"Iron Sky" - recenzja
Dodane: 05-05-2012 09:04 ()
O „Iron Sky” wiedziałem tylko tyle, że jest to produkcja przedstawiająca inwazję nazistów, którzy po II wojnie światowej przez wiele lat ukrywali się na Księżycu, na Ziemię. I nie trzeba było mi wiele więcej, aby pomysł mnie zachwycił. Jestem ostatnio bowiem wręcz na wskroś przesiąknięty i po uszy zakochany w pulpowej konwencji. Bo jak tu jej nie kochać? Szalone pomysły rodem z science-fiction lat 40-60, choć dzisiaj mogą wydawać się naiwne i głupiutkie mają swój niezaprzeczalny urok. Kiedy usłyszałem o czym jest obraz Timo Vuorensoli, oczyma wyobraźni ujrzałem epicką konfrontację w hurrapatriotycznym wydaniu, pełną dziwacznych urządzeń rodem ze snów szalonego naukowca III Rzeszy i zapragnąłem być jej świadkiem na wielkim ekranie. Jak się okazało zaserwowano mi coś zupełnie innego.
„Iron Sky” w warstwie fabularno-konwencyjnej posiada poważny problem. Trudno jednoznacznie określić czy jest filmem „wojenno-pulpowym”, komedią, parodią, pastiszem gatunkowym czy może satyrą na współczesny świat i konflikty zbrojne na tle ekonomicznym. Fabuła opiera się na następujących założeniach: po 1945 r. naziści uciekli na Księżyc, gdzie w tajemnicy założyli bazę operacyjną odbudowując swoje siły i szykując się do ponownej inwazji i podbicia Ziemi. Gdy ich baza zostaje odkryta przez amerykańską ekspedycję, uznają że nadszedł czas powrotu. Najpierw jednak muszą sprowadzić z Ziemi kilka iPhonów, aby zasilić swój potężny pancernik - „Zmierzch Bogów”. W tym celu wysyłają na naszą planetę młodego, rządnego władzy oficera, profesjonalną ziemiolożkę i przerobionego za pomocą serum aryjskości murzyna....
Uwielbiam, gdy film oparty na absurdalnych założeniach pozwala schować do szafy logikę i zdrowy rozsądek, a jednocześnie jest na tyle spójny by trybiki w moim mózgu nie zgrzytały ze złości zębami, zalane falą bezsensowności. „Iron Sky” jako całość broni się więc stosunkowo dobrze i mimo pewnych wpadek oraz tego, że czasami obraz wydaje się nieco poszatkowany, historię o inwazji kosmicznych nazistów chłonie się stosunkowo płynnie. Niestety odrobinę gorzej bywa z poczuciem humoru w produkcji. O ile kogoś nie bawią dowcipy rasistowskie, antyfeministyczne i „o blondynkach” to raczej nie znajdzie w filmie wielu okazji do śmiechu. A nawet jeśli bawi go humor tak niskich lotów to musi uwzględnić to, że serwowane w produkcji żarty są płytkie niczym ewentualna kałuża w lipcu.
Aktorów można określić jednym słowem – transparentni. Patrzę na nich, ale ich nie widzę. W jakiś dziwny sposób wymykają się mojej percepcji i naprawdę niesamowicie trudno jest powiedzieć o nich coś więcej niż, że są. Z jednym, choć niekoniecznie chlubnym wyjątkiem – absolutnie irytującą i nie budzącą sympatii postacią pani prezydent USA, która miota się po ekranie niczym trawiona wścieklizną, wojująca feministka-modliszka. Choć irytuje widza niezmiernie jest też na swój sposób komiczna, a nawet w pewnym stopniu urocza.
Pozytywnie zaskoczyła mnie natomiast warstwa audiowizualna filmu. Szczególnie atrakcyjnie wypada scenografia i wszelkie rekwizyty – tak te rzeczywiste, jak i wirtualne. Księżycowa baza nazistów pełna obracających się kół zębatych, wielkie jak szafy gdańskie i nabrzmiałe od lamp próżniowych komputery, nazistowskie UFO zwieńczone wieżyczką niczym z tygrysa lub pantery. Wszystko to wręcz ocieka pulpowym klimatem jaki pragnąłem ujrzeć w filmie. Szkoda tylko, że wiele z nich pełni jedynie rolę dekoracji, a ich wpływ na faktyczne wydarzenia (nie licząc gargantuicznego kosmicznego pancernika) jest marginalny. Należy również wspomnieć o kapitalnej sekwencji kosmicznej walki pomiędzy armadą międzyplanetarnych zeppelinów a flotą ziemskich przezbrojonych stacji kosmicznych. Wszystko to okraszone ciekawymi efektami dźwiękowymi i niezgorszą muzyką. W zasadzie co do warstwy audiowizualnej mam jedynie jedno zastrzeżenie – kamera nie jest w stanie utrzymać ostrości na pierwszym i dalszych planach. W czasie wielu scen albo obraz tła jest niemiłosiernie rozmazany, albo tło jest ostre, a stojące na pierwszym planie postaci wyglądają jak oglądane przez brudną szybę. Nie wiem czy był to celowy zabieg artystyczny czy babol powstały w czasie produkcji, ale jest to drażniące.
Mimo że „Iron Sky” nie okazał się tym, na co się napaliłem, to obraz oglądałem z przyjemnością. Choć nie był to rasowy, ociekający pulpowym klimatem i szeroko pojmowaną epickością film akcji to całkiem nieźle wybronił się w kategorii parodii i gatunkowego pastiszu. Zabawne, lecz ewidentnie niskich lotów, poczucie humoru, niezłe efekty specjalne i absurdalne, choć konsekwentnie realizowanie założenia składają się na całkiem przyzwoitą produkcję, którą polecić mogę ludziom szukającym nieco innej komedii lub parodii kina inwazyjnego.
6/10
Tytuł: "Iron Sky"
Reżyseria: Timo Vuorensola
Scenariusz: Michael Kalesniko, Timo Vuorensola
Obsada:
- Julia Dietze
- Götz Otto
- Christopher Kirby
- Peta Sergeant
- Stephanie Paul
- Tilo Prückner
- Udo Kier
- Michael Cullen
Muzyka: Laibach Laibach
Zdjęcia: Mika Orasmaa
Montaż: Suresh Ayyar
Scenografia: Ulrika von Vegesack
Czas trwania: 93 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus