"Dziennik zakrapiany rumem" - recenzja
Dodane: 07-01-2012 14:14 ()
Słowa kryją w sobie wielką moc, a we właściwych ustach mogą wręcz stać się bronią masowej zagłady. Mogą wyrządzić wiele dobra, ale też wiele krzywdy. Mamią, obiecują, zwodzą, chwalą i koją ból - w zależności od tego, kto ich aktualnie używa. Prawdopodobnie największą władzę nad słowami mają dziennikarze i politycy, ponieważ ich wypowiedzi mogą dotrzeć do najszerszego grona odbiorców. Można więc pomyśleć, że film o dziennikarzu i tym, jak wykorzystuje swój cięty język, by o coś walczyć, będzie interesującą a zarazem stymulującą umysł rozrywką. Niestety nie zawsze bywa tak pięknie.
„Dziennik zakrapiany rumem” to historia żurnalisty Paula Kempa, trapionego problemem alkoholowym, który przybywa do San Juan w Puerto Rico, aby podjąć pracę w podupadającej gazecie. Film jest kroniką jego pobytu na zdawałoby się malowniczej, rajskiej wyspie i jego kontaktów z zamieszkującą tu wysoko sytuowaną socjetą, jak i ubogimi autochtonami. W czasie swojego pobytu Kemp zawiązuje skomplikowane relacje z lokalnym biznesmenem Halem Sandersonem, przez co jego pobyt zaczyna się w znacznym stopniu komplikować. Niech powyższy fragment tekstu was nie zmyli, choć punkt wyjścia dla przedstawionych w produkcji wydarzeń jest naprawdę zacny i stwarza wiele możliwości dla scenarzysty oraz reżysera, to niewykorzystano tego potencjału. Historia dłuży się i ciągnie, jedynie z rzadka przetykana jest ciekawymi lub pchającymi akcję do przodu sekwencjami. Choć osobiście lubię filmy z akcją nieco leniwą, obrazujące i komentujące barwne życie bohaterów, to „Dzienniki”, po owocnym starcie, mocno mnie zawiodły. W czasie seansu wielokrotnie zerkałem na zegarek i nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ktoś przykleił wskazówki do tarczy.
Osobna sprawa to bohaterowie. Choć ogólnie aktorstwo stoi na wysokim poziomie, to odtwórcy ról najzwyczajniej w świecie nie mogli się wykazać. Ich postacie są mało ciekawe i nie potrafią na dłużej przykuć uwagi widza. Starając się wyrazić swoją opinię, trudno znaleźć słowa, by je opisać. Jednak nie dlatego, że są tak wspaniałe lub wręcz na odwrót - okropne, ale dlatego, że błyskawicznie ulatują z pamięci. Chyba jedynymi postaciami, które zapadają w pamięć na trochę dłużej to Chenault, narzeczona Hala, i niejaki Moburg. Dzieje się tak jednak ze względu na zjawiskowe piękno i nietypową brzydotę, a nie walory intelektualno-rozrywkowe protagonistów.
Technicznie film reprezentuje zadowalający poziom z bardzo jasnym punktem w postaci muzyki. Scenografowie postarali się, aby różnorodne plany zdjęciowe miały odpowiedni klimat i cieszyły oko widza rozmaitymi szczegółami. Całkiem ładnie (bo ani źle, ani rewelacyjnie) wypadają również zdjęcia lotnicze. Całość okraszono wpadającą w ucho i doskonale podkreślającą atmosferę muzyką. Latynoamerykańskie melodie i rytmy nuciłem jeszcze długo po wyjściu z kina.
Koszmarem każdego recenzenta jest pisać o filmie, którego przeciętność sprawia, że trudno znaleźć punkt zaczepienia, od którego wyjść można z konstruktywna krytyką/pochwałami. Niestety „Dziennik zakrapiany rumem” jest właśnie tego typu obrazem. Nie licząc ładnej scenografii i wpadającej w ucho muzyki trudno znaleźć w nim coś, co można by potencjalnemu odbiorcy polecić lub przed czym ostrzec. Z pewnością film ten niektórym się spodoba, innych od siebie odstręczy. Ja niestety pomimo tego, że kilka razy się roześmiałem i zainteresowałem kilkoma scenami mam silne poczucie zmarnowanego czasu.
4/10
Tytuł: "Dziennik zakrapiany rumem"
Reżyseria: Bruce Robinson
Scenariusz: Bruce Robinson
Na podstawie powieści Huntera S. Thompsona "Dziennik rumowy"
Obsada:
- Johnny Depp
- Aaron Eckhart
- Michael Rispoli
- Amber Heard
- Richard Jenkins
- Giovanni Ribisi
- Amaury Nolasco
- Marshall Bell
Muzyka: Christopher Young
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Montaż: Carol Littleton
Scenografia: Rosemary Brandenburg, Chris Seagers
Kostiumy: Colleen Atwood
Czas trwania: 120 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...