"Szepty" - recenzja
Dodane: 04-07-2012 13:31 ()
Hochsztaplerzy i naciągacze to prawdziwa plaga naszych czasów. Nieistotne czy chcą sprzedać ci perfumy, dobrą wróżbę czy najnowszą ofertę cyfrowego Polsatu. Najgorsi są jednak ci, którzy usiłują odwołać się do świata paranormalnego oferując cudowne uzdrowienie, amulety wszelkiego autoramentu lub kontakt ze zmarłymi. Dzięki Bogu, obok naciągaczy funkcjonują ludzie zawodowo parający się obalaniem iluzji, tworzonych przez łasych na pieniądze naiwnych, oszustów. „Szepty” kuszą obietnicą filmowej historii rzutkiej młodej kobiety, która sensem swojego życia uczyniła walkę z zabobonem i ciemnotą związaną ze spirytyzmem, jaki owładnął sercami i umysłami ludzi krótko po zakończeniu I Wojny Światowej. Czy warto dać się skusić?
Jak wspomniano we wstępie, fabułę filmu Nicka Murphy’ego skonstruowano wokół postaci Florence Cathcart, młodej kobiety o niejasnej przeszłości, która w wyniku utraty mężczyzny swojego życia poświęciła się zwalczaniu fałszywych koncepcji i mitów dotyczących duchów, seansów spirytystycznych i szeroko rozumianego życia pozagrobowego. Kiedy w męskiej szkole z internatem zaczynają dziać się rzeczy wymykające się rozumowi, a na mieszkańców placówki pada blady strach, Florence zostaje poproszona o pomoc w rozwikłaniu zagadki. Śledztwo doprowadzi ją nie tylko do prawdy na temat domniemanych duchów, ale również jej własnej przeszłości. Początkowo historia intryguje, przedstawiając uderzający kontrast pomiędzy racjonalnością i rozumem a przesyconym subiektywnością i emocjami spojrzeniem na świat.
Niestety, im dalej w las tym więcej drzew i fabuła staje się coraz bardziej skomplikowana i zamiast na ukazaniu interesującej, lekko zabarwionej filmem detektywistycznym oraz kryminałem, walki rozumu z sercem, skupia się na psychice bohaterki odnajdującej na nowo swoją własną emocjonalność. Jak na film, który mieni się horrorem, trochę za dużo w nim wzdychania nad sensem egzystencji i użalania się nad sobą. Wątek detektywistyczny urywa się szybko pozostawiając widownię z uczuciem niedosytu. Obraz oferuje w zamian średnio porywającą spirytystyczną podróż w głąb bohaterki. „Szeptom” o wiele bliżej jest do filmu psychologicznego z lekkim dreszczykiem niż do filmu grozy. Postaci, choć odgrywane w przekonujący sposób, stanowią przykład dobrze wykonanych stereotypowych odbitek. Rozczarowuje również finał, mimo że wywraca historię do góry nogami. Czyni to jednak w sposób mało przekonujący i sprawia, że wydaje się on oderwany od reszty obrazu.
Na plus produkcji zaliczyć można stronę audiowizualną. Poza prologiem całość akcji rozgrywa się w malowniczej i wręcz ociekającej klimatem angielskiej rezydencji oraz na przylegających do niej błoniach. Olbrzymie puste pokoje i szarobura kolorystyka dominująca we wnętrzach skutecznie potęgują atmosferę strachu i przygnębienia. Sekunduje im w tym ścieżka dźwiękowa, składająca się zarówno z mrocznych, ponurych utworów, jak i lżejszych kompozycji, pozwalających widzowi odetchnąć oraz złapać oddech. Całości dopełnia klimatyczne oświetlenie podkreślające i uwypuklające detale, które mają widza przerazić lub zwrócić na siebie jego uwagę.
„Szepty” to taka świnka morska. Ani to do końca horror, ani thriller, ani film psychologiczny. Pomimo tego, że rozpoczyna się bardzo obiecująco, to w pewnym czasie wyraźnie gubi kierunek, w którym chce podążać i nie za bardzo wie jakimi czynnikami ma wpływać na odbiorcę. Jednak bez względu na wady „Szeptów” warto zapoznać się z obrazem Nicka Murphy’ego choćby dla niesamowitego i sączącego się z ekranu gęstego klimatu ponurej Anglii lat dwudziestych.
5/10
Tytuł: "Szepty"
Reżyseria: Nick Murphy
Scenariusz: Nick Murphy, Stephen Volk
Obsada:
- Rebecca Hall
- Dominic West
- Imelda Staunton
- Lucy Cohu
- John Shrapnel
Muzyka: Daniel Pemberton
Zdjęcia: Eduard Grau
Montaż: Victoria Boydell
Scenografia: Jon Henson
Kostiumy: Caroline Harris
Czas trwania: 107 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji
comments powered by Disqus