"Artysta" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 21-02-2012 21:06 ()


Gdyby ktoś powiedział, że czarno-biały, niemy film będzie faworytem oscarowej gali, pewnie bym pomyślał, że czas dla niego zatrzymał się w miejscu. Oznaczałoby to wielki krok wstecz dla kina, które przez całe poprzednie stulecie starało się udoskonalać swój spektakl. Czyżbyśmy byli świadkami tęsknoty za przeszłością?  

„Artysta” podobnie jak „Hugo” Martina Scorsese w sposób pośredni opowiada o początkach branży filmowej, przeobrażeniu się kinematografu w kino. Niemniej obraz Hanaviciusa chwyta za serce dzięki kreacjom i sposobowi ekspresji emocji, natomiast najnowsze dzieło twórcy „Taksówkarza” olśniewa technicznymi zdobyczami. Kto wyjdzie z tej oscarowej batalii zwycięsko?  

Mamy rok 1927, George Valentin jest niekwestionowaną gwiazdą kina niemego. Projekcje obrazów z jego udziałem wypełniają kina po brzegi, a on sam po seansie wychodzi do widzów, aby swoim szczerym, dobrodusznym uśmiechem i nieprzeciętnymi zdolnościami hipnotyzować przybyłych. Całe jego życie przebiega w świetle fleszy - obojętnie czy w obiektywie kamer czy aparatów bulwarowej prasy. Uwielbia być na szczycie, mieć status gwiazdy. W przerwach między klapsami do kolejnych scen odwiedza swą małżonkę, która dusi się w nieszczęśliwym związku. Po przeciwnej stronie barykady znajduje się Peppy Miller, tancerka marząca, aby zostać jedną z twarzy wytwórni. Przez przypadek trafia na George’a, u boku którego udaje jej się postawić pierwsze kroki w Hollywoodlandzie.  

Rozwój sztuki filmowej sprawia, że do głosu dochodzą zwolennicy dźwięku w kinie. Valentinowi trudno zaakceptować nową modę. Celebryta z dumą stwierdza, że jeżeli ludzie przychodzili, aby go podziwiać, to wciąż będą to czynić. Mimo nalegań ze strony producenta postanawia pracować na własny rachunek. Droga upadku gwiazdy kina niemego odzwierciedla sytuację, w jakiej znaleźli się artyści, którym nie udało się zaadaptować do nowej rzeczywistości (taki los spotkał między innymi Douglasa Fairbanksa czy Mary Pickford). 

Dzieło Hazanaviciusa stanowi hołd dla kina nieco zapomnianego, z punktu widzenia historii – archaicznego i niemającego zbyt wiele do zaoferowania w dobie nowoczesnej technologii. Autorowi udało się połączyć niesamowity klimat czarno-białych scen z współczesnym montażem, nasyceniem ujęć niespotykaną w międzywojniu głębią, a także ukazać historię uniwersalną, ale jakże poruszającą. Sukcesu Hazanaviciusa należy upatrywać w przemyślanym castingu. Między Berenice Bejo (prywatnie żona reżysera) a Jeanem Dujardinem iskrzy od pierwszego ich spotkania. Twórca w sposób niezwykle plastyczny ukazuje rodzące się między nimi uczucie. Najpierw w cudnej scenie w garderobie, gdzie Bejo flirtuje z frakiem. Później sugestywnie pokazuje jak zmieniają się ich kariery, w momencie jak wpadają na siebie na schodach. Peppy pełna życia wspina się po szczeblach sukcesu ku górze, natomiast artysta z zatroskaną twarzą schodzi coraz niżej aż słuch po nim ginie. Hazanavicius perfekcyjnie wykorzystuje elementy wizualne sztuki filmowej rozbudowując narrację, a zarazem nie pozwalając, aby widz nawet przez chwilę poczuł dyskomfort braku dialogów. Czasem cisza jest bardziej przenikliwa niż potok słów.

„Artysta” to nie tylko gra głównych bohaterów. Hazanavicius w epizodycznych rolach obsadził aktorów charakterystycznych, potrafiących miną czy gestem zjednać sobie widza. Bezsprzecznie na dalszym planie królują: James Cromwell jako oddany kamerdyner Valentina, władczy John Goodman pozujący z nieodłącznym cygarem w ustach, Penelope Ann Miller dająca upust swojemu niezadowoleniu z życia czy zawsze rozpoznawalny Malcolm McDowell. Siła ich kreacji przejawia się w mimice twarzy, a gestykulacja i swoboda w wyrażaniu uczuć całym sobą sprawiają, że z ekranu bucha ogromny ładunek emocjonalny, na ogół nieosiągalny przez aktorów niedbale wypowiadających swoje kwestie. Spektakl wirtuozerii podkreśla nastrojowa, budująca napięcie muzyka napisana przez Ludovica Bource’a. Instrumentalne melodie cudownie ilustrują poczynania postaci, stając się niekwestionowaną, przepiękną  duszą obrazu. 

W dobie hałaśliwych, trójwymiarowych produkcji, niejednokrotnie mających z kinem niewiele wspólnego poza ciągiem luźno splecionych ze sobą wątków, „Artysta” jawi się jako dzieło zapomnianej sztuki, wystylizowane, dopieszczone, wzbudzające żywe emocje. Ogromnie zdziwię się, jeżeli Amerykańska Akademia Filmowa nie uhonoruje tej perełki kilkoma statuetkami. „Artysta” to kwintesencja kina, jego czar i urok, które nie przemijają. W ostatniej scenie bohaterowie tańczą wyciągając do widzów dłonie. Czy wy również daliście się porwać maestrii ich występu?

 9/10

Tytuł: "Artysta"

Reżyseria: Michel Hazanavicius

Scenariusz: Michel Hazanavicius

Obsada:      

  • Jean Dujardin
  • Bérénice Bejo
  • John Goodman
  • James Cromwell
  • Penelope Ann Miller
  • Missi Pyle
  • Beth Grant
  • Malcolm McDowell

Muzyka: Ludovic Bource

Zdjęcia: Guillaume Schiffman

Montaż: Michel Hazanavicius, Anne-Sophie Bion

Scenografia: Laurence Bennett

Kostiumy: Mark Bridges

Dźwięk: Gérard Lamps, Michael Krikorian

Czas trwania: 100 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


comments powered by Disqus