydaje się walczyć bez przekonania. Choć zaprezentowane w obrazie sekwencje akcji do najgorszych nie należą, to najzwyczajniej w świecie brakuje pośród nich scen naprawdę zapadających w pamięć. Po seansie miałem problem z wytypowaniem jakiejś konkretnej. Ot tak, po prostu były, przeleciały i w zasadzie ciężko coś na ich temat powiedzieć.

Ogromna zasługa tego, że przymykamy oko na dziury w scenariuszu tkwi w aktorach, którzy tchnęli życie w odgrywane postacie. Christian Bale sprawił, że wrak i strzęp, w jaki przemienił się Bruce, wypada niezwykle wiarygodnie. Również gdy pokonuje własną słabość i ponownie podejmuje walkę jako Batman. Anne Hathaway w roli Kobiety Kota jest tajemnicza oraz pociągająca nawet pomimo, że jej postać wypada ze względu na scenariusz troszkę mało wiarygodnie. Jak zwykle doskonały Michael Caine, który potrafi tchnąć szczerość i autentyczność w postać Alfreda rozdartego pomiędzy poczuciem obowiązku, a własnymi uczuciami. Niekwestionowaną gwiazdą filmu jest jednak Tom Hardy odgrywający Bane’a. Choć Hardy swoją kreacją nie przyćmił absolutnie niedoścignionego Jokera, to sprawił on, że zamaskowanego najemnika postrzegamy jako istne wcielenie zła i zniszczenia. W odróżnieniu od Jokera Bane nie jest szalony. Jest awatarem pierwotnego zła, działającym metodycznie i beznamiętnie. I właśnie to czyni go przerażającym.

Od strony audiowizualnej nie można produkcji wiele zarzucić. Obraz jest ostry jak żyleta i powala widza ilością szczegółów, jakie Nolan upchnął na kinowym ekranie. Ujęcia i barwy wypełniające kadry doskonale oddają atmosferę filmu. Podobnie jest z muzyką. Pozornie prosta, toporna wręcz, doskonale jednak odwołuje się do pierwotnych, prymitywnych wręcz emocji strachu, paniki i lęku. Doskonale przez to wzmacnia atmosferę zaszczucia i beznadziei. Kolejnym czynnikiem potęgującym nastrój jest scenografia. Zapuszczona rezydencja rodziny Wayne'ów, zrujnowane Gotham czy prywatne więzienie Bane’a ociekają wręcz gęstym klimatem idealnie wpasowującym się w przyjętą przez Nolana konwencję. Całości dopełniają tak istotne dla filmów o superbohaterach kostiumy, gadżety i rozmaite akcesoria. Zaprojektowane w typowej dla nolanowskich Batmanów militarno-użytkowej stylistyce zabawki Batmana wypadają na ekranie autentycznie (no może poza bat-samolotem), zwiększają poczucie immersji i zacierają granice pomiędzy rzeczywistością, a filmową fikcją.  Czym byłby jednak protagonista bez równie okazałego antagonisty? Postać Bane’a nabiera rumieńców nie tylko dzięki świetnej kreacji Toma Hardy’ego, ale również dzięki genialnie zaprojektowanym strojom i akcesoriom, doskonale podkreślającym naturę złoczyńcy i jego rolę jako niszczącego wszystko na swej drodze żywiołu.

„Mroczny Rycerz Powstaje” budzi mieszane uczucia. Pomimo bardzo wielu wad nie jest to film zły. Tym, co drażni i irytuje najbardziej w ostatnim akcie nolanowskiej sagi jest to, że wydaje się on nie być godnym finałem i zwieńczeniem całości. W czasie seansu nieustannie towarzyszy uczucie, że można było lepiej. Zamiast koronnego błyszczącego klejnotu otrzymaliśmy szkiełko. Ładnie oszlifowane i wypolerowane na wysoki połysk, ale mimo wszystko szkiełko. A w miejscu tym powinien znaleźć się diament. Aż chciałoby się, żeby Nolan w pełni wykorzystał potencjał i przebił to, co zaprezentował nam do tej pory. Wygląda na to, że „Mroczny Rycerz” poprzeczkę ustawił za wysoko i przeskoczyć się jej zwyczajnie nie da.

 6/10

 

Tytuł: "Mroczny Rycerz powstaje"

Reżyseria: Christopher Nolan

Scenariusz: Jonathan Nolan, Christopher Nolan, David S. Goyer

Obsada:

  • Christian Bale
  • Gary Oldman
  • Tom Hardy
  • Joseph Gordon-Levitt
  • Anne Hathaway
  • Marion Cotillard
  • Morgan Freeman
  • Michael Caine
  • Matthew Modine
  • Ben Mendelsohn
  • Juno Temple

Muzyka: Hans Zimmer

Zdjęcia: Wally Pfister

Montaż: Lee Smith

Scenografia: Nathan Crowley

Kostiumy: Lindy Hemming

Czas trwania: 165 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus