„Pendragon": "Wędrowiec” - recenzja
Dodane: 01-12-2011 15:40 ()
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o cyklu „Pendragon”, byłam święcie przekonana, że ma on coś wspólnego z opowieściami o królu Arturze. Nic bardziej mylnego. Już po przeczytaniu pierwszych kart powieści wiedziałam, że to kolejna fantazja z serii „od zera do bohatera” z burzą hormonalną w tle.
Nie wszyscy czternastolatkowie zmagają się jedynie z pryszczami i szkołą. Niektórzy, tak jak Bobby Pendragon, muszą również ocalić świat od zagłady. Znamy to? A jakże! Tym razem mamy do czynienia z siecią światów równoległych zwanych tutaj strefami. W każdej strefie żyje obdarzony nadnaturalną mocą „wybrany”, pozwalającą mu podróżować poprzez „rynny” do innych wymiarów. Zadaniem tych Wędrowców jest strzec bezpieczeństwa i stabilności wszystkich światów przed czyhającym zewsząd chaosem.
Nasz dzielny Pendragon to najlepszy obrońca w historii Stony Brook Junior High i tylko od niego zależy wynik półfinałowego meczu koszykówki. Nic to jednak nie znaczy dla tajemniczego wujka Pressa, który tuż przed rozgrywkami zabiera chłopca z jego macierzystej Drugiej Ziemi i wysyła poza czas i przestrzeń do strefy zwanej Denduron. Tam będą musieli zapobiec okrutnej wojnie mającej zniszczyć dwa plemiona – Milago i Bedoowian – oraz zepchnąć całą ich strefę na krawędź zagłady.
Oprócz niesamowitego wuja z pomocą małoletniemu bohaterowi ruszą dwie wojowniczki – Osa i Loor – będące Wędrowczyniami z Zadaa. Te dwie dzielne kobiety to matka i córka, od najmłodszych lat przygotowywane do tej roli i wyszkolone we wszelkich możliwych sztukach walki. Ich zadaniem będzie pomóc Pendragonowi w czekającym go, niezmiernie trudnym zadaniu, oraz przekazać mu starożytną wiedzę.
Należy również wspomnieć o dwójce przyjaciół Bobby’ego z Drugiej Ziemi. Courtney Chetwynde to wysportowana super-laska, w której nasz bohater zadurzył się bez pamięci. Niemniej ważny jest Mark Dimond, który jako najlepszy przyjaciel Pendragona zostaje wyznaczony na powiernika jego dzienników. Każdy bowiem Wędrowiec ma za zadanie skrupulatnie opisywać swoje przeżycia i osiągnięcia oraz przesyłać je komuś bliskiemu. Jaki jest cel tego zabiegu? Trudno zgadnąć. Podobno chodzi o utrwalenie historii Wędrowców. Może wyjaśni się to w pozostałych tomach.
Nie powinniśmy zapomnieć o „tym złym”. Jest to postać nieodzowna w każdej, szanującej się powieści dla młodzieży. Tutaj odpowiednikiem paskudnego Lorda Voldemorta jest niejaki Saint Dane. Ten okrutny Wędrowiec zdradził swoich towarzyszy, opanowany szalonym pragnieniem sprowadzenia chaosu i przejęcia władzy nad wszystkimi światami. Dysponuje on niezmiernie niebezpiecznymi zdolnościami, pozwalającymi mu zapanować nad umysłem innego człowieka, lub zmienić postać. Dzięki temu może bez trudu siać zniszczenie w każdej strefie, w której się pojawi.
Fabuła powieści, mimo że niezbyt skomplikowana, zbudowana jest jednak na tyle sensownie, że nie razi prostotą. Ilość komplikacji jest zapewne wystarczająca dla młodego, a nawet bardzo młodego czytelnika. Pojawia się tu kilka mocnych scen – walki i morderstwa, ale opisanych w sposób na tyle uproszczony, że strawny nawet dla najmłodszych. Zresztą bądźmy szczerzy, współczesne dzieciaki przyzwyczajone są do widoku krwi. Mają Internet i gry komputerowe. Rozbroiło mnie wsadzanie w usta zdenerwowanych bohaterów słodkiego słówka „cholerka”. Mam wrażenie, że współczesny nastolatek ma znacznie bardziej bogate słownictwo, w każdym bądź razie to „podwórkowe”.
Mimo wszystko nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że przy większej dozie chęci lub talentu MacHale'a mógłby stworzyć naprawdę ciekawą, mroczną historię, nieco bardziej strawną dla starszych czytelników. Oczywiście wszystko jest możliwe. Jak do tej pory w Polsce ukazało się osiem tomów z dziesięciu, które wyszły spod pióra autora. Wszystkiego zatem można się spodziewać. Z całą pewnością jednak D. J. MacHale zna się na swojej robocie i potrafi zauroczyć młodszą publiczność. Zanim zabrał się za pisanie, zdobywał szlify jako scenarzysta, reżyser oraz producent filmowy i telewizyjny. Chyba każdy słyszał o młodzieżowym serialu „Czy boisz się ciemności?”. To właśnie jego sprawka.
Cóż, czytelnicy lubią proste, nieskomplikowane historie. „Wędrowca” przeczytałam w jedno senne popołudnie i w sumie zrobiłam to z przyjemnością. Jeśli więc kiedyś nie będę miała nic innego pod ręką, prawdopodobnie sięgnę po kolejny tom serii. Spróbujcie, może i wam się spodoba.
Tytuł: "Pendragon": "Wędrowiec"
- Autor: D. J. MacHale
- Tłumaczenie: Lucyna Targosz
- Wydawnictwo: Rebis
- Rok wydania: 2007
- Oprawa: twarda
- Liczba stron: 388
- Wydanie: I
- Cena: 35 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie książki do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...