"Pani Shaladoru - Czarne Kamienie, księga VIII" - fragment powieści!

Autor: Wydawnictwo Initium Redaktor: Kilm

Dodane: 30-09-2011 14:34 ()


Tytuł: Pani Shaladoru – Czarne Kamienie, księga VIII

Autor: Anne Bishop

Wydawnictwo: Initium

Tytuł oryginału: Shalador’s Lady

Tłumaczenie: Monika Wyrwas - Wiśniewska

ISBN: 978-83-62577-09-5

Data wydania: 22-09-2011

Wymiary: 15 x 21,5 cm

Oprawa: Miękka

Liczba stron: 464

 

Przed wiekami Shaladorczycy, uchodźcy ze zniszczonego terytorium, znaleźli schronienie w Dena Nehele. Nim jednak zdążyli zadomowić się w nowym miejscu, władzę przejęły tam okrutne królowe. Zabraniały uchodźcom kultywowania rodzimych tradycji, a tych, którzy ośmielali się stawiać opór, bezwzględnie karały. Shaladorczycy - skazani na życie w rezerwatach - nigdy nie nazwali tej krainy domem.

Po oczyszczeniu Terreille ze skazy Dorothei SaDiablo władzę w Dena Nehele obejmuje Cassidy - Królowa nosząca Różowy Kamień. Stawiając czoła wielu przeciwnościom, stara się odbudować terytorium i udowodnić, że potrafi godnie władać zarówno nim, jak i jego ludem. Choć wie, jak trudne to wyzwanie, nie zdaje sobie sprawy, że będzie zmuszona wezwać moce, które omal nie pozbawią jej życia. Oddany Cassidy Gray pomoże jej wyjść z tej próby obronną ręką, jednak już niebawem będą na nią czyhać kolejne niebezpieczeństwa. Czarne Wdowy dostrzegają w splątanych sieciach niepokojącą wizję - nadchodzi coś, co na zawsze zmieni i Dena Nehele, i jego Królową.

 

Fragment powieści:

Kiedy wieści o dobroci i odwadze nowej Królowej rozeszły się po terytorium Dena Nehele, Czarne Wdowy poczuły drżenie ziemi. Kiedy jednak utkały splą­tane sieci marzeń i wizji, to, co zobaczyły, nie przyniosło im pociechy.

Wiele z nich ujrzało miodowe grusze, uginające się pod ciężarem dojrza­łych owoców, wyrastające z gnijących ciał porzuconych na polach walki. Kilka zobaczyło nowy początek w kolorach zachodu słońca. Wizje nie były jasne – dawały jednak pewność, że coś w Dena Nehele zmienia się już na zawsze.

W Ebon Askavi, Sanktuarium Czarownicy, inna Czarna Wdowa rów­nież studiowała marzenia i wizje w swej splątanej sieci – i zobaczyła więcej niż jej siostry.

A kiedy z jej szafirowych oczu popłynęły łzy, nawet ona nie potrafiła powiedzieć, czy zwiastowały smutek, czy radość.

JEDEN

Terreille

Ranon wyszedł na taras znajdujący się na tyłach rezydencji Szara Przystań, zamknął ciemne oczy i podniósł do ust drewniany flet. Zawahał się, gdyż ostrożność wyuczona przez lata doświadczeń toczyła w jego du­szy bój z nadzieją, jaką przyniosła ze sobą pani Cassidy, Królowa rządząca obecnie terytorium Dena Nehele.

Właśnie w imię tej nadziei i rodzącego się zaufania Ranon zaczerpnął tchu i zaczął grać Powitanie słońca – pieśń, której nie słyszano poza rezer­watami Shaladorczyków od wielu, wielu lat. A nawet w samych rezerwa­tach nigdy nie grano jej publicznie.

Tej i innych pieśni nauczył go dziadek. Przechowywali je dla przy­szłych pokoleń Strażnicy Tradycji, od kiedy kilka wieków temu Shalador­czycy uciekli ze swego zrujnowanego terytorium i osiedlili się w południo­wej części Dena Nehele. Ludziom dobrze się tam wiodło, więc zapuszczali korzenie, szanując lokalne tradycje, ale nie zapominając o własnych, gdyż zawsze żywili nadzieję, że pewnego dnia będą mieli znowu własne tery­torium.

Kiedyś była to żyzna ziemia, gdzie dobrze się żyło pod rządami kró­lowych noszących Szare Kamienie, ale po śmierci Lii rozpoczął się powol­ny upadek Dena Nehele. W ciągu następnych dwóch pokoleń zdobyły tu władzę królowe wspierane przez Dorotheę SaDiablo, Najwyższą Kapłan­kę Hayll. Dorothea nienawidziła ludu Dena Nehele za to, że tak długo się jej opierał, ale jeszcze bardziej pałała nienawiścią do Shaladorczyków z powodu Jareda − wojownika noszącego Czerwony Kamień, który był mężem i Faworytem Lii, ostatniej Szarej Pani rządzącej Dena Nehele.

Ponieważ Dorothea nienawidziła ludu Jareda, posłuszne jej królowe starały się zniszczyć wszystko to, co shaladorskie. Granice rezerwatów, w których osiedlili się Shaladorczycy, kurczyły się coraz bardziej, aż nie można już było wyżywić ludzi z tego, co rodziła ziemia. Zabroniono kultywowania shaladorskich zwyczajów. Potajemnie uczono tradycyjnego tańca i muzyki, skrycie przekazywano shaladorskie opowieści, ponieważ wszystko to wiązało się z wielkim ryzykiem.

Dziadek Ranona ze strony ojca był Strażnikiem Tradycji Muzyki. Nazywał się Yairen i wciąż pozostawał silnym, milczącym i szanowa­nym przywódcą w Eyocie, wiosce, w której wychował się jego wnuk. Yairen był utalentowanym muzykiem i uważał, że wpajanie młodemu pokoleniu pieśni, które ukształtowały serce Shaladoru, to jego patrio­tyczny obowiązek.

Gdy Królowa Prowincji, która władała tym rezerwatem, dowiedziała się o praktykach Yairena, kazała trzykrotnie połamać mu ręce za to, że uczy rzeczy zabronionych. Pomimo że kości się zrosły, po tych torturach Yairen ledwie mógł utrzymać flet w palcach, nie wspominając o grze. Ale nawet mimo okaleczonych rąk dawał swojemu wnukowi lekcje.

Muzyka była więc dotąd w życiu Ranona tajemnicą i rzeczą zakazaną. Choć czasami przyznawał się, że umie grać na flecie, nigdy nie demonstro­wał swych umiejętności w obecności ludzi, którym nie ufał, a przed tymi, których darzył zaufaniem, rzadko wykonywał pieśni Shaladoru.

Czy Królowa, której teraz służy, jest w stanie pojąć, ile go kosztuje, by stać tu teraz i grać muzykę swego ludu? Zapewne nie. Pani Cassidy zda­wała sobie sprawę z jego niechęci do gry, ale nawet Shira – jego kochanka, Czarna Wdowa i Uzdrowicielka − nie miała pojęcia, jak głęboko strach i nadzieja wniknęły w jego serce w ciągu tych ostatnich dni, kiedy dźwięki fletu w niemal magiczny sposób łączyły się z resztą świata. Tak, bał się, ale nadzieja na coś nowego i lepszego sprawiała, że stawał tutaj, w miejscu, które było twierdzą okrutnych królowych, i grał muzykę, mogącą sprowa­dzić na niego okrutną karę.

Z wciąż zamkniętymi oczami Ranon zaczął grać kolejną pieśń, a jego serce rosło z każdą nutą, napełnione radosnym spokojem.

– Długo jeszcze zamierzasz tak stać i wygrywać serenady sadzonkom?

Otworzył oczy i opuścił flet. Spokój, który czuł jeszcze przed chwilą, zniknął, gdy niespodziewanie obok niego wyrósł Theran Szary.

Nie lubili się z Theranem. Nigdy. Jednak w jego pytaniu wyczuł jedy­nie uprzejme zainteresowanie.

– Kwadrans – odparł, rzucając okiem na klepsydrę unoszącą się obok niego w powietrzu. Sądząc z tego, ile piasku zebrało się na jej dnie, grał już jakieś pół godziny. – Gray twierdzi, że to pomaga miodowym gruszom rosnąć.

– Naprawdę obawia się, że uschną, jeśli nie będziesz im grał? – spytał Theran, przyglądając się trzynastu donicom stojącym pod wysokim klom­bem, który tworzył naturalną balustradę tarasu.

Serce Ranona podskoczyło niespokojnie na samą myśl o tym, że któ­raś z małych miodowych grusz mogłaby uschnąć. Jednak nikomu nie przy­znałby się, ile znaczy dla niego ten żywy symbol przeszłości.

Jared sprowadził do Dena Nehele sześć miodowych grusz, a jedną podarował Lii. Została zasadzona tutaj, w Szarej Przystani, i trwała w ogrodzie jeszcze długo po uschnięciu, jako symbol wykpiwający Kró­lową z Szarym Kamieniem, która kiedyś tu rządziła. Okazało się jed­nak, że pod uschniętym drzewem ukryto trzynaście miodowych gruszek, starannie zabezpieczonych Fachem. Ukryła je tam sama Lia, a znalazła Cassidy – był to jej pierwszy krok na drodze do odnalezienia skarbu Szarych. Te małe drzewka były nićmi nadziei, które wiązały przeszłość z przyszłością.

– Wszystko jedno, co myśli Gray – skwitował Ranon. – Królowa zażyczyła sobie, żebym co rano grał na flecie gruszom, więc gram.

Jeszcze zanim skończył mówić, wiedział, że źle dobrał słowa.

– Cóż, w ten czy inny sposób wszyscy gramy tak, jak nam nakaże Królowa, nieprawdaż? – zapytał Theran. Potem rzucił okiem na Ranona i dodał nieco złośliwie: – Lepiej graj szybciej, bo nim siądziesz do śniada­nia, zabraknie nie tylko mięsa i jajek, ale nawet owsianki.

My już chyba nawet nie staramy się współpracować, pomyślał Ranon. Wszyscy na dworze doskonale wiedzieli, że nienawidzi owsianki, a on sam nigdy tego nie ukrywał. A zatem Theran bez wątpienia powiedział to zło­śliwie. Tylko dlaczego? Ponieważ się nie lubili, a wszelkie próby zachowa­nia choćby pozorów grzeczności zwykle nie trwały dłużej niż kilka minut?

Na ognie piekielne! Od czasu gdy Cassidy odnalazła skarb i udowod­niła, że jej przeznaczeniem jest rządzić Dena Nehele, Theran na zmianę robił się gorący i zimny, wszyscy jednak starali się współpracować dla do­bra ziemi i Królowej. A przynajmniej dla dobra ziemi. Reszta mężczyzn tworzących Pierwszy Krąg Cassidy doskonale wiedziała, że Theran nie jest tak oddany Królowej jak oni. Służba na jej dworze była jednym z warun­ków umowy, jaką zawarł, by sprowadzić do Dena Nehele Królową z Kae­leer. Jednak przyjęcie tego warunku nie było równoznaczne z chęcią słu­żenia. Choć trzeba przyznać, że ostatnio Theran starał się współpracować z Cassidy, zamiast się jej sprzeciwiać.

– Wiesz co? – dodał Theran. – Zostawię dla ciebie moją porcję owsianki.

Ranon poczuł gwałtowny wzrost napięcia. Gorący podmuch powie­trza i niewypowiedziane zaproszenie do przelania krwi.

– Masz dwadzieścia siedem lat, a ja trzydzieści – powiedział chłod­no. – Nie uważasz, że obaj jesteśmy za starzy na to, żeby skoczyć sobie do gardeł z powodu głupiej owsianki?

Theran cofnął się gwałtownie, jakby dostał w twarz. Po chwili jednak wyszczerzył zęby i postąpił krok w kierunku Ranona.

Ranon za pomocą Fachu zniknął klepsydrę i flet i instynktownie od­sunął się na bok, by zyskać więcej miejsca na manewry. Nosił Opal, a The­ran – Zielony. Obaj byli Książętami Wojowników, agresywnymi drapieżni­kami, urodzonymi, by stawać na polu walki. Jeśli uwolnią przeciwko sobie swą psychiczną moc, mogą zniszczyć rezydencję i zabić wiele mieszkających tu osób, nim ktokolwiek dostrzeże niebezpieczeństwo. Zresztą i bez uży­cia mocy, która czyniła z nich Krwawych, obaj mogli poważnie ucierpieć w starciu wręcz. A jeśli któryś z nich odniesie rany uniemożliwiające mu dalszą służbę, dwór zostanie zerwany, a wraz z nim legnie w gruzach na­dzieja Ranona na polepszenie losu Shaladorczyków.

Świadomie więc wycofał się ze starcia, subtelnymi ruchami ciała po­kazując, że uznaje Therana za dominującego mężczyznę. Było to prawdą, jeśli chodzi o rangę Kamieni, ale pod żadnym innym względem. I to rów­nież dał do zrozumienia.

W zielonych oczach Therana zamigotała furia. Zamiast zaakcepto­wać fakt, że Ranon mu ustępuje, postąpił kolejny krok. I właśnie wtedy…

Theran? Theran!

Żeby też zostać ocalonym przez Sceltie, pomyślał Ranon z goryczą, wi­dząc, jak Theran pospiesznie wycofuje się do rezydencji, a chwilę później na taras wbiega niewielki, brązowo-biały pies.

– Dzień dobry, pani Vae – powiedział Ranon bardziej uprzejmie, niż było to konieczne.

Suczka zawarczała na niego ostrzegawczo.

Ranon rzucił okiem na Purpurowy Zmierzch ukryty w gąszczu jej futra i postanowił nie reagować. Vae była krewniakiem – taką nazwą okre­ślano Krwawych, którzy nie byli ludźmi – i dobrze wiedział, że w walce potrafiłaby pokonać niejednego dorosłego mężczyznę. Wprawdzie prze­wyższał ją kastą i rangą, ponieważ Vae była tylko czarownicą, a jej Kamień stał w hierarchii niżej od jego, niemniej odznaczała się szybkością i miała ostre zęby, do których użycia Ranon nie zamierzał jej prowokować.

Zwykle ty nie być tak głupi jak inni mężczyźni, więc tym razem ja cię nie gryźć – oświadczyła Vae.

– Dziękuję, pani. Doceniam tę uprzejmość.

Pojął ostrzeżenie ukryte w jej słowach – następnym razem z pewno­ścią nie skończy się tylko na ugryzieniu.

Vae pobiegła do domu, najpewniej z zamiarem wymierzenia sprawie­dliwości drugiemu głupiemu mężczyźnie.

Ranon westchnął. Omal nie zepsuł czegoś, co było równie delikatne jak sadzonki miodowych grusz rosnące w donicach.

Daj jej wszystko, co w tobie najlepsze, Ranonie, powiedziały mu kró­lowe Shaladoru, kiedy wyjeżdżały wczoraj wieczorem. Pokaż jej, że serce i honor Shaladoru są warte takiej Królowej.

Cassidy pochodziła z Dharo i nosiła Różowy Kamień. Była wysoka, chuda, miała rude włosy, piegi i zupełnie nie przypominała pięknej i po­tężnej Królowej, której wizje roztaczał Theran przed Książętami Wojow­ników, jacy ocaleli jeszcze w Dena Nehele, kiedy opowiadał im o swoim planie uratowania terytorium.

Gdy Ranon ujrzał ją po raz pierwszy, poczuł, jak więź łącząca Księcia Wojowników z Królową oplata jego serce i duszę, poczuł, że musi poddać swoje życie jej woli. Kilka tygodni po przybyciu do Dena Nehele nowa Królowa dowiodła, że jest warta takiego zaufania, a po tym, jak w zeszłym tygodniu walczyła w obronie plebejskiej rodziny przeciwko wojownikowi i jego dwóm dorosłym synom, a potem odkryła skarb ukryty w posiadłości Szara Przystań, nawet rozczarowani dotąd jej wyglądem Książęta Wojow­ników zmienili zdanie, dostrzegając za tą pociągłą i niezbyt ładną twarzą osobowość prawdziwej Królowej.

Nie lubił Therana. Nigdy go nie polubi. Ale ponieważ był wdzięczny za obecność Cassidy – a wiedział, jak służy się Królowej, w którą się nie wierzy – dołoży starań, żeby panowały między nimi pokojowe relacje.

Chcąc odzyskać nieco tego spokoju, który czuł przedtem, Ranon przywołał flet i grał jeszcze przez jakiś czas. […]


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...