Władca Pierścieni: Wojna na północy - recenzja
Dodane: 09-12-2011 15:38 ()
Korekta: Motyl
Licencja na daną markę to broń straszna i obosieczna - dlatego tym bardziej trzeba uważać, gdy na stół roboczy bierze się coś tak wielkiego i kultowego, jak Władca Pierścieni. Czy ekipie ze Snowblind Studios udało się nie pociąć sobie palców podczas pracy? Odpowiedź brzmi: i tak i nie.
Władca Oryginalności
Władca Pierścieni: Wojna na Północy korzysta z licencji zarówno książkowej jak i filmowej. Całość ogranicza się jednak do zapożyczenia głównej otoczki gry z dzieła Tolkiena, a wizerunków postaci z ekranizacji Jacksona. Historia, jaką opowiada Wojna na Północy dotyczy walk Wolnych Ludów z armiami Saurona na północy Śródziemia (stąd też jakże oryginalny tytuł gry). Wątek ten przez samego Tolkiena był ledwo wykorzystany. Stąd też panowie ze Snowblind Studios mieli szerokie pole do popisu w kreowaniu tej części historii.
A ta maluje się dość standardowo. W ręce gracza zostaje oddana trzyosobowa armia, składająca się z elfickiej czarodziejki Andriel, krasnoludzkiego awanturnika Farina i Strażnika Eradana. Głównym zadaniem tej trójki będzie pościg za Aganduarem, głównym dowódcą północnej armii Saurona. W swojej wędrówce dane im będzie przemierzyć najróżniejsze lokacje, jak choćby Wzgórza Kurhanów, Mroczną Puszczę, Góry Szare czy nawet odwiedzić Rivendell, gdzie zawitają na moment przed wyruszeniem Drużyny Pierścienia.
Władca Rozgrywki
Wojna na Północy to typowa gra akcji z elementami RPG. Na początku każdego etapu gracz wybiera jedną z trzech wspomnianych postaci (niestety, nie ma możliwości ich zmiany w trakcie gry - albo trzeba zaczynać od nowa, albo przejść etap do końca). Gra umożliwia zabawę w trybie kooperacji (co znacznie ułatwia sprawę i wzbogaca rozgrywkę), jednakże często występują problemy ze znalezieniem serwerów, a jeśli już się jakieś trafią, to nieraz z tak wysokim opóźnieniem, że zabawa na nich jest katorgą. Toteż większość czasu spędziłem przy rozgrywce dla pojedynczego gracza, pokładając ufność w AI, która przejmowała kontrolę nad resztą moich kompanów. I trzeba przyznać, że oprócz kilku drobnych zgrzytów, radzili oni sobie nie najgorzej. Kiedy trzeba było leczyli czy podnosili mnie na nogi (powalenie przez przeciwnika niekoniecznie musi oznaczać od razu śmierć - przez pewien czas kompanii mają możliwość podniesienia nas. Oczywiście, działa to też w drugą stronę). Każda z postaci ma szereg własnych umiejętności, które wraz z kolejnymi poziomami może rozwijać. Andriel na przykład dysponuje specjalną barierą magiczną, która nie tylko blokuje strzały wroga, ale też leczy towarzyszy. Farin natomiast dysponuje okrzykiem bojowym, który pozwala mu na ściągnięcie na siebie uwagi przeciwników, żeby odciążyć poobijanych towarzyszy. Z kolei Eradan ma do dyspozycji specjalne ciosy, które mają różne efekty na wrogach. Umiejętności jest sporo i są tak podzielone, aby każdy mógł wybrać sobie taką gałąź drzewka rozwoju, która mu najbardziej odpowiada (nie lubisz walczyć na bliski dystans? Nic prostszego - inwestuj w umiejętności związane z łukiem lub kuszą). Jeśli w późniejszym czasie okaże się, że nasz wybór był nietrafny, to nie ma nic prostszego - możemy wykupić sobie reset wszystkich punktów za „jedyne" 16000 sztuk złota.
Oprócz własnych zdolności, nasze trio może skorzystać również z pomocy Belrama -przedstawiciela rasy Wielkich Orłów. Pod warunkiem, że mamy w ekwipunku orle pióro, możemy wezwać na otwartej przestrzeni Belrama, który pikując pozbędzie się jednego z przeciwników.
Same starcia z przeciwnikami (pająki, nieumarli, różnej maści orki czy trolle) są bardzo dynamiczne i wręcz soczyście krwiste. Efektowne są zwłaszcza finishery, które pokazują w spowolnionym tempie jak nasza broń skutecznie pozbawia przeciwnika różnych kończyn. Trzeba przyznać, że oglądanie walki, zwłaszcza gdy nasi podopieczni wygrywają, jest satysfakcjonujące. Niestety bardzo szybko okazuje się, że Wojna na Północy jest tak naprawdę grą jednej sztuczki - wszystko sprowadza się do parcia naprzód przez liniowe lokacje i wciskania co chwilę dwóch przycisków myszki, na zmianę z klawiszami numerycznymi, odpowiadającymi za poszczególne pozycje w ekwipunku. Taki stan rzeczy sprawia, że gra bardzo szybko nuży i może zniechęcić do dalszej zabawy. Dobrym przykładem są tu zadania poboczne, które podczas swojej wędrówki możemy przyjąć od postaci niezależnych. Na początku wydaje się to niezłym urozmaiceniem, ale szybko okazuje się, że jest to tak naprawdę niepotrzebna komplikacja. Brak jakiejkolwiek minimapy czy radaru (oprócz tego, który możemy włączyć na chwilę, żeby zobaczyć gdzie są nasi towarzysze) sprawia, że wykonywanie tych zadań jest męczące i bezsensownie wydłuża rozgrywkę.
Całego odbioru nie poprawiają również problemy, jakie pojawiają się podczas starć z przeciwnikami. Nie raz zdarza się, że wrogów jest na tyle dużo, że blokują możliwość poruszania się tak gracza, jak i sterowanych przez AI postaci. Najczęściej oznacza to śmierć całej drużyny, ponieważ nie ma możliwości podejścia do kogoś z towarzyszy i podniesienia go na nogi. Albo nie możemy się ruszyć, albo czynność ratownicza jest przerywana przez przeciwników. Sytuacja robi się dość irytująca, gdy dochodzą sekwencje QTE (np. gdy postać zostanie złapana przez trolla). Na ekranie wyświetla się instrukcja, które klawisze trzeba przyciskać, jednakże dość często nie daje to żadnego efektu. Wtedy gracz jest zmuszony do oglądania, jak jego postać jest wsmarowywana w podłoże, jednocześnie bezsensownie naciskając przyciski i mając nadzieję, że może tym razem jednak to zadziała. Jeśli dodamy do tego fakt, że checkpointy są nie raz rozmieszczone w dość dziwacznych miejscach, to dostajemy obraz nędzy i rozpaczy.
Rzeczą, która nieco ratuje sytuację i sprawia, że gra może jeszcze dostarczyć trochę radości są wszelkiego rodzaju łupy, jakie znajdujemy w skrzyniach lub we wnętrznościach poległych wrogów. Najróżniejszego żelastwa jest tutaj dostatek (miecze, topory, młoty, kusze, kostury, łuki, tarcze, zbroje, etc.), a po każdej większej walce zawsze znajdzie się coś nowego/lepszego, co będziemy chcieli założyć. Oprócz tego niektóre przedmioty można ulepszać za pomocą specjalnych kamieni, które dodają różnego rodzaju efekty, zwiększające obrażenia czy klasę pancerza. Resztę rzeczy można sprzedać, a za uzyskane w ten sposób pieniądze można zakupić dodatkowy ekwipunek, czy naprawić u kowala zniszczony podczas walki oręż i zbroję (przedmioty mają swój pasek wytrzymałości, który podczas ich używania spada - dlatego też ważnym jest, aby dbać o swój sprzęt).
Władca Powtarzalności
W tym wszystkim dobrą stroną jest wygląd lokacji, który naprawdę może się podobać. Szczególnie duże wrażenie robi Rivendell, które wręcz zachwyca swoim blaskiem i spokojem. Jednakże uśmiech z twarzy mija w momencie gdy odkryjemy, że każda lokacja jest do bólu liniowa, a tam gdzie chcielibyśmy się zapędzić, ograniczają nas niewidzialne ściany (swoją drogą jest to chyba jedyny element w grach, który przetrwał próbę czasu i jest obecny nawet w 2011 roku). Jeśli dodamy do tego fakt, że nasi bohaterowie absolutnie nie potrafią skakać, a zejście z małej półki skalnej czy zeskoczenie z naprawdę niewielkiej krawędzi schodów jest dla nich czynem niemożliwym, to nie pozostaje już nic, co by nas w tej produkcji zdziwiło. Gra cierpi również ze względu na wszechobecne skrypty, które nie raz mają problemy z uaktywnieniem się. W związku z tym ciągle pojawiająca się horda wrogów, czy drzwi, które nie chcą się otworzyć nie są niczym niezwykłym. Dziwnym jest to, że chociaż na mapie świata pozaznaczano wiele różnych miejsc (np. otchłanie Morii), to nie wszystkie przyjdzie nam odwiedzić. Jedynie pozostaje sądzić, że są przygotowane na jakąś dodatkową, płatną zawartość.
Władca Niewyjściowości
Już podczas pierwszego uruchomienia gry widać, że coś jest nie tak. Tekstury mają niską rozdzielczość, a menu straszy rozmazanymi grafikami i napisami, które w żaden sposób nie są dopasowywane do tego, co ustawiamy w opcjach. Taka sytuacja przywodzi na myśl tylko jedną rzecz - że mamy do czynienia z typowym portem z konsol, który na PC został tylko nieznacznie poprawiony. Dowodem tego jest samo zaprojektowanie menu (tak gry jak i ekwipunku), po którym ciężko poruszać się za pomocą myszy, a jego intuicyjność jest daleka od przyzwoitego poziomu. W dodatku prawie każdej naszej akcji towarzyszy podwójne pytanie „czy na pewno chcesz to zrobić", co w wypadku wykonania dużej ilości czynności potrafi mocno zirytować.
Władca Końca
Władca Pierścieni to marka, która jest dobrym polem do popisu dla twórców gier komputerowych. Niestety, każdy kolejny tytuł, korzystający z dobrodziejstw tej licencji okazywał się daleki od ideału. To samo tyczy się Wojny na Północy, której towarzyszyła wielka medialna burza - jak się później okazało, zupełnie nieadekwatna do tego, co gra oferuje. Chociaż nie jest to produkt do końca zły i potrafi sprawić trochę radości, lepiej jest jednak poczekać, aż trafi do którejś z tańszych serii wydawniczych i dopiero wtedy ewentualnie skusić się na zapoznanie z nim - żeby rozczarowanie tak bardzo nie bolało.
Moja ocena: 6/10
Testowano na: PC
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...