„Lucyfer" tom 8: "Wilk pod drzewem” - recenzja
Dodane: 03-07-2012 14:25 ()
Ósmy tom perypetii „hetmana” splugawionych aniołów nie zawodzi. Zwłaszcza, że opuszczony przez Stwórcę Wszechświat to łakomy kąsek nie tylko dla zwolenników władzy absolutnej, ale też istot, w których naturę wpisana jest żądza nieokiełznanej destrukcji. Tak właśnie się sprawy mają w przypadku Fenrisa, tytułowego „Wilka pod drzewem”.
Jednak to nie ów znany z nordyckich przekazów mitycznych stwór jest bohaterem pierwszej z zawartych tu opowieści. Ustępuje on bowiem sceny znanej z tradycji talmudycznej (a po części także biblijnej) Lilith, domniemanej pierwszej żonie Adama. Biorąc pod uwagę, że to właśnie ona zrodziła rasę demonów znaną jako Lilim (odgrywającą zresztą istotną rolę w cyklu „Lucyfer”), udział tej postaci w tej opowieści jest w pełni uzasadniony. Rychło okazuje się, że jej obecność to de facto pretekst, by na kanwie apokryficznych przekazów (nie brak tu dyskretnych odniesień zarówno do etiopskiej wersji Księgi Henocha jak i nieco mniej znanej Księgi Jubileuszów) ukazać genezę Srebrnego Miasta, relacje w ramach anielskiej społeczności, a przy okazji źródła obsesji „Gwiazdy Zarannej” w kontekście wydumanej przezeń pełni wolności. W następnym epizodzie („Neutralny grunt”) czytelnik po raz kolejny zyskuje sposobność zapoznania się ze specyficzną metodyką działań Lucyfera.
Dalsza część tego tomu dotyczy już bezpośrednio głównego wątku serii, tj. próby stworzenia przez Lucyfera trwałej alternatywy dla domeny Yahwe. Pech w tym, że niszczycielskie zamierzenia Fenrisa mogą mieć swój rezonans również w sferze rzeczywistości zaistniałej za sprawą niegdysiejszego wodza Zastępów Niebieskich. Podobnie jak w poprzednich odsłonach tej serii także i tym razem Lucyfer zdaje się w pełni kontrolować sytuację przewidując zamierzenia swych adwersarzy na co najmniej dwa ruchy do przodu. Tym razem być może będzie mu dane napotkać godnego siebie, a przy okazji nie mniej przewrotnego przeciwnika. Szczególnie ciekawie jawi się rola archanioła Michała, który tym samym udowadnia, że jest osobowością znacznie mniej szablonową i jednoznaczną niż miało to miejsce w poprzednich tomach. Nie zabrakło również umiejętnie wkomponowanych odniesień wobec fabularnej „bazy” serii jaką jest mitologia Władcy Snów. Mimo czerpania z jej zasobu Carey unika jednak pułapki dosłownego cytowania Neila Gaimana, po raz kolejny udowadniając swoją klasę jako autora wolnego od „etykietki” epigona. Podobnie jak na wcześniejszych etapach cyklu również w tym przypadku lekturze towarzyszy poczucie obcowania ze skrupulatnie przemyślaną intrygą.
Niestety warstwa graficzna nie dotrzymuje kroku sprawnie opowiedzianej fabule. Mamy tu bowiem do czynienia z rozbrajającym wręcz niechlujstwem. „Neutralny grunt” wypadałoby narysować całkowicie od nowa, mimo że Ted Naifeh wyraźnie nie stronił od wzmagającej napięcie ekspresji. Szkoda tylko, że mu nie wyszło, a zaproponowana przezeń stylistyka graniczy wręcz z amatorstwem. Również Peter Cross wyraźnie gdzieś się śpieszył i stąd też efekt jego prac zasługuje co najwyżej na miano niewprawnego szkicu. Sytuacji nie ratują podkreślające dramatyzm zwiększone objętościowo kadry. Na tym bez cienia wątpliwości miałkim tle wyjątkowo udanie prezentuje się opowieść z Lilith w roli głównej zilustrowana przez P. Craiga Russella. Artysta zdaje się mieć tylu zwolenników swej twórczości co zagorzałych przeciwników. Trudno jednak odmówić mu rozpoznawalności, a zarazem unikalności. Okoliczność, że miał on już sposobność przenosić na papier sekwencje rodem z „angelologii” twórcy Sandmana (spolszczone w 2003 „Morderstwa i tajemnice”) generuje poczucie pewnej ciągłości i stylistycznej spójności. Oszczędny w kreowaniu tła tradycyjnie koncentruje się na sylwetkach głównych „aktorów” tegoż dramatu. W kadrach zawarto wyłącznie to, co najistotniejsze, co nie zmienia poczucia, że obecna tu wizja graficzna sprawia wrażenie pełnej.
Mimo że Mike’a Careya raczej trudno byłoby uznać za zagorzałego zwolennika teizmu, to jednak oś fabularna jego póki co najsłynniejszej serii („The Unwritten” ma się nieźle, choć wciąż daleko jej do statusu „Lucyfera”) paradoksalnie podkreśla rolę i znaczenie Boga pojmowanego według standardów rodem z chrześcijaństwa. Pomimo synkretycznego wydźwięku obecnej tu „teologii” (motywy zaczerpnięte z mitologii nordyckiej zaskakująco dobrze współgrają z wątkami chrześcijańskimi) koncept atrofii rzeczywistości wywołanej absencją jej Kreatora to na swój sposób apologia chrześcijańskiego światopoglądu. Zapewne raczej niezamierzona, co nie zmienia faktu, że ogólna wymowa „Wilka pod drzewem” stanowi odwrotność dążeń środowisk narzucających ton współczesnym mediom głównonurtowym. Nie trzeba szczególnej przenikliwości by dostrzec tendencję na rzecz wyrugowania pojęcia „Boga osobowego” z przestrzeni publicznego dyskursu. Nie wnikając w zasadność czy przyczynę, ani też nie wartościując tej najprawdopodobniej przejściowej mody u Careya odnajdujemy całkowite przeciwieństwo postępackiego doktrynerstwa. Bowiem wszechświat „Lucyfera” nie ma cienia szansy przetrwania w oderwaniu od swego Stwórcy i niczym w najsłynniejszej powieści Michaela Ende bez swoistego „zasilania”, jakim jest obecność „Mocy Sprawczej”, światu przedstawionemu grozi rychła zagłada. Jak już wspomniano raczej trudno podejrzewać Careya o zamysły apologetyczne. Czyżby zatem, podobnie jak jego bohaterem, kierowała nim wyższa, niezależna odeń siła?
Pozycja bez wątpienia godna uwagi. Szkoda tylko, że na kolejny tom przyjdzie nam zapewne poczekać do przyszłego roku.
Tytuł: "Lucyfer " tom8 : "Wilk pod drzewem”
- Scenariusz: Mike Carey
- Szkic i tusz: Peter Cross, Ryan Kelly, P. Craig Russell, Ted Naifeh
- Kolory: Daniel Vozzo, Lovern Kindzierski
- Przekład: Paulina Braiter
- Wydawca: Egmont Polska
- Data publikacji: czerwiec 2012 r.
- Okładka: miękka
- Format: 17 x 26 cm
- Papier: offset
- Druk: kolor
- Liczba stron: 160
- Cena: 59,90 zł
Zawartość niniejszego tomu pierwotnie opublikowano na kartach miesięcznika „Lucifer” nr 45, 50-54 (luty, lipiec-listopad 2004 r.); zawiera ponadto reprodukcję okładek wydań zeszytowych w wykonaniu Christophera Moellera, Michaela Wm. Kaluty i Tary McPherson.
comments powered by Disqus