Alan Wake - recenzja
Dodane: 28-05-2012 19:37 ()
Korekta: Motyl
Musiały minąć dwa lata, aby gracze komputerowi dostali to, co było im na samym początku obiecywane. Czy po takim czasie warto w ogóle jeszcze interesować się przygodami Alana Wake'a? Cholera, jasne że tak!
I am A. Wake
Nie przepadam za wszelkiego rodzaju grami, które mają w sobie nutkę survival horroru. O ile film czy książkę przecierpię, o tyle mam za słabe nerwy, aby spokojnie usiąść przy jakiejś grze, która roztacza wokół siebie aurę grozy (co nie oznacza, że gdy trzeba to nie gram - wprost przeciwnie, dola recenzenta jest nieubłagana). Jednakże z Alanem Wake'iem jest inaczej. Chociaż nadal podczas zapoznawania się z historią amerykańskiego pisarza przechodziły mi czasami ciarki po plecach, to było to praktycznie na własne życzenie. Alan Wake to produkcja, na którą czekałem od momentu ogłoszenia prac nad nią. Z jednej strony było to spowodowane zaufaniem, jakim darzę panów z Remedy Entertainment za ich flagowy tytuł, czyli Maxa Payne'a, z drugiej zaintrygowała mnie niesamowicie sama koncepcja i fabuła gry.
Tytułowego bohatera poznajemy w momencie, gdy wraz ze swoją małżonką Alice zbliża się na barce do miasteczka Bright Falls. Alan jest pisarzem thrillerów, który od dwóch lat nie jest w stanie stworzyć żadnej nowej powieści. Postanawia więc udać się na zasłużony urlop wraz ze swoją ukochaną w nadziei, że uda mu się odpocząć od zgiełku wielkiego miasta i może zebrać siły na swoje kolejne dzieło. Niestety, nie wszystko idzie zgodnie z planem. Alice znika w tajemniczych okolicznościach, a Alan budzi się w środku nocy w lesie spowitym mgłą. Sprawy nie ułatwia wszechogarniający mrok, który opętuje okolicznych mieszkańców i różnego rodzaju przedmioty oraz maszyny. Jedyną rzeczą, która wydaje się prowadzić do rozwiązania są odnajdywane przez gracza strony z maszynopisu, którego Alan jeszcze nie napisał.
Fabularnie gra przywodzi na myśl najlepsze książki Stephena Kinga. Uważni gracze dopatrzą się wielu odniesień czy „mrugnięć" twórców, nawiązujących nie tylko do znanych dzieł gatunku (tak filmowych jak i literackich), ale także chociażby do poprzednich gier studia.
Koszmar nie koszmar, ale latarkę mieć warto
Można by powiedzieć, że naturalnym wrogiem mroku jest światło. Nic więc dziwnego, że właśnie na ten element twórcy położyli główny nacisk. Podczas swojej wędrówki, Alan będzie musiał korzystać z różnego rodzaju źródeł światła jak latarnie podłączone do transformatorów, światła samochodu czy najprostsza i wręcz niezbędna latarka. Pozwoli ona nie tylko rozjaśnić nieco sytuację, ale wskaże także drogę do różnego rodzaju ukrytych schowków, w których główny bohater może znaleźć zapas amunicji czy baterii. Jednakże najważniejszą jej funkcją jest osłabianie wrogów.
Każdy z opętanych jest obleczony w osłonę z czystego mroku. Zwykłe naboje nie robią im krzywdy, póki chroni ich ta swoista zbroja. Dopiero światło pozwala na jej zniszczenie i skorzystanie z broni palnej. Można ten proces przyspieszyć, ale trzeba się liczyć z szybszym zużyciem baterii, których nie zawsze może starczyć. Chociaż na swojej drodze gracz napotka różnego rodzaju broń palną, jak choćby rewolwer, karabin myśliwski czy strzelby, to najważniejszym orężem pozostaje ten, który korzysta ze światła. Do dyspozycji twórcy oddali latarki, reflektory, szperacze (wrażenie są porównywalne do operowania karabinem maszynowym), rakietnicę sygnalizacyjną, flary oraz granaty błyskowe. Wydawać by się mogło, że jest tego mało, ale należy pamiętać, że mamy do czynienia z mieszaniną gry akcji i survival horroru, w której najważniejsza jest fabuła a nie krwawa jatka.
Pod względem zarówno fabularnym jak i mechaniki rozgrywki największą wadą jest liniowość oraz powtarzalność. Podczas gry nie ma możliwości zejścia w bok, zawsze musimy podążać jedyną, słuszną trasą. Natomiast kolejne walki z wrogami sprowadzają się zwykle do tego samego schematu, który po pewnym czasie zaczyna już nużyć.
Pickaa... buu... I see you!
Podchodząc do pecetowej wersji Alana Wake'a obawiałem się najbardziej tego, że tytuł ten zdążył się już na tyle zestarzeć, że przykro będzie na niego patrzeć. Jednakże nic z tych rzeczy. Gra wygląda naprawdę imponująco. Duże wrażenie robią zwłaszcza nocne sekwencje, gdzie podróżujemy pomiędzy leśnymi i górskimi terenami Bright Falls, a złowieszczy wiatr kołysze dookoła korony drzew. Wszechogarniająca mgła i strumienie światła przebijające się przez nią budują niesamowicie gęsty i mroczny klimat. Niestety jest cena, jaką należy za to zapłacić, a ma ona postać dość wysokich wymagań sprzętowych. Jednakże, spełniając je nie dostaniemy zwykłego portu z konsoli, lecz grę z teksturami w wysokiej rozdzielczości, przystosowaną do najnowszych komputerów.
Jedynym mankamentem dotyczącym wizualnej strony gry jest złe zgranie ust z wypowiadanymi słowami oraz momentami nie do końca naturalnie poruszające się modele postaci. Widać, że te dwie rzeczy sprawiają Remedy trudności, czego dowodem są obie części Maxa Payne'a.
The End?
Alan Wake to gra, która potrafi wciągnąć w opowiadaną historię na długie godziny. Fakt, że w naszym kraju jest wydawana od razu z dwoma dodatkami DLC (które ze względu na kontynuację fabuły proponuję przejść już na sam koniec) i w oryginalnej wersji językowej (z polskimi napisami) sprawia, że warto zainteresować się tym tytułem. I chociaż jest on liniowy, z nierównym poziomem trudności na niektórych etapach oraz wysokimi wymaganiami sprzętowymi, to mimo wszystko nie sprawia zawodu.
Moja ocena: 8.5/10
Testowano na: PC
comments powered by Disqus