"Prometeusz" - recenzja pierwsza

Autor: Michał "Saladyn" Misztal Redaktor: Motyl

Dodane: 04-06-2012 21:04 ()


Jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów roku w końcu trafił do kin. Minęło ponad 30 lat odkąd ukazał się pierwszy, oryginalny „Alien”. Za tworzenie prequela wziął się nie byle przypadkowy reżyser, a sam Ridley Scott. Dlaczego więc kolejny film twórcy „Łowcy Androidów” i „Gladiatora” rozczarował mnie i wywołał uczucie niedosytu?

Zaczyna się ciekawie - kosmita przypominający człowieka stoi nad wodospadem. Wypija ciemny płyn i po chwili widzimy muskularnego albinosa zwijającego się z bólu. Wygląda na to, że cała jego struktura komórkowa ulega rozszczepieniu. Olbrzym, w kaskadzie wody, spada i "rozpuszcza" się całkowicie na dnie zbiornika. To nie koniec - geny łączą się ponownie tworząc znajomą, podwójną helisę. W 2089 roku para archeologów, Shaw i Holloway, dokonuje kolejnego odkrycia w jaskini na pewnej szkockiej wyspie. Na kamiennej ścianie prymitywne rysunki przedstawiają ludzi wielbiących postać wskazującą ręką na konstelację gwiezdną. To mapa i zaproszenie - wiele takich odkryto w różnych zakątkach świata. Naukowcom udaje się przekonać magnata finansowego Weylanda do pokrycia kosztów podróży do tego odległego układu. Do pary archeologów dołączają inni specjaliści i rozpoczyna się wyprawa. Nad pogrążonymi w kriogenicznym śnie bohaterami czuwa syntetyk David, studiujący w tym czasie starożytne dialekty. To nie tylko misja odnalezienia drugiej inteligentnej rasy we wszechświecie, bowiem mogą to być nasi protoplaści, ale najważniejszy krok w historii ludzkości.

Film rozkręca się powoli, jak gdyby Scott chciał upewnić się, że wszyscy nadążają za jego wizją. Nie jest to błędem, bo produkcję ogląda się przyjemnie. Fabułę ilustrują dość dobre zdjęcia krajobrazów oraz wielkiego statku, tytułowego Prometeusza. Olbrzymia, czterosilnikowa maszyna nie przypomina późniejszego klockowatego Nostromo. Również David wydaje się być najbardziej zaawansowanym syntetykiem, niemal ludzkim w swej pedantyczności (a przecież chronologicznie jest to pierwsza seria androida). Dużo czasu upłynęło odkąd widzowie po raz pierwszy zobaczyli Obcego, prequel nie wygląda za bardzo... prequelowo. Ale wystarczy zobaczyć oznaczenie planety, na której lądują by upewnić się, w jakim uniwersum osadzono akcję. Do tego Noomi Rapace, Michael Fassbender (najlepszy Magneto) i Charlize Theron w rolach głównych. Co zatem poszło źle?

Scott obiecywał pokazanie genezy kosmicznych drapieżników poprzez udzielenie odpowiedzi na dręczące fanów pytania. Kim jest sławny Space Jockey i w jakich okolicznościach dał się przerobić na inkubator? Skąd w jego statku tyle jaj (no tak, od królowej, ale gdzie ona była w pierwszym „Obcym”)? Skąd pochodzi zabójcza rasa Xenomorfów? Ilość tychże w filmie? ZERO. ZERO. Pokazane są rożne formy życia, a na nasze pytania dostajemy może połowę odpowiedzi. Dochodzą za to kolejne, porzucone wątki. Karygodnym błędem okazuje się zakończenie filmu. Jedna scena wyraźnie odstaje od tego, co widzimy w „Alienie”. Już prequel „The Thing” pokazał, jak można w bardzo dokładny sposób "podpiąć" się pod kultowy pierwowzór jednocześnie cofając akcję w czasie. Druga część zakończenia „Prometeusza” tak naprawdę otwiera furtkę do kolejnego filmu. Scott obiecuje, że będzie on jeszcze bardziej oderwany od serii „Alien”. A da się jeszcze bardziej zdryfować? I czemu nie trąbiono o tym przed premierą?

Nie zrozumcie mnie źle - film nie jest tragiczny. Są zajmujące rozmowy, np. Davida z Hollowayem dotyczące obcej rasy stwórców. Syntetyk odpowiada pytaniem na pytanie, wszakże sam jest tworem ludzi. Co z wiarą człowieka w Boga, gdyby udało się udowodnić, że ludzi stworzyła obca rasa? Całość uzupełniają świetne zdjęcia i efekty, ale obecnie to standard. Czy „Star Trek”, „Skyline”, „Avengers”, „Bitwa o Los Angeles” albo „Avatar” nie miały dobrze zaprojektowanych i pokazanych pojazdów? Plusem są niewątpliwie sondy skanujące, które lewitując z ogromną prędkością mapują wiązkami laserów cały "kopiec", bazę kosmitów na LV-223. Mapy 3D to w dzisiejszych czasach ma już Tony Stark. Są więc plusy i plusiki. Ale wspomniane bardzo skąpe dawkowanie tego, na co czekałem najbardziej jako widz i fan, ciągnie film w dół. Drugim balastem są dziury w fabule i rażący brak konsekwencji.

Nadzorująca wyprawę Meredith Vickers w pewnym momencie ustawia parę archeologów do pionu przypominając, że to korporacja Weylanda wyłożyła kilka trylionów dolarów na tę wycieczkę. I dlatego zabrano tak mały skład ludzi z tylko jedną kapsułą medyczną oraz modułem ratunkowym? Rozumiem naukowców ryzykantów, ale czemu Holloway, gdy komputer stwierdza, że w pomieszczeniu jest atmosfera, od razu ściąga hełm, a reszta idzie za jego przykładem? Czy na obcej planecie, gdzie ewidentnie była jakaś forma życia, jedyne czego się można obawiać to brak tlenu? To tylko przykład beztroski bohaterów - wiadomo więc, że długo nie przyjdzie czekać na zgony.

Wpadek jest dużo więcej. Głównie są to rzeczy kalibru deus ex machina. Albo coś wycięto, albo nigdy nie było sensownego wyjaśnienia dlaczego coś dzieje się właśnie tak, a nie inaczej (Holloway i rudy geolog Fifield - zapamiętajcie obydwu). Tym bardziej dziwi brak jakichkolwiek śladów po pobycie ludzi na LV-223, bo nie sądzę, by ekipa Ripley je przegapiła. Rola Space Jockeyów w historii ludzkości to - jak już wspomniałem - więcej pytań niż odpowiedzi. Jaki sens ma ich tajemniczy ładunek? Wielka kamienna twarz w sali z wazami - po co? Gdy myślałem o filmie przed projekcją, stawiałem że Scott pójdzie w ślad za kanonem gry StarCraft, gdzie również pojawiał się motyw obcych ras, z czego jedna to agresywne Xenomorfy, które obróciły się przeciw swym stwórcom. To by miało sens. A tak, sens gdzieś się zgubił pośród mrocznych korytarzy na LV-223. Ot, taka sobie space opera, którą można obejrzeć. Ja liczyłem na trzęsienie ziemi. A że trzęsienie ziemi widzowi zafundować można, udowodnili to „Avengers”.

Nie wiem jak „Prometeusz” zostanie przyjęty na świecie. Kariera Scotta to zarówno wzloty i upadki, jeżeli więc wytwórnia zakręci kurek niezadowolona z wpływów to nigdy nie dowiemy się, o czym Scott i Cameron rozmawiali przy kawie i czego od nas chcieli Space Jockeys. Teoretycznie reżyser miał 30 lat na dopracowanie swojego dzieła. Po takim okresie, nawet nie tworząc non stop, da się doszlifować fabułę. Jeżeli to za mało, to według mnie w ogóle nie trzeba było brać się za ten film i stworzyć coś zupełnie nowego - produkcję SF nie obciążoną oczekiwaniami fanów. Oba „Aliens vs. Predator” to szmiry, „Predators” był znośny. Widocznie czas obydwu ras w kinie dobiegł końca.

 Ocena: 5/10

 

Tytuł: "Prometeusz"

Reżyseria:  Ridley Scott

Scenariusz: Jon Spaihts, Damon Lindelof

Obsada:

  • Noomi Rapace
  • Michael Fassbender
  • Charlize Theron
  • Idris Elba
  • Sean Harris
  • Kate Dickie
  • Rafe Spall
  • Logan Marshall-Green
  • Benedict Wong
  • Guy Pearce

Muzyka: Marc Streitenfeld

Zdjęcia: Dariusz Wolski

Montaż: Pietro Scalia

Scenografia: Arthur Max

Kostiumy: Janty Yates

Czas trwania: 124 minuty


comments powered by Disqus