Andy McNab & Peter Grimsdale "Battlefield 3: Rosjanin" - fragment

Autor: Andy McNab & Peter Grimsdale Redaktor: Kilm

Dodane: 09-04-2012 17:13 ()


Dima Majakowski, bohater powieści Andy’ego McNaba pt. Battlefield 3: Rosjanin to były żołnierz Specnazu. Kiedyś był żywą legendą tej formacji, dziś nie wierzy już w sens walki w imię dobra i pomyślności Matki Rosji. Pracuje dla rosyjskich oligarchów, realizując zlecane przez nich „trudne” zadania. O jednym z nich opowiada pierwszy rozdział powieści. Miliarderowi Bułganowowi uprowadzono córkę – to właśnie Dima ma odbić ją z rąk porywaczy. Postsowieckie osiedle rojące się od patologii, przesiąknięte poczuciem nieustannego zagrożenia i spowite przejmująco złowróżbną atmosferą to miejsce, w którym zawiązuje się akcja jednego z dwóch głównych wątków powieści Battlefied 3.

 

Andy McNab & Peter Grimsdale

Battlefield 3

ROSJANIN

Przekład: Przemysław Bieliński

 

Moskwa, 2014

Część 1

 

Dima otworzył oczy. Przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje, ani z jakiego powodu. Powiedzieli, że telefon może zadzwonić w każdej chwili. Było tuż po trzeciej. Głos Bułganowa był ochrypły ze zmęczenia. Poinformował Dimę, gdzie i kiedy. Zaczął objaśniać drogę, ale Dima mu przerwał.

– Wiem, gdzie to jest.

– Tylko nie spierdol sprawy, dobrze?

– Nie mam w zwyczaju. Dlatego mnie wynajęliście.

Rozłączył się.

Czwarta trzydzieści, głupia pora na wymianę dziewczyny na walizkę pieniędzy, ale to nie on tu decyduje. Pamiętaj: jesteś tylko kurierem – poinstruował go Bułganow, siląc się na spokój.

Dima zadzwonił do Krolla, powiedział mu, że za dwadzieścia minut. Wziął zimny prysznic; zmusił się, żeby nie wyskoczyć spod wody, dopóki nie spłucze z siebie ostatnich resztek snu. Wytarł się, ubrał, wypił red bulla. Ostatni raz sprawdził walizkę. Pieniądze wyglądały w porządku: amerykańskie dolary, pięć milionów, zawinięte w folię. Ceny za córki oligarchów poszły w górę. Bułganow chciał użyć fałszywek, ale Dima się sprzeciwił – żadnych sztuczek albo nici z układu. Przy jego majątku to były drobne, co nie powstrzymało go od próby wykiwania porywaczy. Jak się przekonał Dima, bogacze potrafą być bardzo wredni – zwłaszcza ci starzy, dawni Sowieci. Ale Czeczeni podali cenę. Kiedy pocztą przyszedł palec, Bułganow zmiękł.

Dima założył puchową kurtkę. Nie miał kamizelki kuloodpornej, nie widział sensu. Była dodatkowym ciężarem, a jeśli chcieliby go zabić, celowaliby w głowę. Nie brał też broni palnej ani noży. Przy takich wymianach najważniejsze było zaufanie.

Oddał w recepcji kartę-klucz. Ładna brunetka za biurkiem nie uśmiechnęła się, zerknęła tylko na torbę.

– Daleko pan jedzie?

– Mam nadzieję, że nie.

– Zapraszamy ponownie – powiedziała zupełnie bez przekonania.

Ulica, wciąż ciemna, była pusta, nie licząc zasp starego śniegu. Dima lubił śnieg w Moskwie, ale świeży, który wygładzał ostre krawędzie, zakrywał brud i śmieci, czasami pijaków. Ale teraz był kwiecień i zamarznięte resztki zalegały na chodnikach jak długie, kręte umocnienia; podobne uczono go sypać w szkole wojskowej. Wysokie, szare gmachy niknęły w nisko wiszących chmurach. Może zima wcale się jeszcze nie skończyła?

Zobaczył poobijane bmw, słabe światło reflektorów odbijało się od tafli lodu. Samochód z lekkim poślizgiem zatrzymał się przed Dimą. Wyglądał, jakby sklecono go z kawałków kilku niechętnych dawców – auto-frankenstein.

Kroll wyszczerzył wesoło zęby.

– Pomyślałem, że przypomni ci utraconą młodość.

– Którą jej część?

Dimie nie trzeba było niczego przypominać: gdy nie miał nic do roboty, zalewały go falami wspomnienia o dawnych czasach; dlatego właśnie robił, co w swojej mocy, żeby unikać bezczynnych chwil. Kroll wysiadł, otworzył bagażnik i wrzucił do niego torbę, a Dima usiadł za kierownicą. W środku zalatywało kiszoną kapustą i dymem. Trojki. Kroll nigdy nie zapaliłby marlboro, lubił ekstraporcję karcynogenów w rosyjskim tytoniu. Dima obejrzał się na podartą tylną kanapę: karimata, pudełka po fast foodzie i kałasznikow; wszystko, co niezbędne do życia.

Kroll wsiadł, zobaczył jego minę.

– Mieszkasz w tym pudle?

Kroll wzruszył ramionami.

– Wyrzuciła mnie.

– Znów? Myślałem, że dotarło to do ciebie już za pierwszym razem.

– Moi przodkowie żyli w jurtach; widzisz, robimy postępy.

Dima mówił, że to nomadzka, mongolska krew Krolla niszczyła jego życie rodzinne, ale obaj wiedzieli, że chodziło o coś więcej – o to, że Kroll przeżył zbyt wiele: za dużo widział, zbyt wielu zabił. Szkolenie Specnazu przygotowało ich do wszystkiego – poza normalnością.

Ruchem głowy wskazał tylny fotel.

– Wiesz, Katia ma swoje wymagania. Jak to zobaczy, to może postanowić zostać u porywaczy.

Wrzucił bieg i ruszyli; samochodem zarzuciło na lodowej brei.

Katia Bułganowa została wyciągnięta w biały dzień ze swojego cytrynowego maserati metalik, samochodu, który równie dobrze mógł mieć wytłoczone na masce: „Bierzcie mnie, mój tata jest bogaty!”. Ochroniarz dostał kulkę w łeb, zanim zdążył się zorientować, co się dzieje. Jeden ze świadków twierdził, że widział nastoletnią dziewczynę z kałasznikowem. Inny opisał dwóch mężczyzn w czerni. Tyle w temacie świadków. Dima nie współczuł przesadnie ani Katii, ani jej ojcu, ale Bułganow nie potrzebował współczucia, nie chciał też wyłącznie odzyskać córki. Chciał odzyskać córkę oraz zemścić się: „Wiadomość dla półświatka: ja się w tańcu nie pierdolę. A kto potrafi ją przekazać lepiej niż Dima Majakowski?”.

Bułganow też był w Specnazie, należał do pokolenia ludzi, którzy odsłużyli już swoje, a potem, w czasach prywatnej inicjatywy Jelcyna, poszli na własne. Dima nimi gardził, ale nie aż tak, jak tymi, którzy przyszli potem: szarymi, nudnymi mikromenadżerami. Kuszczen, jego ostatni szef, powiedział mu: „Źle to rozegrałeś, Dima. Trzeba było bardziej nad sobą panować”.

Dima nad sobą nie panował: podczas pierwszego przydziału, w Paryżu, jako student-szpieg w osiemdziesiątym pierwszym, odkrył, że dyrektor jego placówki zamierza przejść na stronę Brytyjczyków. Dima wziął sprawy w swoje ręce i dyrektora wyłowiono z Sekwany. Policja stwierdziła samobójstwo. Ale branie spraw w swoje ręce nie zawsze spotykało się z aprobatą. Wiele osób na górze uznało, że przedobrzył, i Dima trafił do Iranu, gdzie szkolił Gwardię Rewolucyjną. W Tebryzie, blisko azerskiej granicy, na jego zmianie dwaj rekruci zgwałcili córkę kazachskiego robotnika, wędrującego za pracą. Mieli zaledwie po siedemnaście lat, ale ich ofiara – o cztery mniej. Dima wyciągnął z łóżek cały oddział, żeby wszyscy zobaczyli, co się stanie; kazał im stanąć tak blisko, by widzieli twarze chłopaków. Każdemu po dwa strzały w skroń. Od tamtej pory jego oddział przodował w dyscyplinie. Później, w Afganistanie, w ostatnich miesiącach okupacji, był świadkiem, jak rosyjski żołnierz otworzył ogień do samochodu pełnego francuskich pielęgniarek. Bez powodu – spił się do nieprzytomności miejscowym świństwem. Dima wpakował kapralowi kulę w szyję, kiedy ten jeszcze strzelał; gdy upadał, pociski smugowe trafiały już tylko w niebo.

Może gdyby okazał większą powściągliwość, byłby jeszcze przynajmniej w Specnazie, w nagrodę za lata poświęcenia i bezwzględności trafiłby na jakąś cywilizowaną placówkę, gdzie mógłby wykorzystać swoją znajomość języków. Nie wspominając już o możliwości odzyskania odrobiny człowieczeństwa. Ale zdrada Salomona w dziewięćdziesiątym czwartym zniszczyła reputację Dimy. Ktoś musiał wziąć winę na siebie. Czy mógł to przewidzieć? Wtedy – nie. Teraz, patrząc z perspektywy czasu, być może. Jedyna pociecha – skończył z piciem, a to była jego najtrudniejsza misja.

Ulice o tej porze były prawie puste, tak jak całymi dniami w czasach jego dzieciństwa. W zalewie importowanych SUV-ów moskiewskie szerokie aleje straciły swój splendor. Na moście Krymskim zrobił się korek – buick staranował poobijaną ładę. Drzwi otwarte, dwóch krzyczących mężczyzn, jeden z łomem w ręku. W zasięgu wzroku ani jednego policjanta. Dwaj pijacy zataczali się po chodniku, zetknięci głowami jak syjamskie bliźnięta, nad nimi w mroźnym powietrzu unosiły się opary alkoholu. Kiedy dotarli do bmw, przystanęli i zaczęli się gapić. To byli ludzie z przeszłości; mieli pewnie najwyżej po pięćdziesiąt lat, ale ich twarze były tak zniszczone wódką i nędzną dietą, że wyglądali o wiele starzej. Sowieckie twarze. Dimę ogarnęło nagle nieprzyjemne poczucie braterstwa – nie żeby tamci o tym wiedzieli. Jeden z nich coś powiedział. Nie było go słychać przez szybę, ale Dima odczytał z ruchu ust: „Imigranci”.

Kroll postukał go w ramię; właśnie zmieniło się światło.

– A właściwie dokąd jedziemy?

Dima odpowiedział. Kroll prychnął.

– Nieźle. Mieszkańcy sprzedali szyby z okien, więc zarządca zabił je sklejką.

– Kapitalizm. Sami przedsiębiorcy.

Kroll go nie słuchał.

– Fakt, w Moskwie jest więcej miliarderów, niż w jakimkolwiek innym mieście na świecie. A dwadzieścia lat temu nie było tu nawet jednego milionera.

– Dziś może i jest ich wielu, ale raczej nie w tej okolicy.

Mijali rzędy identycznych bloków, pomników robotniczego raju, teraz zamieszkałych przez zaćpanych i umierających.

– Nagrobki na cmentarzu olbrzymów – powiedział Kroll.

– Daj sobie spokój z tą poezją, dla mnie to nieco za wcześnie.

Zaparkowali między wywróconą do góry kołami wołgą, leżącą na dachu niczym chrząszcz na grzbiecie, a mercedesem z wypalonym przedziałem pasażera. Bmw wpasowało się idealnie.

Wysiedli. Kroll otworzył bagażnik i sięgnął do środka. Dima go odsunął.

– Uważaj na kręgosłup.

Wyjął walizkę i postawił ją na kółkach.

– Spora waliza.

– Spora forsa.

Dima podał Krollowi telefon. Kroll klepnął się w ramię, gdzie w kaburze tkwiła baghira.

– Na pewno chcesz tam iść goły?

– Najprawdopodobniej mnie przeszukają. Poza tym im zaimponuję.

– Aha, chcesz zagrać twardziela. Trzeba było tak mówić od razu.

Popatrzyli po sobie spojrzeniem, które mówiło, że może być tym ostatnim.

– Dwadzieścia minut – powiedział Dima. – Jeśli dłużej, idziesz po mnie. (…)

 


comments powered by Disqus