"Porwanie" - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 06-10-2011 22:09 ()


Wydawać by się mogło, że podstawową cechą determinującą „Porwanie” jest fakt, że odtwórcą głównej roli jest aktor znany z kreacji wilkołaka w filmowej sadze „Zmierzch” – Taylor Lautner. Większość osób, z którymi rozmawiałem na temat produkcji, zarówno przed jak i po seansie, film ten kojarzy właśnie z nim. Osobiście nigdy nie byłem fanem ani prozy Stephanie Meyer, ani ekranizacji jej powieści, dlatego też postać ta była mi zupełnie obca, a z „Porwaniem” chciałem się zapoznać jako z lekkim i niewymagającym zbytniego wysiłku, intelektualnym filmem akcji. Do produkcji podszedłem bez zbytnio wygórowanych oczekiwań oraz jakichkolwiek uprzedzeń bądź nadziei.

Fabuła obrazu opowiada o młodzieńcu, którego życie staje na głowie, kiedy dowiaduje się, że jego rodzice i ludzie z jego otoczenia mogą nie być tym kim się wydają. Gdy w trakcie realizacji szkolnego projektu nasz protagonista zaczyna podejrzewać, że może być zaginionym dzieckiem zupełnie innej pary, porwanym wiele lat temu, jego dotychczas uporządkowane życie zamienia się w dramatyczną walkę o przetrwanie.

Historia rozwija się obiecująco, stawiając wiele intrygujących pytań, aż do momentu, gdy następuje główne zawiązanie akcji. Podstawowy filar, na którym opiera się historia jest w najlepszym wypadku ekstremalnie kruchy i wątpliwy. „Porwanie” jest doskonałym przykładem obrazu, który choć przez większość czasu jest spójny i konkretny w warstwie fabularnej - to do rozkręcenia akcji wymaga zagrania tak niewiarygodnego i pozbawionego sensu, że widz zaczyna wątpić w logikę, a misternie budowane napięcie idzie w diabły. Nie pomaga w tym fakt, że niemal natychmiast po owej wolcie scenariuszowej odbiorca otrzymuje dokładne i wyczerpujące wyjaśnienia, sprawiające że intryga staje się przejrzysta jak bezchmurne niebo, a produkcja przypomina skrzyżowanie „Tożsamości Bourne’a” i „Jeziora marzeń”. Scenariuszowej logiki broni jednak to, że po wspomnianym „objawieniu”, wydarzenia obrazujące działania rozmaitych służb specjalnych przedstawione są z sensem i bez niepotrzebnych komplikacji, co pozwala widzowi skupić się na śledzeniu pościgu za parą bohaterów. Bolączką owej pogoni jest brak scen naprawdę widowiskowych, trzymających w napięciu i zapierających dech w piersiach, co ujemnie wpływa na dramatyzm oraz zaniża wartość obrazu jako kina akcji. Mierzi również nawtykanie rozbudowanych scen romantycznych, które nie dość, że nie wnoszą zbyt wiele do fabuły to dodatkowo spowalniają jej tempo.

Co się zaś tyczy bohaterów - przedstawione postaci, choć początkowo wydają się głębsze niż mają prawo być w produkcji nastawionej na akcję, szybko okazują się być płytkie i miałkie. Wszystkie pytania i wątpliwości dotyczące ich charakteru zostają błyskawicznie rozwiązane, nie pozostawiając miejsca na własną interpretację czy ocenę. Od razu widać kto jest czarnym charakterem, a kto dzielnym protagonistą stawiającym czoła przeciwnościom losu, kto zdradzi, a kto okaże się skrytym sprzymierzeńcem.  Konstrukcja postaci w początkowych scenach wspomagana przez aurę tajemniczości i intrygi, błyskawicznie okazuje się do bólu stereotypowa. Główny bohater to „trudny” młodzieniec, trapiony problemami, ale o złotym sercu oraz niezachwianej lojalności i odwadze. W ramach dorzucenia wątku miłosnego i przyciągnięcia do kin żeńskiej populacji (jak gdyby nie wystarczyło, że rolę odgrywa tu Pan Wilczek ze „Zmierzchu”) dodatkowo trapiony przez nieodwzajemnione uczucie do długoletniej przyjaciółki i sąsiadki. Jego towarzyszka to dziewczyna o nietuzinkowej urodzie początkowo niechętna podejmowaniu relacji z nim, jednak z czasem uświadamiająca sobie wartość protagonisty i ostatecznie lądująca w jego ramionach. Czarny charakter jest na wskroś zły, jednak musimy w to uwierzyć na słowo, ponieważ tej powtarzanej przez rozmaite postaci tezie brakuje audiowizualnego uzasadnienia. Reszta obsady wygląda jak zbiór klonów z losowo wybranego filmu szpiegowsko-konspiracyjnego, a ich nijakość uderza w widza niczym rozpędzony pociąg.

Poziom gry aktorskiej w produkcji to z kolei pokaz skrajności. I nie chodzi mi tu bynajmniej o rozstrzał między okropnym a wspaniałym aktorstwem. Poziom ten utrzymuje się nieustannie w dolnych strefach stanów średnich, zaliczając co kilka scen spektakularne upadki, jednak generalnie daje się strawić bez uczucia estetycznej zgagi pozostającej w naszym duchowym wnętrzu. Chodzi mi o absurdalny podział na aktorów, których gra emocjonalna wygląda jak wulkan w fazie gwałtownej erupcji (do tych zalicza się m.in. para głównych bohaterów), a tymi, którzy swoje kwestie wygłaszają w myśl zasady „wydukam szybko tekst i idę na piwo/papierosa/panienki”. Zjawisko tego potężnego kontrastu wprowadza do produkcji niezamierzony element humorystyczny.

Czy powinienem polecić ten film komukolwiek? Chyba tylko fankom „Zmierzchu”, które znajdą w nim wiele zbliżeń jednego z największych „ciach” tej serii. Choć „Porwanie” stara się być porządną i ciekawą produkcją (co w kilku początkowych scenach nawet odrobinę się udaje), to błyskawicznie zostaje zabite przez absurdalne założenia scenariusza, brak większego dramatyzmu, galerię jednowymiarowych postaci, przeciętny/kiepski poziom gry aktorskiej oraz ogólne wrażenie, że wszystko to już widzieliśmy, w dodatku w lepszej formie. Mimo wymienionych wad obraz można „łyknąć”, ale wymaga to konkretnej popitki.

 4/10

Tytuł: "Porwanie"

Reżyseria: John Singleton

Scenariusz: Shawn Christensen

Obsada:

  • Taylor Lautner
  • Lily Collins
  • Alfred Molina
  • Jason Isaacs
  • Maria Bello
  • Michael Nyqvist
  • Sigourney Weaver
  • Denzel Whitaker

Muzyka: Ed Shearmur

Zdjęcia: Peter Menzies Jr.

Montaż: Bruce Cannon

Scenografia: Keith Brian Burns      

Kostiumy: Ruth E. Carter

Czas trwania: 106 minut 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...