"Wojna Światów" - recenzja

Autor: Paweł „Ivan” Iwanowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 11-01-2007 09:24 ()


Na początku muszę się przyznać, iż podchodziłem do tego filmu z bardzo kwaśną miną. Po obejrzeniu trailera, byłem przerażony zbezczeszczeniem genialnej książki, jaką jest „Wojna Światów" Herberta George'a Wellsa. Między innymi dlatego, że cała akcja dzieje się w Stanach Zjednoczonych, a nie w Wielkiej Brytanii, jak to miało miejsce w książce. Poza tym, cała historia dzieje się w czasach współczesnych, a nie  na przełomie lat 30-40-tych dwudziestego wieku. Mógłbym tak wymieniać wiele rzeczy, ale po co? Osoby, które przeczytały książkę i obejrzały film, na pewno wiedzą jakie są różnice, a Ci, którzy książki nie czytali i tak się tym nie zainteresują. Więc przejdźmy do rzeczy ważniejszych.

 Spielberg Wielkim Reżyserem Jest, a „Wojna Światów" Wielkim Filmem. Tak, dobrze czytacie. Mimo moich wcześniejszych obiekcji, uważam ten film za genialny. Jest to jedyna produkcja, do której byłem tak negatywnie nastawiony, i która tak odmieniła moje zdanie. Uważam, że to było najlepiej ulokowane 13 złotych (co prawda nie moich, ale co tam) jeżeli chodzi o film w kinie.

Wszystko zaczyna się pewnego jesiennego popołudnia, gdy na horyzoncie pojawiają się chmury, teoretycznie zwiastujące burzę. Po niebie pędzą pioruny, które niedługo potem uderzają w ziemię. Mentalność ludzka jest taka, że jeżeli dzieje się coś niedobrego, to trzeba pójść i to zobaczyć. Więc wszyscy walą tłumnie (także i główny bohater) w miejsce, gdzie uderzyły błyskawice. Ziemia nagle zaczyna się ruszać i spod niej wyłażą wielkie, trójnogie maszyny, (warto tutaj zauważyć, że maszyny te, zgodne są z opisem w książce Wellsa, a także z rysunkami), eksterminujące znaczną część miasta. Tyle byłoby, jeżeli chodzi o początkowy zarys fabuły. Więcej zdradzać nie będę, bo szkoda psuć zabawy innym).

Przejdźmy teraz do rzeczy, które spodobały mi się w filmie. Po pierwsze, nie ma tam zbędnych dłużyzn. W żadnym momencie, podczas oglądania nie nudziłem się. Po drugie, główny bohater nie jest jakimś super, nadludzkim marines, ani też jakimś genialnym naukowcem. To zwykły operator dźwigu do przenoszenia kontenerów. Podczas całego filmu nie zachowuje się jak ostatnia nadzieja ludzkości. Zależy mu głównie na ocaleniu swojej rodziny. Nie zdarza mu się jakiś specjalny wyczyn (oprócz jednego z granatami, ale sami zobaczycie), ani też nie odkrywa jakiegoś nadzwyczajnego sposobu na pokonanie obcych. Tak więc główny bohater jest „wiarygodny". Mało tego, bardzo dobrze ukazany został oszalały tłum, który zdolny jest nawet do morderstwa w momencie paniki (np. scena z samochodem).

O efektach specjalnych wspominać nie muszę, bo w dzisiejszych czasach jest to już standardowy poziom (czyt. jest naprawdę świetnie). Film cały czas trzyma w napięciu, ale tak jest przy wszystkich produkcjach Spielberga. Warto też napisać o tym, iż reżyser świetnie ukazuje mentalność Amerykanów. Pierwsze pytanie, jakie zadają dzieci bohatera, gdy ten wraca do domu po „bliskim spotkaniu trzeciego stopnia" brzmi: „Czy to terroryści?". W dzisiejszych czasach skojarzenie to jest jak najbardziej na miejscu. Ponadto w filmie został ukazany stosunek Amerykanów do Europy (scena kiedy kłóci się dwóch ludzi o zniszczenia jakie poczyniły maszyny na innych kontynentach). Ale mimo tylu zalet, film nie jest pozbawiony wad. Występują w nim pewne nieścisłości, choćby np. moment, w którym barka odbija od brzegu. Na lądzie grasują trójnogi, a spanikowani ludzie rzucają się do odpływającej barki. I tu pojawia się pewien problem. Większą jej (barki) część zajmują samochody osobowe (dodajmy, że i tak nie działały). To nic, że można je było zostawić na lądzie, a za to wziąć więcej ludzi (chyba, że życie ludzkie nie jest tak cenne jak samochód), a także nie ma znaczenia, że całą akcją dowodziło wojsko. Ot, taki szczegół. Tak samo było w momencie, kiedy czołgi i samochody opancerzone wjeżdżały na wzgórze, w celu zajęcia pozycji do ataku. Wszyscy cywile pchali się w tamtą stronę. Ja rozumiem, że spanikowany tłum dziwnie się zachowuje, ale bez przesady. Wiadomo przecież, że jak atakują z jednej strony, to ucieka się w drugą. Dodam jeszcze, że nie mam zielonego pojęcia po co była ta scena w piwnicy, gdzie główny bohater morduje człowieka, który im pomógł. Ja rozumiem, że robił niepożądany hałas, ale można go było przecież ogłuszyć. Morderstwo do kreacji tej postaci jakoś nie pasuje.

Reasumując, mimo tego, iż film nie jest dokładnym odwzorowaniem książki, to i tak warto go obejrzeć. Powinny zrobić to zarówno te osoby, którym dzieło Wellsa przypadło do gustu, jak i te, które lubią filmy Spielberga. 

Ocena: 9/10.

 

Tytuł oryginału: "War of the Worlds"

reżyseria: Steven Spielberg

scenariusz: Josh Friedman, David Koepp

zdjęcia: Janusz Kamiński

muzyka: John Williams

na podstawie: powieści H.G. Wellsa z 1898 r.

czas trwania: 116 minut

dyst.: United International Pictures Sp z o.o.

Obsada:

Tom Cruise: Ray Ferrier

Justin Chatwin: Robbie Ferrier

Dakota Fanning: Rachel Ferrier

Tim Robbins: Ogilvy

Miranda Otto: Mary Ann

Morgan Freeman: Narrator (głos)

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...