"Sanktuarium 3D" - recenzja
Dodane: 04-11-2011 18:04 ()
Jak co roku pod koniec października, w gorącym okresie święta Halloween, obrodziło nam thrillerami oraz filmami grozy. W przeciągu ostatnich dwóch tygodni na ekrany kin weszły między innymi takie produkcje jak: „Dom snów”, „Sanktuarium 3D” i „Paranormal Activity 3”. Gdy potencjalny widz nie może zdecydować się, na którą z projekcji się wybrać zjawiamy się my. Dzielnie kroczymy do kina, żeby przyjąć na twarz to, co do zaoferowania nam mają reżyserzy, aktorzy oraz producenci, aby służyć swoją radą i opinią szerszemu gronu niezdecydowanych odbiorców. Czasem filmowcy serwują nam audiowizualną ucztę, a innym razem podsuwają nam pod nos beczce dziegciu. W którą z tych kategorii wpisuje się „Sanktuarium 3D”?
Istnieje wiele skutecznych sposobów, aby odrzeć film z aury tajemnicy, jednak trudno podważyć tezę, że najefektywniejszym z nich jest zdradzić widzowi szczegóły zagadki stanowiącej oś fabuły w monologu otwierającym obraz. Jeśli zamierzeniem twórców było już na starcie strzelić sobie w stopę i zniszczyć wszelkie pozory stworzenia ciekawego oraz wciągającego dzieła, to z zadania wywiązali się wzorowo. W zasadzie można w jednym akapicie streścić całą fabułę i nie będzie to postrzeżone za spoiler. Niestety, nie bardzo jest cokolwiek streszczać, ponieważ opowiedziana historia stanowi książkowy wręcz przykład sztampy. Ot pewna, nie do końca zrównoważona psychicznie pani doktor odkrywa, że jad pewnego szczepu pszczół powoduje po wstrzyknięciu go do mózgu pacjenta fizyczną manifestację jego uzależnień. Zachwycona odkryciem prowadzi coraz bardziej okrutne i nieludzkie badania na ludziach w swoim wysoce elitarnym i ortodoksyjnym ośrodku leczenia uzależnień. Po jej śmierci ów ośrodek wraz z całym mrocznym i „przerażającym” dobrodziejstwem inwentarza zostaje przekazany jej synowi, który dawno uciekł od mamusi. Za namową przyjaciół postanawia ostatecznie rozliczyć się z przeszłością i zbadać tajemnicę otaczającą Hospicjum Bożego Miłosierdzia.
Nie dość, że założenia fabuły są bzdurne same w sobie to na dodatek 99% tych informacji widz otrzymuje już po pierwszych 10 minutach filmu. Skutecznie zabija to wszelkie zainteresowanie, jakie mogłoby u odbiorcy wzbudzić „Sanktuarium 3D”. Fabuła jest jedynie pretekstem do przedstawienia bohaterów ginących w nudny i pozbawiony napięcia sposób oraz do postraszenia odbiorcy znienacka wyskakującymi z cienia dziwadłami. Obraz jest stereotypowy do tego stopnia, że w czasie seansu można by śpiewać, niczym w jednych z teleturniejów, „tak to leciało”. Jeśli kiedykolwiek widzieliście jakikolwiek horror z rodzaju tych o bandzie nastolatków to uczucie „deja vu” uderzy was w twarz niczym aksamitna dłoń w stalowej rękawicy. Rozchwiany emocjonalnie główny bohater mający problemy z alkoholem, który dzięki sile miłości przezwycięża zło? Jest. Lokalny facet w wieku średnim robiący za przewodnika, podsuwający strzępki legend otaczających hospicjum i ginący jako pierwszy? Obecny. Pierdołowaty kumpel głównego bohatera, któremu niemal udaje się uciec? Tutaj. Parka małolatów, która oddala się na małe „tête-à-tête” tylko po to by zginąć? A jakże... Choć wydawałoby się, że film ten nie może być już gorszy pod względem merytorycznym to czarę goryczy przelewają nieudolne aktorstwo oraz absolutnie bezsensowny i pozbawiony jakiegokolwiek napięcia finał.
Choć uważam, że pod kątem fabularnym film ten nie może się nawet umywać do takiego „arcydzieła” jak „Violent Shit III: The Infantry of Doom”, to pod względem audiowizualnym mogę go prawie pochwalić. Zdecydowanie najjaśniejszy punkt produkcji stanowi scenografia. A przynajmniej jest tak do finału, który rozgrywa się wśród dekoracji tak kiczowatych i nieprzystających do reszty obrazu, że gdyby nie postaci bohaterów to można by odnieść wrażenie, że realizatorzy dokleili go z zupełnie innej produkcji. Muzyka, choć sama w sobie ciekawa i intrygująca została wykorzystana w sposób wołający o pomstę do nieba. Chociaż niesie w sobie odpowiedni ładunek emocji i napięcia to z przyjemnie niepokojącej szybko staje się męcząca i nużąca, ponieważ autorzy nadużywają jej na każdym możliwym kroku. Po co? W jakim celu? Pytania mnożą się za każdym razem, gdy napotykamy na kolejną scenę odstającą od ścieżki dźwiękowej. Na dodatek, pomimo świetnej (w większości scen) scenografii nie udało się jej zapełnić równie ciekawymi stworami. Zamiast czegoś naprawdę strasznego zaserwowano nam zgraję brudnych dzieci ze sznurówkami wystającymi z ust. Czy nie można było wymyślić czegoś ciekawszego? Pomysł z fizycznie manifestującymi się uzależnieniami (choć sam w sobie niewyobrażalnie głupi), któremu twórcy starają się nadać naukowej podbudowy, pozostawiał olbrzymie pole do popisu dla kreatywnych projektantów.
Często zdarza się, że produkcja potrafi oczarować nawet pomimo nieszczególnego wstępu. Niestety „Sanktuarium 3D” trzyma pod tym względem bardzo równy poziom. Wstęp, a także rozwinięcie oraz zakończenie konsekwentnie rozczarowują od samego początku aż po okropny finał. Obraz nie usiłuje nawet silić się na oryginalność, ale sięga głęboko do wora z horrorowymi schematami niepotrzebnie wyciągając na wierzch najbardziej ograne i wyeksploatowane klisze. Z całego serca odradzam, bo dobrą scenografię można obejrzeć na fotosach z filmu bez narażania się na atak debilizmu i nudy zatytułowany „Sanktuarium 3D”.
3/10
Tytuł: "Sanktuarium 3D"
Reżyseria: Antoine Thomas
Scenariusz: Alan Smithy
Obsada:
- Sean Clement
- Simonetta Solder
- Jordan Hayes
- Jason Blicker
- Bjanka Murgel
- Devon Bostick
Zdjęcia: Benoit Beaulieu
Montaż: Yvann Thibaudeau
Dźwięk: Fabrizio Bacherini, Bruno Ventura
Czas trwania: 80 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...